Poranek 10 września upłynął nam w nerwowej atmosferze spowodowanej niepewnością co do losów nieszczęsnego kocyka. Po śniadaniu postanowiliśmy jeszcze przez chwilę zostać w Bergamie i podjechać pod Czerwoną Bazylikę na sesję fotograficzną. Niestety okazało się, że została ona zamknięta z powodu renowacji, więc ze zdjęć nic nie wyszło. Mówi się trudno, trzeba jechać z powrotem do Çan, chociaż to spory szmat drogi - prawie 170 km. Zdecydowaliśmy się na trasę alternatywną, inną od pokonanej poprzedniego dnia, może po drodze trafią się jakieś ciekawe miejsca?
Flamingi w okolicach Gömeç
Pojechaliśmy drogą wiodącą początkowo wzdłuż wybrzeża egejskiego. Na wysokości miejscowości Gömeç, tuż za Ayvalıkiem, spotkaliśmy piękne flamingi, ale poza tym reszta drogi okazała się dość monotonna, chociaż kręta i malownicza. W Çan z ulgą odebraliśmy z hotelu pakunek z kocykiem i zjedliśmy lunch, po raz drugi podczas tej wyprawy delektując się smakiem köfte z piyazem. Wybór dalszej trasy przysporzył nam wiele dylematów. Ostatecznie wybraliśmy drogę na północ, przez Bigę do Bandırmy, gdzie odbiliśmy w kierunku południowo-wschodnim. Wkrótce dotarliśmy nad jezioro Ulubat.
Jezioro Ulubat (kliknij, aby powiększyć)
W okolicy jeziora zaczęliśmy wytężać wzrok w poszukiwaniu jakichś brązowych tablic i faktycznie, udało się nam coś wypatrzyć. Boczna dróżka doprowadziła nas do odrestaurowanego karawanseraju nazywanego Issiz Han. Budynek był dokładnie zamknięty, a w pobliżu kręciły się sporych rozmiarów psy, zdjęcia wykonywaliśmy więc z wysokości ogrodzenia.
Karawanseraj Issiz Han
Nieco dalej, przy tej samej ścieżce, kierunkowskazy zachęcały do odwiedzin w 'Ptasim Raju'. Sądziliśmy, że będzie to lokalny odpowiednik konkurencyjnego Kuşcenneti Millî Parkı nad jeziorem Manyas. Niestety, rzeczywistość była rozczarowująca: rzekomy ptasi raj okazał się niewielkim terenem, na którym w klatkach siedziały smutne ptaki różnych gatunków, a pomiędzy nimi spacerowały pawie. Zardzewiałe huśtawki dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy.
Paw w tzw. 'Ptasim Raju' nad jeziorem Ulubat
O wiele więcej wrażeń obiecywaliśmy sobie po wizycie w miejscowości Gölyazı, na terenie której znajdują się ruiny antycznego miasta Apollonia. Gölyazı położone jest na półwyspie, który wchodzi w wody jeziora Ulubat po jego zachodniej stronie. W starożytności opiekunem osady był bóg Apollo, od którego pochodzi nazwa Apollonia. Obecnie Gölyazı sprawia wrażenie bardzo biednej wioski rybackiej, w której pozostałości antycznych budowli sąsiadują ze skromnymi budynkami mieszkalnymi. Wydawało nam się, że popołudniową porą wszyscy mężczyźni zasiedli pod meczetem, aby w spokoju pić szklaneczkę za szklaneczką herbaty.
Zabudowa w Gölyazı
Ponieważ słońce chyliło się już ku zachodowi, nadszedł czas poszukiwania noclegu. Wymyśliliśmy sobie, że dobrym miejscem do spędzenia nocy będzie miasto o pięknej nazwie Mustafakemalpaşa. Aby do niego dojechać, wybraliśmy trasę dookoła jeziora Ulubat i prawie natychmiast zgubiliśmy drogę w pierwszej napotkanej wiosce. Kręciliśmy się po niej w poszukiwaniu wyjazdu w odpowiednim kierunku, aż w końcu wyjechaliśmy dobrze rokującą drogą. Co prawda była ona nieco wąska, ale miała porządną nawierzchnię i prowadziła w kierunku zachodnim. Jechaliśmy wzdłuż jeziora, podziwiając widoki, aż powoli nadszedł zmierzch. Jedynymi napotkanymi ludźmi byli węglarze, którzy wypalali węgiel drzewny.
Węglarze nad jeziorem Ulubat
Dalej droga była pusta, co więcej - brakowało przy niej jakichkolwiek informacji o odległości do Mustafakemalpaşa. Zapadała noc gdy w końcu dojechaliśmy na przedmieścia tego miasteczka. Po przestudiowaniu mapy odkryliśmy, że droga, którą przyjechaliśmy była właściwie leśną ścieżką, zaznaczoną przerywaną linią. Dobrze, że się nie zgubiliśmy w lasach nad jeziorem. Po ciemku ciężko wypatruje się hoteli, a dodatkowo Mustafakemalpaşa wywarło na nas nieprzyjemne wrażenie: ciasne, brudne, nieładne. Decyzja: jedziemy dalej i nocujemy w Susurluk, w znanym nam hotelu Mut.
Zachód słońca nad jeziorem Ulubat
Wybór Susurluk podyktowany był koniecznością, dalej nie mieliśmy już siły jechać. Hotel Mut to typowy motel przydrożny, tani, ale o bardzo podstawowym standardzie. Tym razem pokój hotelowy wydał nam się całkiem w porządku, ale zapewne nasze wyczerpanie odegrało przy tej ocenie dużą rolę. Jeszcze szybka kolacja, którą zjedliśmy w restauracji Yasa i przyszedł czas na sen. Trzeci dzień wyprawy trudno nam zaliczyć do udanych, ale czasami tak to już bywa w podróży.
11 września szybko opuściliśmy Susurluk, gnani na południe marzeniem o 'pływającym zamku' czyli o lenistwie w Kızkalesi. Jednak na odpoczynek trzeba sobie zasłużyć, więc w drodze na wybrzeże Morza Śródziemnego mieliśmy do odwiedzenia kilka miejsc. Pierwszym z nich było Akhisar, oddalone od Susurluk o 135 km. Na szczęście droga na tym odcinku jest wyśmienita, a natężenie ruchu - bardzo umiarkowane. W Akhisar wypatrzyliśmy na skrzyżowaniu dobrze ukryty kierunkowskaz z napisem 'Thyatira' i posłusznie pojechaliśmy w sugerowanym kierunku.
Miasto Akhisar
Zaparkowaliśmy przy placu otoczonym ogrodzeniem, zza którego widać było ruiny antycznych budowli. Strasznie się ucieszyliśmy, bo oznaczało to, że udało nam się zlokalizować pozostałości Tiatyry - jednego z Siedmiu Kościołów wspominanych przez św. Jana w Apokalipsie. Tiatyra, założona przez Lidyjczyków, położona była strategicznie na skrzyżowaniu szlaków łączących Pergamon, Sardes, Magnezję i Smyrnę. Do naszych czasów zachowały się w Akhisar pozostałości bazyliki zbudowanej w II wieku n.e. Nasza wizyta na terenie wykopalisk została z radością przyjęta przez ekipę archeologów, którzy chętnie pozowali do zdjęć, dokumentujących ich pracę.
Prace archeologiczne w Tiatyrze
Z Akhisar pojechaliśmy dalej na południe, do miasteczka Sart czyli dawnej stolicy Lidii - Sardes. Zaczął nam się wykluwać plan na najbliższe dni: musieliśmy przecież zakończyć rozpoczęty wiele lat temu projekt odwiedzenia wszystkich Siedmiu Kościołów Apokalipsy, a Sardes było jednym z nich. Co prawda byliśmy w nim już podczas wyprawy w 2009 roku, ale tym razem czuliśmy się do wizyty lepiej przygotowani merytorycznie i technicznie. Po drodze do Sardes zatrzymaliśmy się jeszcze w niezwykłym miejscu nazywanym Bin Tepe czyli Tysiąc Pagórków. Tak na prawdę jest ich obecnie 'zaledwie 117' i nie są to naturalne pagórki, a tumulusy czyli kopce, które są miejscami pochówku zamożnych Lidyjczyków z VII i VI wieku p.n.e. Bin Tepe zajmuje obszar 74 kilometrów kwadratowych i jest największym tego rodzaju cmentarzyskiem na terenie Turcji.
Bin Tepe czyli lidyjskie cmentarzysko
W Sardes najpierw całą ekipą odwiedziliśmy ruiny świątyni Artemidy, a następnie stanowisko archeologiczne Paktolus-północ, czyli miejsce, w którym bito pierwsze w historii ludzkości monety. Podczas zwiedzania zorientowaliśmy się, że jest nam jakoś dziwnie gorąco, a buzie dzieciaków nabrały niebezpiecznie czerwonego odcienia. Dopadła nas fala jesiennych upałów tureckich, która towarzyszyć nam miała przez najbliższych kilka dni. Z powodu wysokiej temperatury sesję fotograficzną w gimnazjum i synagodze wykonałam samotnie, obwieszona sprzętem fotograficznym, podczas gdy reszta zespołu relaksowała się w lokancie nad zupą i półmiskiem winogron.
Świątynia Artemidy w Sardes
Po wypoczynku wyruszyliśmy w kierunku miasta Ödemiş, ale do nie dojechaliśmy do niego, tylko w górach odbiliśmy do miasteczka i jeziora noszących wspólną nazwę Gölcük. W tej lokalizacji, położonej na wysokości przeszło 1000 metrów n.p.m. zatrzymaliśmy się na nocleg w hotelu położonym tuż nad jeziorem. Co prawda cena pokoju była stanowczo zbyt wygórowana, ale piękne widoki i spokojna atmosfera stanowiły wystarczająco dobry powód do wydania 180 TL.
Hotel nad jeziorem Gölcük
Popołudnie w Gölcük upłynęło nam na spacerze wzdłuż brzegów jeziora, podziwianiu krajobrazów oraz na degustacji nowej potrawy, nazywanej Ödemiş kebab. Nie znaliśmy jeszcze wówczas tej nazwy, ale danie składające się z wałeczków mielonego mięsa podawanych na nasączanym masłem pieczywie bardzo nam posmakowało. Do snu ukołysał nas szum drzew i fal jeziora.
Ödemiş kebab
12 września rozpoczęliśmy śniadaniem hotelowym, które zaskoczyło nas szerokim wyborem serów. To właśnie w Gölcük po raz pierwszy w historii naszych podróży zakochaliśmy się w tureckich serach, a nasza obsesja od tego momentu urosła do rangi jednego z głównych powodów chęci powrotu do Turcji.
Pierwszy przejazd dnia nie był długi, bowiem z Gölcük pojechaliśmy do Birgi, a to zaledwie kilka kilometrów górskiej drogi, zresztą niezwykle malowniczej. Nazwa Birgi już wcześniej obiła mi się o uszy i kojarzyłam, że główną atrakcją miasteczka są drewniane domy z czasów osmańskich. Jednak to, co zobaczyliśmy na miejscu, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Całe Birgi to jeden wielki skansen, w dodatku ciągle zamieszkany.
Uliczka w Birgi
Spędziliśmy sporo czasu wędrując wąskimi uliczkami, zaglądając do meczetów i medres, oglądając suszące się na słońcu figi i paprykę. Ciekawostką była wizyta na lokalnym cmentarzu, do którego wstęp jest płatny. Powodem jest położony tam grobowiec lokalnego świętego, imama Birgivi, do którego ściągają pielgrzymki wiernych. Turystyka religijna w Turcji to zresztą temat-rzeka, którego trzeba by poświęcić osobny artykuł.
Grobowiec Birgivi
Z Birgi wyjechaliśmy w góry, zwiedzeni kierunkowskazem na zamek Yılan. Po 20 km jazdy gotowi byliśmy zawrócić, ale dostrzegliśmy ową budowlę, położoną na wysokim wzgórzu. Do samego zamku nie weszliśmy, wspinaczka zapowiadała się nieciekawie, a w dodatku brakowało wytyczonej ścieżki.
Zamek Yılan
Wróciliśmy jeszcze do Birgi na drugą rundę zwiedzania, podczas której najciekawszym momentem była wizyta w zabytkowej rezydencji Çakırağa Konağı. Domostwo to przypomina ogromny, drewniany domek dla lalek, a jego wnętrza są przepięknie zdobione licznymi obrazami.
Çakırağa Konağı w Birgi
Z Birgi podjechaliśmy na lunch do Ödemiş, gdzie zamówiliśmy, tym razem bardziej świadomie słynny lokalny kebab. Ponadto w Ödemiş znajduje się niewielkie, ale ciekawe muzeum archeologiczne, które również odwiedziliśmy.
Ceramika frygijska w muzeum w Ödemiş
Po wyjeździe z Ödemiş trafiliśmy do Kaleköy, prowadzeni brązowym kierunkowskazem, informującym o 'Antikkent Kaleköy'. Na terenie wsi położone są ruiny antycznej budowli, jednakże na próżno poszukiwaliśmy tablic z informacją, co dokładnie oglądamy.
Zabytkowa budowla w Kaleköy
Ostatni przejazd tego dnia doprowadził nas do miasta Alaşehir czyli starożytnej Filadefii, kolejnego z Siedmiu Kościołów Apokalipsy św. Jana. Jednak poszukiwania pozostałości z dawnych czasów przełożyliśmy na kolejny dzień. Powodem była bardzo wysoka temperatura, około godziny 17 termometr wskazywał, że w cieniu było około 37 stopni Celsjusza. Na nocleg wybraliśmy położony przy drodze dojazdowej do centrum miasta hotel o wiele mówiącej nazwie Philadelphia. Wieczorem przespacerowaliśmy się do centrum Alaşehir, w którym trwała gruntowna przebudowa i zrobiliśmy zakupy, żeby uzupełnić zapas napojów na dalszą podróż.
Pomnik w Alaşehir
Odpowiedzi
Bin Tepe - poszukiwane
Wysłane przez zofia w
To tak wygląda Bin Tepe! Próbowaliśmy znaleźć to miejsce w Sardes- nie udało się. Może jakieś wskazówki na przyszłość?
Bin Tepe - lokalizacja
Wysłane przez Iza w
Bin Tepe położone jest na północ od Sardes, doskonale widać je z drogi D555 prowadzącej z Akhisar do Salihli. Współrzędne geograficzne to: 38.582832, 27.989666. Położenie wskazuje również poniższa mapka: