Jesienna wycieczka-ucieczka 2013 - część 3

Poranek 10 września upłynął nam w nerwowej atmosferze spowodowanej niepewnością co do losów nieszczęsnego kocyka. Po śniadaniu postanowiliśmy jeszcze przez chwilę zostać w Bergamie i podjechać pod Czerwoną Bazylikę na sesję fotograficzną. Niestety okazało się, że została ona zamknięta z powodu renowacji, więc ze zdjęć nic nie wyszło. Mówi się trudno, trzeba jechać z powrotem do Çan, chociaż to spory szmat drogi - prawie 170 km. Zdecydowaliśmy się na trasę alternatywną, inną od pokonanej poprzedniego dnia, może po drodze trafią się jakieś ciekawe miejsca?

Flamingi w okolicach Gömeç
Flamingi w okolicach Gömeç

Pojechaliśmy drogą wiodącą początkowo wzdłuż wybrzeża egejskiego. Na wysokości miejscowości Gömeç, tuż za Ayvalıkiem, spotkaliśmy piękne flamingi, ale poza tym reszta drogi okazała się dość monotonna, chociaż kręta i malownicza. W Çan z ulgą odebraliśmy z hotelu pakunek z kocykiem i zjedliśmy lunch, po raz drugi podczas tej wyprawy delektując się smakiem köfte z piyazem. Wybór dalszej trasy przysporzył nam wiele dylematów. Ostatecznie wybraliśmy drogę na północ, przez Bigę do Bandırmy, gdzie odbiliśmy w kierunku południowo-wschodnim. Wkrótce dotarliśmy nad jezioro Ulubat.


Jezioro Ulubat (kliknij, aby powiększyć)

W okolicy jeziora zaczęliśmy wytężać wzrok w poszukiwaniu jakichś brązowych tablic i faktycznie, udało się nam coś wypatrzyć. Boczna dróżka doprowadziła nas do odrestaurowanego karawanseraju nazywanego Issiz Han. Budynek był dokładnie zamknięty, a w pobliżu kręciły się sporych rozmiarów psy, zdjęcia wykonywaliśmy więc z wysokości ogrodzenia.

Karawanseraj Issiz Han
Karawanseraj Issiz Han

Nieco dalej, przy tej samej ścieżce, kierunkowskazy zachęcały do odwiedzin w 'Ptasim Raju'. Sądziliśmy, że będzie to lokalny odpowiednik konkurencyjnego Kuşcenneti Millî Parkı nad jeziorem Manyas. Niestety, rzeczywistość była rozczarowująca: rzekomy ptasi raj okazał się niewielkim terenem, na którym w klatkach siedziały smutne ptaki różnych gatunków, a pomiędzy nimi spacerowały pawie. Zardzewiałe huśtawki dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy.

Paw w tzw. 'Ptasim Raju' nad jeziorem Ulubat
Paw w tzw. 'Ptasim Raju' nad jeziorem Ulubat

O wiele więcej wrażeń obiecywaliśmy sobie po wizycie w miejscowości Gölyazı, na terenie której znajdują się ruiny antycznego miasta Apollonia. Gölyazı położone jest na półwyspie, który wchodzi w wody jeziora Ulubat po jego zachodniej stronie. W starożytności opiekunem osady był bóg Apollo, od którego pochodzi nazwa Apollonia. Obecnie Gölyazı sprawia wrażenie bardzo biednej wioski rybackiej, w której pozostałości antycznych budowli sąsiadują ze skromnymi budynkami mieszkalnymi. Wydawało nam się, że popołudniową porą wszyscy mężczyźni zasiedli pod meczetem, aby w spokoju pić szklaneczkę za szklaneczką herbaty.

Zabudowa w Gölyazı
Zabudowa w Gölyazı

Ponieważ słońce chyliło się już ku zachodowi, nadszedł czas poszukiwania noclegu. Wymyśliliśmy sobie, że dobrym miejscem do spędzenia nocy będzie miasto o pięknej nazwie Mustafakemalpaşa. Aby do niego dojechać, wybraliśmy trasę dookoła jeziora Ulubat i prawie natychmiast zgubiliśmy drogę w pierwszej napotkanej wiosce. Kręciliśmy się po niej w poszukiwaniu wyjazdu w odpowiednim kierunku, aż w końcu wyjechaliśmy dobrze rokującą drogą. Co prawda była ona nieco wąska, ale miała porządną nawierzchnię i prowadziła w kierunku zachodnim. Jechaliśmy wzdłuż jeziora, podziwiając widoki, aż powoli nadszedł zmierzch. Jedynymi napotkanymi ludźmi byli węglarze, którzy wypalali węgiel drzewny.

Węglarze nad jeziorem Ulubat
Węglarze nad jeziorem Ulubat

Dalej droga była pusta, co więcej - brakowało przy niej jakichkolwiek informacji o odległości do Mustafakemalpaşa. Zapadała noc gdy w końcu dojechaliśmy na przedmieścia tego miasteczka. Po przestudiowaniu mapy odkryliśmy, że droga, którą przyjechaliśmy była właściwie leśną ścieżką, zaznaczoną przerywaną linią. Dobrze, że się nie zgubiliśmy w lasach nad jeziorem. Po ciemku ciężko wypatruje się hoteli, a dodatkowo Mustafakemalpaşa wywarło na nas nieprzyjemne wrażenie: ciasne, brudne, nieładne. Decyzja: jedziemy dalej i nocujemy w Susurluk, w znanym nam hotelu Mut.

Zachód słońca nad jeziorem Ulubat
Zachód słońca nad jeziorem Ulubat

Wybór Susurluk podyktowany był koniecznością, dalej nie mieliśmy już siły jechać. Hotel Mut to typowy motel przydrożny, tani, ale o bardzo podstawowym standardzie. Tym razem pokój hotelowy wydał nam się całkiem w porządku, ale zapewne nasze wyczerpanie odegrało przy tej ocenie dużą rolę. Jeszcze szybka kolacja, którą zjedliśmy w restauracji Yasa i przyszedł czas na sen. Trzeci dzień wyprawy trudno nam zaliczyć do udanych, ale czasami tak to już bywa w podróży.

11 września szybko opuściliśmy Susurluk, gnani na południe marzeniem o 'pływającym zamku' czyli o lenistwie w Kızkalesi. Jednak na odpoczynek trzeba sobie zasłużyć, więc w drodze na wybrzeże Morza Śródziemnego mieliśmy do odwiedzenia kilka miejsc. Pierwszym z nich było Akhisar, oddalone od Susurluk o 135 km. Na szczęście droga na tym odcinku jest wyśmienita, a natężenie ruchu - bardzo umiarkowane. W Akhisar wypatrzyliśmy na skrzyżowaniu dobrze ukryty kierunkowskaz z napisem 'Thyatira' i posłusznie pojechaliśmy w sugerowanym kierunku.

Miasto Akhisar
Miasto Akhisar

Zaparkowaliśmy przy placu otoczonym ogrodzeniem, zza którego widać było ruiny antycznych budowli. Strasznie się ucieszyliśmy, bo oznaczało to, że udało nam się zlokalizować pozostałości Tiatyry - jednego z Siedmiu Kościołów wspominanych przez św. Jana w Apokalipsie. Tiatyra, założona przez Lidyjczyków, położona była strategicznie na skrzyżowaniu szlaków łączących Pergamon, Sardes, Magnezję i Smyrnę. Do naszych czasów zachowały się w Akhisar pozostałości bazyliki zbudowanej w II wieku n.e. Nasza wizyta na terenie wykopalisk została z radością przyjęta przez ekipę archeologów, którzy chętnie pozowali do zdjęć, dokumentujących ich pracę.

Prace archeologiczne w Tiatyrze
Prace archeologiczne w Tiatyrze

Z Akhisar pojechaliśmy dalej na południe, do miasteczka Sart czyli dawnej stolicy Lidii - Sardes. Zaczął nam się wykluwać plan na najbliższe dni: musieliśmy przecież zakończyć rozpoczęty wiele lat temu projekt odwiedzenia wszystkich Siedmiu Kościołów Apokalipsy, a Sardes było jednym z nich. Co prawda byliśmy w nim już podczas wyprawy w 2009 roku, ale tym razem czuliśmy się do wizyty lepiej przygotowani merytorycznie i technicznie. Po drodze do Sardes zatrzymaliśmy się jeszcze w niezwykłym miejscu nazywanym Bin Tepe czyli Tysiąc Pagórków. Tak na prawdę jest ich obecnie 'zaledwie 117' i nie są to naturalne pagórki, a tumulusy czyli kopce, które są miejscami pochówku zamożnych Lidyjczyków z VII i VI wieku p.n.e. Bin Tepe zajmuje obszar 74 kilometrów kwadratowych i jest największym tego rodzaju cmentarzyskiem na terenie Turcji.

Bin Tepe czyli lidyjskie cmentarzysko
Bin Tepe czyli lidyjskie cmentarzysko

W Sardes najpierw całą ekipą odwiedziliśmy ruiny świątyni Artemidy, a następnie stanowisko archeologiczne Paktolus-północ, czyli miejsce, w którym bito pierwsze w historii ludzkości monety. Podczas zwiedzania zorientowaliśmy się, że jest nam jakoś dziwnie gorąco, a buzie dzieciaków nabrały niebezpiecznie czerwonego odcienia. Dopadła nas fala jesiennych upałów tureckich, która towarzyszyć nam miała przez najbliższych kilka dni. Z powodu wysokiej temperatury sesję fotograficzną w gimnazjum i synagodze wykonałam samotnie, obwieszona sprzętem fotograficznym, podczas gdy reszta zespołu relaksowała się w lokancie nad zupą i półmiskiem winogron.

Świątynia Artemidy w Sardes
Świątynia Artemidy w Sardes

Po wypoczynku wyruszyliśmy w kierunku miasta Ödemiş, ale do nie dojechaliśmy do niego, tylko w górach odbiliśmy do miasteczka i jeziora noszących wspólną nazwę Gölcük. W tej lokalizacji, położonej na wysokości przeszło 1000 metrów n.p.m. zatrzymaliśmy się na nocleg w hotelu położonym tuż nad jeziorem. Co prawda cena pokoju była stanowczo zbyt wygórowana, ale piękne widoki i spokojna atmosfera stanowiły wystarczająco dobry powód do wydania 180 TL.

Hotel nad jeziorem Gölcük
Hotel nad jeziorem Gölcük

Popołudnie w Gölcük upłynęło nam na spacerze wzdłuż brzegów jeziora, podziwianiu krajobrazów oraz na degustacji nowej potrawy, nazywanej Ödemiş kebab. Nie znaliśmy jeszcze wówczas tej nazwy, ale danie składające się z wałeczków mielonego mięsa podawanych na nasączanym masłem pieczywie bardzo nam posmakowało. Do snu ukołysał nas szum drzew i fal jeziora.

Ödemiş kebab
Ödemiş kebab

12 września rozpoczęliśmy śniadaniem hotelowym, które zaskoczyło nas szerokim wyborem serów. To właśnie w Gölcük po raz pierwszy w historii naszych podróży zakochaliśmy się w tureckich serach, a nasza obsesja od tego momentu urosła do rangi jednego z głównych powodów chęci powrotu do Turcji.

Pierwszy przejazd dnia nie był długi, bowiem z Gölcük pojechaliśmy do Birgi, a to zaledwie kilka kilometrów górskiej drogi, zresztą niezwykle malowniczej. Nazwa Birgi już wcześniej obiła mi się o uszy i kojarzyłam, że główną atrakcją miasteczka są drewniane domy z czasów osmańskich. Jednak to, co zobaczyliśmy na miejscu, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Całe Birgi to jeden wielki skansen, w dodatku ciągle zamieszkany.

Uliczka w Birgi
Uliczka w Birgi

Spędziliśmy sporo czasu wędrując wąskimi uliczkami, zaglądając do meczetów i medres, oglądając suszące się na słońcu figi i paprykę. Ciekawostką była wizyta na lokalnym cmentarzu, do którego wstęp jest płatny. Powodem jest położony tam grobowiec lokalnego świętego, imama Birgivi, do którego ściągają pielgrzymki wiernych. Turystyka religijna w Turcji to zresztą temat-rzeka, którego trzeba by poświęcić osobny artykuł.

Grobowiec Birgivi
Grobowiec Birgivi

Z Birgi wyjechaliśmy w góry, zwiedzeni kierunkowskazem na zamek Yılan. Po 20 km jazdy gotowi byliśmy zawrócić, ale dostrzegliśmy ową budowlę, położoną na wysokim wzgórzu. Do samego zamku nie weszliśmy, wspinaczka zapowiadała się nieciekawie, a w dodatku brakowało wytyczonej ścieżki.

Zamek Yılan
Zamek Yılan

Wróciliśmy jeszcze do Birgi na drugą rundę zwiedzania, podczas której najciekawszym momentem była wizyta w zabytkowej rezydencji Çakırağa Konağı. Domostwo to przypomina ogromny, drewniany domek dla lalek, a jego wnętrza są przepięknie zdobione licznymi obrazami.

Çakırağa Konağı w Birgi
Çakırağa Konağı w Birgi

Z Birgi podjechaliśmy na lunch do Ödemiş, gdzie zamówiliśmy, tym razem bardziej świadomie słynny lokalny kebab. Ponadto w Ödemiş znajduje się niewielkie, ale ciekawe muzeum archeologiczne, które również odwiedziliśmy.

Ceramika frygijska w muzeum w Ödemiş
Ceramika frygijska w muzeum w Ödemiş

Po wyjeździe z Ödemiş trafiliśmy do Kaleköy, prowadzeni brązowym kierunkowskazem, informującym o 'Antikkent Kaleköy'. Na terenie wsi położone są ruiny antycznej budowli, jednakże na próżno poszukiwaliśmy tablic z informacją, co dokładnie oglądamy.

Zabytkowa budowla w Kaleköy
Zabytkowa budowla w Kaleköy

Ostatni przejazd tego dnia doprowadził nas do miasta Alaşehir czyli starożytnej Filadefii, kolejnego z Siedmiu Kościołów Apokalipsy św. Jana. Jednak poszukiwania pozostałości z dawnych czasów przełożyliśmy na kolejny dzień. Powodem była bardzo wysoka temperatura, około godziny 17 termometr wskazywał, że w cieniu było około 37 stopni Celsjusza. Na nocleg wybraliśmy położony przy drodze dojazdowej do centrum miasta hotel o wiele mówiącej nazwie Philadelphia. Wieczorem przespacerowaliśmy się do centrum Alaşehir, w którym trwała gruntowna przebudowa i zrobiliśmy zakupy, żeby uzupełnić zapas napojów na dalszą podróż.

Pomnik w Alaşehir
Pomnik w Alaşehir

Powiązane artykuły: