Podróżnik:
Organizator:
Bez zbędnych wstępów...
Dzień fioletowy - Antalya
Przelot z Katowic tureckimi liniami Correndor odbył się bez najmniejszych opóźnień i niedogodności. Odbiór w Antalyi także. Warto to podkreślić, gdyż akurat byłem świadkiem, jak przybyła grupka osób z Triady – dowieziono ich do hotelu i zostawiono samych sobie. Nikt po nich nie wyszedł, a w hotelowej recepcji nawet nic nie wiedziano o rezerwacji dla nich – bez komentarza.
Na nas już czekała pilotka – pani Joasia Pietrzak, która okaże się profesjonalistką w każdym calu. Nie tylko doskonałym organizatorem i sympatyczną osobą, ale przede wszystkim pełną pasji kopalnią wiedzy – w końcu z wykształcenia jest turkologiem. Hotel w Antalyi – Martos – bardzo średni, ale w samym centrum, więc wieczorem udaliśmy się jeszcze na spacer po uroczej starówce oraz parę efesów w ślicznym porcie.
Przeczytaj więcej o Antalyi.
Dzień granatowy - Pamukkale, Hierapolis i Efez
Po wczesnym śniadaniu wyjazd. Kierunek – Pamukkale. Cóż, miejsce tak zarżnięte przez wszelkiego rodzaju foldery i przewodniki, że na mnie wapienne tarasy jakiegoś powalającego wrażenia nie robią… Zwłaszcza że już w ogromnej większości są suche – tylko kilka basenów jest wypełnionych wodą, żeby sobie turyści pomoczyć nogi mogli.
Dużo ciekawsze było dla mnie położone nad tarasami Hierapolis – starożytne uzdrowisko; wbrew temu, co piszą przewodniki, całkiem dobrze zachowane. Pozostałości miasta, teatr, a przede wszystkim rozległa nekropolia, na której można zapoznać się z różnymi typami rzymskich grobowców – sarkofagi, domusy, tumulusy… 2 godziny na samodzielne zwiedzanie to mało, ale cóż zrobić – wymogi zorganizowanej objazdówki. Dla chętnych jeszcze basen Kleopatry z pozatapianymi resztkami antycznymi – przyjemność potaplania się zdecydowanie droga (25 lirów), a czasu na nią w zasadzie brak.
Przeczytaj więcej o Pamukkale oraz o Hierapolis.
Jedziemy dalej – kierunek Efez. Przed nim jeszcze zatrzymujemy się Maryemana – domu ostatnich dni Maryi. Domek jak domek, dla niektórych pewno miejsce święte… Za to przepięknie położony – u szczytu góry, wśród piniowych zapachów, z Morzem Egejskim w tle.
Sam Efez rozległy, z licznymi zabytkami – podobno najlepiej zachowane miasto grecko-rzymskie na świecie. Jak dla mnie, z Palmyrą w Syrii, a nawet Jerash w Jordanii porównania nie wytrzymuje, ale i tak robi wrażenie. Biblioteka Celsusa, teatr, świątynia Hadriana i niezliczone detale powinny zachwycić każdego miłośnika starożytności. Szkoda tylko, że domy mieszkalne (z zachowanymi mozaikami) są aktualnie remontowane.
Przeczytaj więcej o Efezie.
Nocujemy w Kuşadası, w całkiem przyjemnym hoteliku (z basenem). Do centrum (i morza) trzeba kawałek podejść, ale jak tu nie skorzystać? Akurat wplątaliśmy się w małą zabawę z miejscowymi – sympatycznie było. Śmiechy, śpiewy, szum morza, obnośni sprzedawcy małż – to jest klimat!
Dzień błękitny - Pergamon i Troja
Z samego rana ruszamy… No tak, tego uniknąć się nie da – zaczynamy od wytwórni skór. Czyli zmarnowana godzina z okładem, pospać można było… Potem oglądamy bardzo skromniutkie resztki Artemizjonu i ruszamy na północ.
Pergamon – starożytne miasto przepięknie położone na wysokim i stromym wzgórzu. Widoki przecudne, antyczne ruiny też bardzo ciekawe, a spacer po teatrze (najbardziej stromym z zachowanych i na dodatek leżącym na urwisku) co niektórych może przyprawić o dreszczyk emocji. Obiecuję sobie, że wreszcie pojadę do Berlina do Muzeum Pergamońskiego, gdyż tam właśnie ogromna większość wykopalisk stąd trafiła – ze sławnym ołtarzem na czele.
Przeczytaj więcej o Pergamonie.
Tymczasem ruszamy wzdłuż wybrzeża egejskiego do Troi. Ale jeszcze w międzyczasie stajemy na obiad, który nam funduje Rainbow – bardzo miłe, zwłaszcza że tego w planach nie było. Podobną niespodziankę biuro nam zrobi w Kapadocji. Po samej Troi spodziewałem się czegoś mało imponującego – poza historią i legendą miejsca. Ale okazuje się, że ruiny miasta (a w zasadzie 9 miast zakładanych w tym samym miejscu) są całkiem spore. Oczywiście kluczowy jest tu przewodnik i jego objaśnienia – a nasz się sprawdza wyśmienicie.
Przeczytaj więcej o Troi.
Nocujemy w bardzo fajnym hoteliku Çanak w centrum Çanakkale nad cieśniną Dardanele. Samo miasto bardzo przyjemne, nocny spacer nad morzem (cieśniną właściwie) bardzo wskazany. Ale na dłuższe przyjemności czasu nie ma, bo rano wyjeżdżamy o godz. 4.20, brrr!
Dzień zielony - Stambuł
Po przeprawie promem przez Dardanele zmierzamy w stronę Stambułu. Dojeżdżamy na miejsce przed 10. Cóż powiedzieć – prawdziwa metropolia, oszałamiająca wielkością, różnorodnością, barwami i smakami. Wspólnie zwiedzamy sułtański pałac Topkapı, jakże inny od europejskich założeń pałacowych (zwłaszcza zaułki i widoki z 4 dziedzińca robią wrażenie, oszołomić też mogą zbiory na pół legendarnych relikwii z Sali Tronowej), Haghia Sophia (wnętrze po prostu zapiera dech w piersiach – ten ogrom, ta przestrzeń, te mozaiki!) i Błękitny Meczet.
W wolnym czasie udajemy się na chwilę na Wielki Bazar – a przede wszystkim do konstantynopolitańskiej cysterny bazyliki, zwanej zatopionym pałacem (Yerebatan Sarnıcı). Autentyczna perła! Ogromne podziemne pomieszczenie wsparte na 336 marmurowych kolumnach, u podnóża których w wodzie pływają rybki. Czarowne podświetlenie, muzyka Beethovena i 2 bazy kolumn w kształcie Meduzy dopełniają całości.
Po czasie wolnym korzystamy z fakultetu – rejsu po Bosforze (22 euro). Trochę jednak krótko (1 godz. 15 min.) i szkoda, że nie pływamy w okolicach Złotego Rogu – ale i tak warto, choćby dla widoków niezliczonych yalı, czyli pięknych willi budowanych przez bogaczy nad Bosforem, często jedynie z dostępem od strony wody. Uroczo też wyglądają barokowe pałace, meczety i twierdze zlokalizowane nad samą cieśniną.
W Stambule nocleg w hotelu Ant – chyba najgorszym na całym objeździe, ale za to w starym centrum, w każdym razie w obrębie murów Teodozjusza ;-) Trzeba to wykorzystać. Wieczorem wsiadamy w tramwaj i jedziemy na drugi brzeg Złotego Rogu, do dzielnicy Beyoğlu – żeby poczuć też Stambuł inny, najbardziej europejski z ducha i kosmopolityczny z atmosfery. Po drodze mała niespodzianka – tramwaj nagle staje, na kilka minut całe centrum zostaje pozbawione prądu i pogrąża się w ciemnościach. Ciekawe doświadczenie ;-)
Zaczynamy od Taksim – placu wypełnionego gwarem i ruchem, młodzieżą zmierzającą do dyskotek, parami spacerującymi sobie po mieście, samochodami śpieszącymi przed siebie i bardzo nielicznymi tutaj turystami. Potem idziemy w dół Istiklal – bulwarem pełnym bogatych kamienic, mnóstwa pasaży, knajpek i sklepików. Nie powstydziłaby się takiego żadna z prawdziwie europejskich stolic! Po chwilach odpoczynku w napotykanych po drodze knajpkach i pod wieżą Galata, mostem Galata (piękne widoki!) przechodzimy na drugi brzeg Złotego Rogu, mijamy meczet Sulejmana Wspaniałego, akwedukt Walensa – i „już” po godz. 3 nad ranem jesteśmy w hotelu. Odsypiać będziemy w autokarze ;-)
Przeczytaj więcej o Stambule.
Dzień żółty - droga do Kapadocji
Jako się rzekło – do odsypiania. Jedziemy i jedziemy ponad 700 km na południowy wschód. Po drodze mijamy obwodnicą Ankarę – i mimo wszystko żal, że nie zatrzymujemy się choć na chwilę, żeby zobaczyć tę stolicę Atatürka. Zatrzymujemy się za to nad jeziorem Tuz – drugim co do wielkości i do tego słonym. Latem wysycha, więc można sobie pospacerować po bezkresnej białej tafli solnej. Ciekawa rzecz.
Wieczorem dojeżdżamy do Kapadocji, gdzie witają nas kamienne Trzy Gracje. Rzut oka, chwila zachwytu i już jedziemy do hotelu w urokliwym miasteczku Ürgüp. Hotel nazywa się Vera, jest bardzo fajny (mimo, że bez klimatyzacji – ale w Kapadocji noce bywają dość chłodne) i spędzimy w nim dwie noce, co jest miłą odmianą od ciągłych przeprowadzek.
Dzień pomarańczowy - Kapadocja
Kapadocja. Cóż można powiedzieć – bajka! Niesamowite krajobrazy i ich różnorodność zapierają dech w piersiach. Całości dopełnia górujący nad krainą wulkan Erciyes, który ją utworzył. Zwiedzamy podziemne miasto Kaymaklı, "naturalną twierdzę” Uçhisar, „skansen pod otwartym niebem” Göreme z jego olśniewającymi kutymi w skale kościołami sprzed tysiąca lat oraz doliny Ogród Paszy i Devrent. A na dokładkę standard wycieczkowy – wytwórnia onyksu, jubiler i fabryka talerzy. Szkoda, że bez tego żadna impreza się obejść nie może! Niemniej pełni wrażeń nawet nie jesteśmy zbyt źli na te „atrakcje”, zwłaszcza że momentami bywa podczas nich zabawnie. Poza tym jest to też chwila czasu wolnego, żeby sobie samemu w pobliżu połazikować – i zamiast onyksu podziwiać np. Dolinę Gołębi.
Przeczytaj więcej o Kapadocji.
Dzień czerwony - Konya
Zmierzamy już w kierunku Antalyi. Po drodze postój w mieście Konya – zwiedzamy muzeum Mevlany, twórcy zakonu tańczących derwiszy. Bardzo ciekawe, ale szkoda, że nie jedziemy do samego centrum miasta – według niektórych jednego z najładniejszych w Turcji. Przedzieramy się przez góry Taurus, a za oknami towarzyszą nam przepiękne widoki.
Przeczytaj więcej o Konyi.
Po południu docieramy do punktu wyjścia. Wieczorem udajemy się do samodzielnie zlokalizowanego na starym mieście hamamu Sefa, szczycącego się, że istnieje już od połowy XV wieku. Faktycznie, można poczuć klimat retro w tym miejscu – głównie ze względu na urocze umeblowanie. Kompletna usługa kosztuje 35 lirów, a w jej skład wchodzą: łaźnia, peeling, masaż pianą, masaż olejkami i poczęstunek herbatą i owocami. Całość trwa 2 godziny – i jeśli dodać do tego cudowny klimat miejsca oraz miłą i profesjonalną obsługę, można czuć się w pełni usatysfakcjonowanym. Totalny relaks!
Tęczowe dni w okolicach Alanyi
Rano w TV oglądamy przerażające obrazki – zalany Stambuł, ulice zamienione w rwące rzeki, samochody, domy i ludzie pod wodą… Jakie szczęście, że zdążyliśmy uciec przed kataklizmem! U nas pogoda cały czas bajeczna, tylko raz na pobycie złapała nas po południu iście tropikalna burza.
Odnośnie pobytu… Hotel Lonicera w Türkler, 20 km od Alanyi. Świetne miejsce! Pokoje niedawno wyremontowane, bardzo gustownie urządzone, 3 restauracje + restauracja rybna na wolnym powietrzu (przysługuje wizyta na pobyt), snack bar, coffee bary i bary z alkoholem otwarte do 2.30 nad ranem. A do tego 2 siłownie, korty, boiska, 3 baseny + 1 kryty, 2 kompleksy zjeżdżalni, dla dzieciaków mini-zoo i plac zabaw – nudzić to tu się zdecydowanie nie można. A że teren bardzo duży (4 budynki hotelowe + ogród), nawet wszechobecni Rosjanie gdzieś się gubią. Z dostępnością leżaków przy basenach i na plaży specjalnych problemów nigdy nie było.
W pobliżu hotelu „shopping center”, ale większy wybór w pobliskim Avsallar (20 minut piechotą). Ceny wyższe i więcej wszelkiego badziewia – okazuje się, że ciekawsze i tańsze rzeczy można było kupić na objeździe, zwłaszcza w Stambule i Kapadocji. Na dodatek sprzedawcy na wybrzeżu z oporami się targują. Zamożniejsi turyści ich nauczyli, że targować się nie trzeba.
Wybieramy się na jedno popołudnie do Alanyi (dolmusz 3,50 lira) – pięknego kurortu, jakiego nie powstydziłyby się europejskie kraje nadmorskie. Poza tym wypożyczamy sobie na jeden dzień samochód (40 euro) i robimy wycieczkę. Mitem jest, że Turcy jeżdżą jak wariaci – poza tym, że kierunkowskaz przy zmianie pasa traktują raczej fakultatywnie ;-) Zważywszy na rewelacyjną dwujezdniową drogę i bardzo przyzwoite zachowanie uczestników ruchu –jedziemy bez obaw.
Przeczytaj więcej o Alanyi.
Najpierw Aspendos – a tu rewelacyjny teatr rzymski, ponoć najlepiej zachowany (może ten w Bosrze się z nim tylko równa). Naprawdę robi wrażenie, zwłaszcza jeśli wdrapiemy się na wzgórze tuż nad nim. Poza tym ciekawe, choć już zupełnie nieodwiedzane, są ruiny samego miasta Aspendos – akropol, bazylika, nimfeum, agora… Wreszcie można wszystko obejrzeć powoli, bez pośpiechu, tak typowego dla objazdówki.
Przeczytaj więcej o Aspendos.
Po południu jedziemy do Side – prześlicznego miasteczka, w którym teraźniejszość splata się ze starożytnością. Kolumny po bokach głównej ulicy, co rusz rozsypane szczątki budowli w najbardziej niespodziewanych miejscach, teatr rzymski niejako otwierający wjazd do miasta i świątynia Apolla nad brzegiem morza. W jakimś zapomnianym przez ludzi zaułku znajdujemy nawet rzymską marmurową ławkę z term z oparciem w kształcie delfina. A wszystko to zupełnie niestrzeżone (poza rzeczoną świątynią i teatrem). Naprawdę ślicznie!
Przeczytaj więcej o Side.
Wakacje mają to do siebie, że zwykle trwają za krótko, więc wracać trzeba… Turcja mnie urzekła bardzo! Jechałem z pewnymi obawami, spodziewając się drugiego Egiptu czy Syrii. A tu w zasadzie Europa. A raczej most między Europą a Azją – przekonuję się na własne oczy, że ten wyświechtany frazes ma jednak sens.
Odpowiedzi
Ja to już gdzieś widziałem ...
Wysłane przez Jaś_Wędrowniczek w
Wszystkie kolory Turcji czyli Smak Orientu
Wysłane przez Anonim (niezweryfikowany) w