Wspomienie z Gaziantepu

Kierunek - Gaziantep - decyzja co do wyboru dalszej trasy naszej podróży wydawała się oczywista. Oczarowani trudnym wdziękiem bazaltowych murów Diyarbakıru, olśnieni pięknem starożytnej Urfy, zadziwieni zagadką archeologiczną, jaką jest świątynia w Göbekli Tepe, postanowiliśmy poznać "Barcelonę wschodu" jak pisze o Gaziantepie przewodnik Lonely Planet. LP dodaje, że to właśnie w tym mieście pewnego dnia wydarzy się "prawdziwa rewolucja hedonistyczno-kulturalna". Co prawda autorem tej części przewodnika jest Francuz, ale postanowiliśmy wziąć jego słowa za dobrą monetę.

Tajemniczy pomnik w centrum Gaziantepu

Gaziantep czy Antep? Przeczytaj więcej o zamieszaniu w nazwach tureckich.


Nasze uprzednie doświadczenia w kontaktach z ludźmi z Gaziantepu ograniczały się do wielopokoleniowej rodziny, z którą dzieliliśmy parę lat temu kemping w Anamurze. Po początkowych tarciach nasza kohabitacja układała się wówczas w przyjemny sposób, chociaż ostrzegano nasz wówczas, że Gaziantepczycy są "dziwni". Nie rozumieliśmy za bardzo, co wypowiadająca te słowa osoba miała na myśli...

Do Gaziantepu dotarliśmy autokarem z Urfy wczesnym popołudniem, zajechaliśmy na niezwykle imponujący dworzec autokarowy i utknęliśmy przy szosie na obrzeżach miasta. Owszem, dolmusze jeździły we wszystkie strony, ale żaden z nich nie był opisany w sposób wskazujący, że zmierza do centrum miasta. Kierowcy i pasażerowie w odpowiedzi na pytanie, czy dolmusz jedzie do şehir merkezi, robili wielkie oczy, jakby nie rozumieli po turecku. Być może widząc cudzoziemców zakładali z góry, że to niemożliwe, byśmy znali jakieś tureckie zwroty. Przychodzi mi tutaj na myśl scena z serialu "Little Britain", gdzie Angielka nie potrafi zrozumieć mówiącej pięknym, płynnym angielskim Hinduski.

Pomnik Atatürka na Placu Hükümet Konaği

W końcu złapaliśmy jakiegoś dolmusza, który wyglądał na podejrzanego o zmierzanie do centrum miasta i tu zaczęła się jazda. Wydawało mi się że uodporniłam się już na turecki sposób poruszania się w ruchu ulicznym, ale kierowca dolmusza reprezentował sobą wszystkie wady tureckich kierowców podniesione do sześcianu, a ulice miasta wydawały się ilustracją chaosu urzeczywistnionego. Po wykonaniu jakiejś setki karkołomnych manewrów zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie wysiąść z tej puszki śmierci. W tym momencie pasażer jadący za nami objawił się jako człowiek władający językiem angielskim i łamanymi zwrotami zaproponował, że wskaże nam przystanek, na którym warto wysiąść.

Rzeczywiście, wskazał właściwe miejsce, a nawet podprowadził nas w stronę placu centralnego, nazywanego Hükümet Konaği. Przy okazji opowiedział nam, że przed laty pracował w sektorze turystycznym gdzieś w Alanyi czy w Antalyi, i że wówczas władał biegłym angielskim. Niestety od czasu powrotu do Gaziantepu, czyli od zdaje się lat dziesięciu, nie miał żadnej okazji do konwersacji w tym języku, ponieważ nigdy (!) nie spotkał w Gaziantepie cudzoziemców. Nie powiem, poczuliśmy się w pewien sposób wyróżnieni.

Centrum Gaziantepu

Znalezienie hotelu przysporzyło nam sporo trudności, chociaż zazwyczaj udaje nam się znaleźć nocleg o odpowiednim stosunku komfortu do ceny. Niestety w Gaziantepie za komfort trzeba było zapłacić zdecydowanie za dużo, a niska cena zaowocowała najgorszym hotelem w naszej historii wędrówek po Anatolii. Na całe szczęście przyszło na spędzić w tej norze zaledwie jedną noc.

Z czego słynie Gaziantep? Oczywiście z baklawy! Wybraliśmy się więc i my, żeby skosztować jej słodyczy w baklawowej stolicy i był to po prawdzie jedyny jasny punkt programu. Z obiadem poszło już gorzej - co prawda İskender kebab w miejscowej restauracji był niezły, ale obsługa pomyliła się przy wystawianiu rachunku, oczywiście na naszą niekorzyść. Całe szczęście, że ta niefortunna pomyłka została przez nas zauważona i wyjaśniona.

Spacer po Gaziantepie z kolei nie wzbudził żadnych emocji. Ot, duże, ruchliwe miasto o nieciekawej architekturze, małej ilości zieleni, a dodatkowo jakieś takie przykurzone. Wniosek nasunął się sam: trzeba się stąd wynosić. Planowaliśmy odwrót na z góry upatrzone pozycje pociągiem, ale plan ten legł bardzo szybko w gruzach...

Dlaczego nie wyjechaliśmy pociągiem z Gaziantepu? Przeczytaj opowieść o przygodach podróżników, którzy jeździli turecką koleją.


Wieczór upłynął w miarę spokojnie, najpierw w rytm Stachursky'ego śpiewającego stary przebój Róż Europy czyli "Jedwab". Tak, tak, to nie pomyłka, właśnie takich klimatów słucha się w Gaziantepie, w kafejce internetowej. Muszę przyznać, że było mi miło usłyszeć polską piosenkę w południowo-wschodniej Anatolii. Odwiedziliśmy też lokal z tarasem na dachu, z którego rozciągał się widok na wspomniany wcześniej Hükümet Konaği. Wypiliśmy tam jeden z najdroższych Efezów w Turcji.

Poranek przyniósł nowe wyzwanie - śniadanie! Ponieważ tureckim zwyczajem postanowiliśmy zacząć dzień od pożywnej mercimek çorbasi czyli zupy z soczewicy, udaliśmy się na poszukiwania jakiejś miłej lokanty. Wędrowaliśmy, wędrowaliśmy, wędrowaliśmy i... jedyne otwarte lokale sprzedawały baklawę lub mocno-alkoholowe trunki. A ja naiwnie myślałam, że na wschodzie Turcji alkoholu się raczej nie pije. Najwyraźniej ci "dziwni ludzie z Gaziantepu" lubią zaczynać dzień od szklaneczki czegoś mocniejszego, zagryzanej baklawą.

W końcu - drobny sukces. Namierzyliśmy lokantę serwującą zupę. A chwilę później rozczarowanie - tak rozwodnionej çorby podanej z dodatkiem nieświeżych warzyw i ususzonej cytryny to ja w życiu nie widziałam. Skończyło się na zakupach spożywczych w lokalnym dyskoncie i polskim tradycyjnym śniadaniu, czyli kanapkach zjedzonych w hotelu. Nie muszę chyba dodawać, że Gaziantep opuściliśmy bez żalu. Całe szczęście, że przykre wspomnienia zostały szybko zatarte przez odwiedziny w mojej ukochanej Malatyi. Wniosek końcowy - nie wierzcie Francuzom jako ekspertom od podróżowania.

Przeczytaj więcej o samym Gaziantepie.