Turcja dla wygodnych i średnio(mało)zaawansowanych

Termin

Rozpoczęcie: 

20/08/2010

Zakończenie: 

10/09/2010

Podróżnik: 

Daga i mąż Maciek

Organizator: 

brak

Tą relacją chciałabym przekonać wszystkich niezdecydowanych lub bojaźliwych, że Turcja jest krajem, który spokojnie można zwiedzać na własną rękę, a jednocześnie spędzić wygodne wakacje i dobrze wypocząć. Chciałabym też w ten sposób podziękować autorkom bloga TUR-TUR i (agaty) TURECKIE KAZANIA, autorom strony Turcja w Sandałach oraz forumowiczom forum Turcja i Polonia w Turcji, bo dzięki ich opisom mogłam łatwiej wejść w pewne klimaty oraz będąc już na miejscu więcej zrozumieć i zobaczyć.

Koty, koty Koty, koty

Swój wyjazd zaczęliśmy planować w lutym 2010 roku. Wtedy ustaliliśmy trasę wycieczki, przeloty i noclegi. Odnośnie transportu, zwiedzania itd. praktycznie wszystkie informacje można spokojnie ustalić w necie. Najważniejsze z nich (zmieściły się na kartce formatu A4) zapisaliśmy wcześniej i podczas podróży zawsze mieliśmy przy sobie, aby nie tracić czasu przy np. planowaniu zwiedzania (godziny i dni otwarcia niektórych zabytków, polecane knajpki itd.). Trasa obejmowała Istambuł, Çanakkale, Bergamę i wypoczynek w rejonie Kuşadası.

Noclegi

Hotele zarezerwowaliśmy wcześniej w większości wypadków przez portal trivago. Wszędzie (z wyjątkiem Kuşadası) decydowaliśmy się na porządne 3 gwiazdkowce, gwarantujące czystość, klimatyzację i porządną łazienkę, w Istambule dodatkowym warunkiem była możliwość wczesnego check-inu z powodu naszej bardzo porannej godziny przylotu do tego miasta. W Istambule nasz wybór padł na mały miejski hotelik Bilinc przy przystanku tramwajowym Beyazıt, 15 min spacerkiem od Sultanahmet. Hotel ma miłą obsługę, porządne śniadanko, minusem był widok z pokoju na podwórko, cena za dwójkę ze śniadaniem ok. 40 euro.

W Çanakkale spaliśmy w hotelu Konak, 50 m od Wieży Zegarowej, z ograniczonym widokiem na morze i port, hotelik sympatyczny, cena ze dwójkę ze śniadaniem ok. 35 euro. W Bergamie natomiast spaliśmy w hotelu Anil naprzeciw Muzeum Archeologicznego w cenie 45 euro ze śniadaniem. Naszym zdaniem poza „genialnym” widokiem na Pergamoński Akropol hotel ten nie ma mocnych punktów i na tle pozostałych wypadł najgorzej.

Transport do/z Turcji

Swoją podróż rozpoczęliśmy 20 sierpnia 2010 roku wyjeżdżając samochodem do Berlina. Warto dodać, że mieszkamy pod Wrocławiem, więc wskoczywszy na autostradę bardzo szybko dostaliśmy się do stolicy Niemiec. Dzięki biuru Euroholidays już wcześniej zarezerwowaliśmy hotel (NH Treptow) w pobliżu lotniska Schoenefeld w opcji: trzy tygodnie parkingu samochodu plus zagwarantowany przez hotel dojazd do i z lotniska i jedna noc w hotelu po przylocie, wszystko w cenie 94 euro (bez śniadania).

Lotniczą część naszej podróży zdecydowaliśmy się odbyć za pośrednictwem linii Sun Express cena biletu na trasie Berlin-Istambuł i Izmir-Berlin wyniosła 680 zł od osoby. Lot z Berlina punktualny, a nawet na lotnisku Sabiha Gökçen nasz Boeing 737 lądował przed czasem, z Izmiru lot był opóźniony o ok. 30 minut, podczas obu lotów podawano posiłek oraz napoje.

Istambuł

W Istambule byliśmy 8 dni. Przez znaczną część pobytu robiliśmy, w pewnym sensie NIC (czasami to się nazywa szwendanie się), dlatego łatwiej będzie opisać nasz pobyt hasłowo. Komunikacja: Już na początku naszego pobytu w Istambule ukuliśmy hasło ”Istambuł miastem kotów, gołębi i guzików”. Chodziło o te drobne elementy krajobrazu, których prawie nie widać, a które decydują o końcowym wrażeniu. Jeżeli chodzi o koty i gołębie to raczej zrozumiałe dla wszystkich, natomiast „guzikami” nazywaliśmy żetony zastępujące bilety w komunikacji zbiorowej. „Guziki” kupowaliśmy oczywiście w „pasmanteriach” usytuowanych z reguły niedaleko przystanków lub w automatach.

Komunikacja w Istambule

Poruszanie po mieście nie sprawiało większych problemów, najlepszym przewodnikiem był zdrowy rozsądek. Chociażby podróż z lotniska do hotelu, gdzie niemal jak po sznurku (dzięki informacjom z sieci) przesiadaliśmy się z autobusu na prom, a z promu na tramwaj. Przemieszczając się po Istambule można zauważyć, jak bardzo komunikacja splata się z historią miasta. Począwszy od samych chodników, na których, w zależności od genezy dzielnicy i historii remontów na dystansie kilkunastu metrów można zobaczyć było kilkanaście rodzajów nawierzchni.

Czyściciel butów Śpiący czyściciel butów. Śpiący - bo nie ma pracy. Bo cała Turcja chodzi w Sandałach!

Z prawdziwą radością przetestowaliśmy także prawie wszystkie środki komunikacji w Istambule, prawdę mówiąc, ocierało się to o tzw. ”zaliczanie„ :)). Były: tramwaje, metro, promy, zarówno po Złotym Rogu, jak i po Morzu Marmara, autobusy, kolejki szynowe w rejonie placu Taksim, kolej podmiejska, statek wycieczkowy. Tym ostatnim odbyliśmy rejs po Bosforze, ale w wersji short, czyli 2 godzinnej i sądzimy, że w zupełności to wystarcza, a atrakcją samą w sobie jest obserwowanie jak działa ten biznes.

Kuchnia

Jeśli chodzi o jedzonko, to staraliśmy się jeść różne rzeczy i w różnych miejscach, m.in. w porządniejszych restauracjach, prostych jadłodajniach i barach czy w budkach z kebabami. Tak więc cena posiłku na osobę wahała się od kilku TL (kebaby, uliczna restauracyjka blisko Muzeum Mickiewicza) do 18 TL (lepsze restauracje).Wszędzie było smacznie i sympatycznie, w Istambule doskwierał brak piwa (Ramadan) lub jego cena. W Çanakkale i Bergamie z piwem czy winem nie było żadnego problemu a i ceny bardzo rozsądne, biorąc pod uwagę tureckie realia.

 

Z rzeczy mniej znanych mąż stał się fanem kebaba z flaków czyli Kokoreça, ale on lubi takie dziwactwa. Podczas tego wyjazdu kuchnia turecka potwierdziła także, że jej mocną stroną są dania warzywne, przede wszystkim z bakłażana np. İmam bayıldı. Desery natomiast to świeże i tanie owoce (winogrona czy brzoskwinie), jak i tureckie lody.

Ramadan

Wyznaczając termin naszej podróży nie pomyśleliśmy, że będzie to sam środek Ramadanu, a ostatni dzień – dzień wyjazdu to Bayram. Po przeczytaniu kilku relacji w necie nie byliśmy też do końca pewni, czy potrzeby turystów i poszczących muzułmanów mogą ze sobą zgodnie współistnieć. Oczywiście pierwszy dzień w Istambule potwierdził nasze najgorsze obawy. Po przylocie i kilku godzinach snu poszliśmy zobaczyć akwedukt Walensa. Już przedtem ustaliliśmy, że obok akweduktu jest fajna uliczka, tam są fajne knajpki i dobre jedzenie. Akwedukt był, uliczka była, nawet restauracje były, ale jedzenie NIE!!! Nie było żadnego menu, stoliki na deptaku były puste, nikt nas nie zachęcał z uśmiechem do wejścia do środka, drzwi były nawet pozamykane. Trochę zdenerwowani i baaardzo głodni krążyliśmy tam i z powrotem, aż w końcu litościwie któryś z właścicieli machnął do nas ręką za firanki. Okazało się, że wewnątrz kwitnie rozpusta astronomiczna, w której uczestniczą zarówno turyści jak i Turcy.

Dużą popularnością cieszyły się też dania na wynos, które przed przekazaniem klientowi były pakowane w papier z dokładnością kojarzącą mi się z pakowaniem alkoholu w gazetę w niektórych sklepach monopolowych w Polsce. Potem okazało się, że nasza uliczka należała juz do jednej z bardziej konserwatywnych dzielnic Istambułu. Dalszy pobyt w Turcji potwierdził nasze pierwsze wrażenia.

Ramadan Ramandan

Ramadan jest tak samo skomercjalizowany jak nasze Boże Narodzenie, w sklepach obniżki cen z okazji Ramadanu a w McDonaldzie oferta Iftar menu już od 9.99 itd. Natomiast prawdziwą niespodzianką okazały się wieczory i noce przed Błękitnym Meczetem. Byliśmy tam dwa razy. Już około 17.00 na trawnikach gromadziły się tureckie rodziny szukając miejsce na kolację. W użyciu były ławki, koce, dywany, poduszki, garnki, talerze, a nawet kuchenki gazowe. W wersji lajtowej na murkach przysiadały ubrane po europejsku młode dziewczyny z kupionymi na wynos zestawami iftarowymi. Przed samym zachodem słońca nie można było wsadzić szpilki! A potem ucztowanie i pełno atrakcji do późnej nocy – pokazy tańczących derwiszów, pracy tradycyjnych rzemieślników tureckich, darmowe, wystawy, muzyka itd. Polecamy!!! Chociaż cieszymy się, że u nas Wigilia jest tylko raz do roku, bo żołądek by nie wytrzymał :))

Zwiedzanie

W Istambule jest kilka miejsc, które prawie obowiązkowo należy zobaczyć. Jeżeli chodzi o Hagia Sofia, Błękitny Meczet, Cysternę Bazylikową czy Pałac Topkapı to warto się wybrać do nich wczesnym rankiem, kiedy nie ma jeszcze tłumów i kolejek. Oprócz tego jest mnóstwo innych, niestety bardzo wiele z nich było w remoncie, np. meczet Sulejmana, albo były niedostępne dla turystów np. meczet tulipanowy, pawilon z ołtarzem Isztar w muzeum archeologicznym. Było to trochę dziwne zważywszy, że Istambuł był Europejską Stolicą Kultury 2010 roku. Z drugiej strony tak sobie wyobrażam rok 2012 w Polsce i stopień zaawansowania niektórych prac budowlanych:).

Z rzadziej odwiedzanych obiektów zobaczyliśmy kościół Zbawiciela na Chorze, który wręcz poraża swoimi freskami oraz znajdujące się nieopodal ruiny dwóch pałaców z czasów Bizancjum Blacherny i Konstantyna Porfirogenety wraz z odtworzonymi fragmentami murów Teodozjusza.

Pałac Blacherny Trzy Istambuły - pałac Blacherny na pierwszym planie

Natomiast prawdziwie miłym zaskoczeniem są muzea. Polecam w szczególności Muzeum Wojskowe (to hobby męża) Muzeum Dywanów i Sztuk Tradycyjnych oraz Muzeum Adama Mickiewicza. Muzeum Wojska mieści się w dawnej szkole wojskowej. Pierwsze sale (gdzieś od Hunów i Attyli) są w stylu raczej matejkowskim, ale robią wrażenie. Potem pokazana jest skomplikowana historia Turcji, jej wojen i podbojów z ciekawą dużą dioramą ukazującą zdobycie Konstantynopola.

W muzeum można sobie także zrobić zdjęcie siedząc w jednej szkolnej ławie z młodym Atatürkiem, był on bowiem słuchaczem wspomnianej szkoły wojskowej i odtworzona została klasa z tamtych czasów z woskowymi figurami kadetów, w tym i samego ojca narodu. Osobna sala z pokazem filmowym (można prosić o wersję z językiem angielskim) jest poświęcona bitwie o Dardanele. Jako specjalna atrakcja muzeum w cenie biletu promowany był pokaz kapeli Janczarów codziennie o 16.00, jednak okazało się, że akurat w tym tygodniu ich nie było (chyba też poszli do remontu:)). Bilet wstępu kosztuje 4 TL. Tak przy okazji warto wspomnieć, że wszystkie muzea wojskowe w Turcji są bardzo tanie w porównaniu z pozostałymi i że jest to ewidentnie świadomy zabieg służący temu, aby obywatele tego kraju mogli zapoznać się z jego historią i rolą w niej armii - strażnika tradycji Atatürka.

W Muzeum Dywanów i Sztuk Tradycyjnych można zobaczyć naprawdę wspaniale przedmioty, kilkusetletnie dywany zbierane z meczetów w całej Turcji, wyroby ze złota itd. Są też sale, gdzie odtworzono tradycyjne miejsca zamieszkania, warunki życia, ubierania się Turków, począwszy od jurty, a skończywszy na wzorujących się na Paryżu XIX-wiecznych elegantkach.

Muzeum Mickiewicza natomiast urzeka niedzisiejszym, emigracyjnym patriotyzmem. Mieści się w domu, w którym umarł Adam Mickiewicz i w którego piwnicy przez kilka miesięcy przechowywano jego ciało (trochę makabryczne, nieprawdaż?) przed wywiezieniem do Paryża, gdzie go w końcu pogrzebano. Dom ten udało się po wielu staraniach wykupić z rąk prywatnych, odnowić i założyć muzeum dzięki współpracy tureckiego Ministerstwa Kultury oraz Muzeum Literatury w Polsce. Mieści się w dzielnicy Pera, niedaleko najbogatszej ulicy w Istambule. Jednak po przejściu kilku uliczek (dojście do muzeum jest bardzo dobrze oznakowane) wchodzi się w zupełnie inny świat, to jak przejście z XXI wieku w czasy trochę XIX-wieczne, przejście od najbogatszych sklepów i najmodniejszych knajp Istambułu do zniszczonych drewnianych straganów, pod którymi chodzą kury (tak, tak – kury grzebiące też tam były!).

Okolice Muzeum Mickiewicza Okolice Muzeum Mickiewicza

Samo muzeum łatwo jest zauważyć, bo jest jedynym wyremontowanym budynkiem w okolicy. Muzeum było zamknięte na tzw. cztery spusty, trzeba jednak pukać w okienko, aby drzwi od wewnątrz otworzył pan strażnik. Jest bezpłatne.

Inne atrakcje

Czasami warto zejść z głównego „turystycznego” szlaku i pójść gdzieś obok. Dwukrotnie spędziliśmy wieczór nad wodą. Raz obserwowaliśmy wędkarzy siedząc na ławeczce z widokiem na morze Marmara, drugi raz w herbaciarni nad brzegiem Bosforu, kontemplowaliśmy pełnię księżyca. Zobaczyć pełnię księżyca nad Bosforem – nawet tylko po to warto pojechać do Istambułu!

Pełnia księżyca nad Bosforem Pełnia księżyca nad Bosforem

Dojad do Çanakkale

Çanakkale to spokojna nadmorska miejscowość zbudowana jak większość takich miast – zwarte stare centrum usytuowane przy przystani, w którym mieści się większość hoteli i knajpek, otoczone wianuszkiem nowych osiedli i bloków. Niedaleko przystani na lewo jest muzeum bitwy o Dardanele z 1915 roku. Muzeum mieści się na ternie wojskowym i obejmuje duża wystawę dział i armat oraz starą łódź podwodną (raczej dla koneserów) oraz dwa budynki muzealne w tym jeden to stara twierdza. Do samego Çanakkale dojechaliśmy autobusem firmy Kamil Koç z dworca autobusowego w Istambule. Podróż trwała około 5,5 godziny w tym 30 minutowy dłuższy postój na posiłek. Koszt przejazdu skądinąd luksusowym autobusem (polski PKS się chowa) wyniósł bodaj 42 TL od osoby.

Troja

Do Troi dojechaliśmy dolmuszem z dworca usytuowanego około 30 minut drogi piechotą od przystani, na prawo od głównej ulicy, naprzeciwko targu. Podróż trwa ok. 30 minut. Przejazd kosztował coś około 2 liry w każdą stronę. Dolmusz jednak nie dojeżdża do parkingu bezpośrednio przy wejściu na teren byłych wykopalisk ale zatrzymuje się na skrzyżowaniu dróg przy restauracji, około 1 km wcześniej. Nie ma tam oznaczonego przystanku i chcąc jechać z powrotem, trzeba pilnować drogi i wyłapywać dolmusze. Kierowcy są jednak bardzo czujni zatrzymują się na każde, nawet niedbale skinięcie.

Sama Troja pozytywnie mnie zaskoczyła. Obawiałam się, że zastanę (z góry przepraszam za to określenie archeologów, historyków i innych wielbicieli historii Pięknej Heleny) kolejną „kupę kamieni”, która nawet z mojej bujnej wyobraźni niewiele wykrzesze. Pozostałości wszystkich warstw Troi są jednak bardzo dokładnie opisane, a samo zwiedzanie jest dobrze zorganizowane - ścieżki, mostki, ławeczki itd. Na początku trasy jest drewniany koń trojański do którego można wejść i się sfotografować (moim zdaniem mało gustowny) oraz budynek z fajnymi planszami ukazującymi historię Troi i wykopalisk.

Dobra organizacja być może spowodowana jest tym, że jej sponsorami, jak wynika z plakietek, są głownie firmy niemieckie np. Siemens. Czyżby przeprosiny za barbarzyńcę Schliemanna??! Dodatkową atrakcją podczas zwiedzania były trzy polskie wycieczki z przewodnikami (UWAGA, UWAGA - poniedziałek jest chyba dniem polskim w Troi), dzięki którym mogliśmy co nieco podsłuchać, dowiedzieć się kilku ciekawostek o mieście i wykopaliskach oraz wczuć się w niepowtarzalną atmosferę wycieczek objazdowych. Bilet wstępu kosztuje 15 TL.

Çanakkale

Çanakkale zafundowało nam jeszcze dwie dodatkowe atrakcje tj. obchody święta 30 sierpnia oraz udział w „mszy” nowej tureckiej religii czyli rozgrywkach tureckiej ligi piłki nożnej. ”Msza” miała miejsce w małej knajpce a „ołtarzem” był duży telewizor. Sądząc po żywiołowych reakcjach widzów, ”nasi” przegrali.

I tym samym dochodzimy do największej atrakcji i najprzyjemniejszej części pobytu w Çanakkale czyli nadbrzeżnego deptaku i niepowtarzalnej atmosfery znajdujących się przy nim knajpek i herbaciarni. Deptak ciągnie się wzdłuż wybrzeża około 1,5 km, knajpek jest wiele, w większości bez problemów podawali alkohol, mimo ramadanu. Ponieważ jest to jedna z węższych części Dardaneli ruch wodny jest bardzo intensywny. Ten „sport” czyli powolne sączenie napojów (różnych) i obserwowanie przepływających statków zainicjowaliśmy już w Istambule ale dopiero w Çanakkale doszliśmy do mistrzostwa. Wieczorami i popołudniami siedząc w „Cafe Pier” z pełnym zaangażowaniem omawialiśmy płynące barki, tankowce itp., mimochodem poruszając kilka innych egzystencjalnych tematów. Niepowtarzalna atmosferę trudno opisać, ale dla mnie miała ona smak opisów z książek XIX-wiecznych podróżników( nie turystów, tylko podróżników!!).

Bergama i Pergamon

Z Çanakkale autobusem przejechaliśmy do Bergamy, czyli historycznego Pergamonu. Bilety na autobus (cena ok. 25 TL) kupiliśmy w biurze przy przystani w Çanakkale, które oferowało także bezpłatny dowóz busem do głównego dworca autobusowego. W Bergamie są natomiast dwa dworca autobusowe: nowy - przy autostradzie oraz stary - w centrum miasta. Autobusy nie wjeżdżają do miasta, zatrzymują się na nowym dworcu, skąd trzeba jechać busem lub taksówką. My wybraliśmy taksówkę (po długim targowaniu się). W trakcie przejazdu uzgodniliśmy z taksówkarzem (przesympatycznym i dobrze mówiącym po angielsku), że następnego dnia za sensowną cenę (60 TL) zawiezie nas do głównych zabytków miasta, gdzie będzie także na nas oczekiwał.

W sumie, jak się okazało wycieczka potrwała ok. 4 godzin. Bergama jest miłym, wyjątkowo urokliwym miastem, niesłusznie pomijanym przez turystów. Klasyczna trasa zwiedzania obejmuje Czerwoną Bazylikę (jeden z kościołów opisanych w Biblii) oraz Pergamoński Akropol i Asklepion – ośrodek starożytnej medycyny. My zabytki Bergamy zwiedzaliśmy w deszczu, podobno pierwszym w tym roku. Do Czerwonej Bazyliki, która jest na terenie miasta, można spokojnie dojść piechotą, natomiast Akropol mieści się na wysokim wzgórzu, którego zdobywanie piechotą może być męczące i czasochłonne. Asklepion jest na wzgórzu po drugiej stronie miasta. Zarówno Akropol jak i Asklepion zrobiły na nas wielkie wrażenie, z tym, że Pergamon porusza swoim królewskim wymiarem, a Asklepion – spokojem i atmosferą dla ”zwykłych ludzi”.

W centrum Asklepionu znajduje się fragment kolumny z wyrzeźbionymi wężami-symbolem boga Asklepios (rzymskiego Eskulapa). Zrzucanie skóry przez węża oznaczało zrzucanie choroby przez człowieka. Nawiasem mówiąc, bóg Asklepios miał dwie córki Hiegieję i Panaceę, których imiona używamy do dzisiaj jako higiena i panaceum. Wszystkie zabytki są dobrze opisane i zorganizowane dla turystów.

Wypoczynek - hotel Richmond Ephesus

W ostatnim tygodniu zaplanowaliśmy pobyt w 5-gwiazdkowym hotelu AI. Szukaliśmy hotelu całkowicie na uboczu, cichego, z luksusami i miłą plażą. Nasz wybór padł na Richmond Ephesus pomiędzy Efezem (który znaliśmy z naszego wcześniejszego pobytu w Turcji) a Kuşadası. Dotarliśmy tam najpierw autobusem, czy raczej mikrobusem jadącym z Bergamy do Izmiru (bilet w cenie 8 TL kupiliśmy na dworcu w mieście, skąd do dworca przy autostradzie dowiózł nas busik), następnie busem z Izmiru do Selçuku i wreszcie dolmuszem z Selçuku.

Niespodziewanie ciężkim przeżyciem okazało się przejście z ciepłej i bezpośredniej w kontakcie Turcji do trochę bezdusznego i bezosobowego świata hotelu 5*. Ciężkim przejściem nawet w sensie dosłownym, bo straż hotelowa widząc dwoje zmęczonych ludzi pchających walizeczki (kierowca dolmusza wysadził nas 200m od bramy hotelu) nie chciała nas w ogóle wpuścić do środka. Dziarska dziewoja w mundurze pilnująca bramy wjazdowej zażądała, jak w końcu z trudem zrozumieliśmy, bo nie władała językiem angielskim, potwierdzenia rezerwacji!!!

Po około dwóch dniach nastąpiła jednak pełna asymilacja i mogliśmy się cieszyć słodkim życiem w Nibylandii (wg mnie) lub turistzonie (wg męża). W hotelu byliśmy jedynymi Polakami. Moim zdaniem pokój nie zasługiwał na 5* (m.in. brak było balkonu, nie wymieniane zepsute żarówki itd.) ale może dlatego, że pobyt wykupiliśmy za pośrednictwem wspomnianego portalu trivago w super specjalnej ofercie promocyjnej (czytaj: super taniej), a hotel jest ewidentnie nastawiony na obsługę dużych grup z biur podróży, a nie takich łazików. Główny budynek hotelu zajmowali w zasadzie Niemcy, Francuzi i Rosjanie, my mieszkaliśmy w kilkupokojowym bungalowie z indywidualnie sterowaną klimatyzacją z resztą Europy.

Jedzenie i napoje, smaczne i w dużych ilościach, podawane są w zasadzie od 7:30 (początek śniadania) do 2 w nocy (tzw. zupa nocna). Hotel posiada piękny ogród z hamakami rozpiętymi między palmami, plażę z drewnianymi leżakami i plastikowe leżaczki, które można postawić wszędzie. Dla chętnych są też baseny, SPA (osobno płatne), kilka barów, kącik dla dzieci, sporty, w tym wszelkie wodne, strzelanie z łuku, gra w bule. Każdego wieczoru można było pójść do hotelowego amfiteatru oraz do winiarni ,gdzie było muzyka na żywo. Piasek na plaży zawiera duża ilość jakiś tlenków metali, które błyszczą jak brokat. Szczególnie efektownie wygląda to, gdy wchodzi się do wody – piasek opada, a lżejsze błyszczące drobinki pływają, i wygląda to jak brodzenie w rzece poszukiwaczy złota.

Plaża hotelowa jest codziennie oczyszczana, pobliskie „bezpańskie” plaże są trochę brudne, a ta na prawo od hotelu kończy się po kilku kilometrach jakimś ściekiem. Wizytując ją na leniwym spacerku zauważyliśmy, że popularnym sportem są przejażdżki konne po wydmach. Po zakończonej przejażdżce był dodatkowy bonus - przewodnik Turek wprowadzał jednego z koni do morskiej wody i uczestnicy wycieczki mogli się sfotografować na stojącym (w wodzie) i stającym (dęba) ogierze. Zaczęłam snuć przewidywania, że być może, biorąc pod uwagę postępującą komercjalizację, za kilka lat będzie można się sfotografować się w tle z nagą dziewczyną, która ujeżdża ogiera w morskiej toni. Okazało się, że sromotnie się myliłam, przynajmniej co do czasu. Następnego dnia bowiem, na spacerze spotkaliśmy pana Turka z koniem oraz młodą parką. Bujnie obdarzona przez naturę panna w różowym mini-bikini i z rozwianym, długim po pas czarnym włosem ujeżdżała w wodzie stającego dęba ogiera (bez siodła !!), a chłopak robił zdjęcia. Szał Podkowińskiego w naturze – dla niektórych – bezcenne).

Powrót do Polski

Podczas przejazdu powrotnego z hotelu na lotnisko w Izmirze po raz pierwszy spotkaliśmy się z drobnymi oszustwami ze strony Turków. Chociaż oszustwa to być może za ostre sformułowanie, chodziło raczej o półprawdy. Taksówkarz, który nas wiózł z hotelu do Selçuku, twardo upierał się, że nie ma żadnych autobusów z tego miasta na lotnisko w Izmirze i chciał nas tam sam dowieźć (oczywiście za zawrotną kwotę). Kiedy jednak dojechaliśmy do stacji autobusowej bez słowa „przekazał” nas kierowcy dolmusza, który jak twierdził, jechał również na lotnisko. Jednak ten wysadził nas na autostradzie w odległości kilku kilometrów od lotniska, tłumacząc, że dalej to trzeba taksówką. Taksówka się znalazła od razu (he, he) ale pan zawiózł nas, pomimo protestów z naszej strony na lotnisko krajowe, uśmiechając się cały czas, że wszystko jest OK. Na szczęście jest w miarę wygodne przejście (ruchomy chodnik) dla podróżnych z lotniska krajowego na międzynarodowe, mieszczące się na stacji kolejowej „Lotnisko”, jest jednak ono słabo oznaczone i trzeba go poszukać. Na lotnisku mieliśmy jeszcze okazję obserwować mały dramat bodajże turystów z Itaki, których samolot był spóźniony o kilka godzin Z Izmiru szczęśliwie dolecieliśmy do Berlina, gdzie po przespanej nocy i małych zakupach wróciliśmy do Polski.

Odpowiedzi

...

Świetna relacja z pięknej podróży. Bogactwo treści + plastyczne opisy miejsc, sytuacji, ludzi, posiłków itd tworzą w sumie wspaniały obraz tego wyjątkowego miejsca. Aż chce się tam być!

oj pięknie! zazdroszczę

oj pięknie! zazdroszczę kotów, gołębi i guzików:) czyli tych wszystkich szczegółów, które czynią wędrowanie jeszcze bardziej fascynującym!i fajne zdjęcia!oj ruszyłabym w drogę...

Opis podejścia do turystów:)

Lekka i przyjemna relacja. Najbardziej spodobał mi sie opis zachowań pracowników hotelu 5* (trzeba przyznać - ochrona dba o prestiż miejsca)oraz taksówkarza, który chciał zrobić interes na "nieświadomych" niczego turystach :) Właśnie obawiając się tego typu historii o korzystaniu z taxi, za nic w świecie nie chciałem skorzystać z taksówek w Turcji. Miałem podobną przygodę na Tajwanie, gdzie zgodziłem się wziąć taksówkę zamiast poczekać i poszukać autobusu. Nie dość ze kobieta ni w ząb angielskiego (a ja chińskiego), to jeszcze pytała się po drodze przechodniów jak dojechać do hostelu, w którym nocowałem. Oczywiście kazała na koniec słono sobie zapłacić :(

Zapomniałem się

Zapomniałem się zapytać:taksówkę którą zamówiliście na pierwszym odcinku trasy (z hotelu na Selcuku na dworzec autobusowy), była hotelowa czy z miasta?

taksi

trochę późno ale odpowiadam: w hotelu nie było taksówek, były małe busy które miały odjazd chyba dwa razy dziennie do najbliższych miejscowości.

Richmond Ephesus

Potwierdzam, ze ochrona dobrze pilnuje wejscia do Richmond Ephesus. Chcielismy tam zajrzec ale oczywiscie nas przegonili. Wg mnie plaża taka sobie. Juz wolę ten kawałek koło motelu Dereli. Z palemkami gdzie mozna schronic sie przed słońcem.