28 maja poświęciliśmy na zwiedzanie Bodrum: na początek czekał nas spacer do Zamku Świętego Piotra, stojącego tuż przy porcie. W tej twierdzy mieści się jedno z najwspanialszych muzeów Turcji - Muzeum Archeologii Podwodnej. Zanim weszliśmy do jego wnętrza, zajrzeliśmy jeszcze do biura Informacji Turystycznej, w którym znudzeni pracownicy nie spieszyli się z pomocą i rozmową, ale udało się nam zaopatrzyć w kilka przydatnych ulotek oraz plan miasta.
Zamek Świętego Piotra (wstęp 20 TL) był wręcz przepełniony turystami. Wśród wielu narodowości liczebnością wyróżniali się Francuzi, dzięki którym miała okazję do szybkiej powtórki ze znajomości ich języka. Pretekstu dostarczył moduł GPS przymocowany do naszego aparatu fotograficznego. Zwiedzanie zamku okazało się wielką próbą zarówno dla naszej cierpliwości, jak i umiejętności fotografowania w trudnych warunkach. Wnętrza muzealne były bardzo słabo oświetlone, a na obwarowaniach stały tłumy zwiedzających, mocno utrudniając zrobienie udanego zdjęcia. Nieco nas ta sytuacja zaskoczyła: gdy odwiedziliśmy Zamek Świętego Piotra kilka lat temu, w szczycie sezonu turystycznego, był on prawie pusty. Może turyści preferujący zwiedzanie nad plażę i imprezy przybywają do Turcji wiosną i jesienią? Wydaje się to bardzo prawdopodobne.
Po paru godzinach spędzonych w zamku pozostałą cześć Bodrum zwiedziłam samotnie. Reszta ekipy postanowiła wycofać się do hotelu i złapać nieco oddechu. Wyruszyłam więc trasą wytyczoną przez najważniejsze zabytki miasta. Oddalając się od mariny uliczką wiodącą pod górę doszłam najpierw do pozostałości słynnego Mauzoleum z Halikarnasu. Ten niegdysiejszy cud świata to obecnie słabo zachowane ruiny, na osłodę dla zwiedzających postawiono przy nich niewielki budynek z ekspozycją tematyczną i prezentacją multimedialną. Na pytanie, czy warto wydać 8 TL na wejście na teren Mauzoleum każdy musi odpowiedzieć sobie sam, osobiście uważam, że mimo słabego zachowania budowli, trudno jest zrezygnować z możliwości przejścia się po tak sławnym niegdyś miejscu.
Z Mauzoleum trasa wiodła stromo pod górę, aby doprowadzić mnie do obwodnicy Bodrum, przy której stoi antyczny teatr. Nie miałam wcześniej okazji do odwiedzenia tej budowli, więc z niecierpliwością wyprzedziłam sporą grupę francuskich turystów, aby szybciej dojść na miejsce. Niedawno odrestaurowany teatr służy obecnie jako miejsce występów, czyli pełni funkcję przypisaną mu od czasów jego budowy. Niestety, podczas mojej wizyty teatr był zasłany śmieciami. Na kamiennych siedziskach fotografowała się właśnie grupa polskich turystów, najwyraźniej mocno przejętych widokiem. Widziałam już wiele antycznych teatrów i ten z Bodrum mnie nie zachwycił, zwłaszcza, że widok na trasę szybkiego ruchu jest zdecydowanie mniej atrakcyjny niż na szczyty górskie lub morskie fale.
Pozostała mi jeszcze do zobaczenia jedna budowla, a mianowicie Brama Myndos. Jest to jedyny zachowany fragment fortyfikacji antycznego Halikarnasu. W przeciwieństwie do teatru, brama zrobiła na mnie duże wrażenie. Co więcej, byłam tam jedyną turystką, więc mogłam spokojnie oglądać samą bramę, jej fosę oraz dawne grobowce. Jedyną przeszkodą była obtarta stopa, która prosiła mnie o litość i powrót do hotelu.
Pozostałą część dnia spędziliśmy jak prawdziwi wczasowicze: nad basenem w hotelu. Niestety niebo było po południu mocno zachmurzone, więc po wyjściu z wody robiło się zimno. Prawdziwa atrakcja czekała na mnie dopiero wieczorem, po kolacji. Udało mi się umówić na spotkanie z autorem świetnej relacji z podróży po Turcji - 2012 Turcja dookoła - czyli z Lukromanem i jego przemiłą małżonką Hanią. Przegadaliśmy cały wieczór, aż do północy, omawiając odwiedzone miejsca i wymieniając się doświadczeniami. Nasz plan na następny dzień zakładał objazd półwyspu Bodrum w poszukiwaniu ukrytych na nim ciekawych miejsc, ale Lukroman zrobił to parę dni wcześniej i jego doniesienia nie brzmiały zachęcająco.
Tak więc następnego dnia, a był to 29 maja, tuż po pobudce podjęliśmy decyzję o zwinięciu żagli z Bodrum i o dalszej jeździe na północ. Takie nagłe zmiany planów weszły nam podczas wyprawy w krew. Dzień był wietrzny, a nasza droga prowadziła w kierunku Milasu. Chcieliśmy odwiedzić położone w okolicy tego miasta dwa ciekawe historyczne miejsca. Pierwszym z nich było Iasos - dawna grecka kolonia w Karii, położona nad zatoką Güllük. Niegdyś miasto stało na wyspie, ale obecnie teren, na którym położone są jego ruiny połączony jest z lądem stałym. Część zabudowań stoi natomiast w wodach zatoki.
Zaparkowaliśmy samochód przed wejściem na teren Iasos, tuż obok niewielkiej zatoki i współczesnej wioski Kıyıkışlacık. Przed bramą stała mocno wypłowiała na słońcu tablica informacyjna wraz z planem antycznego miasta. Iasos od razu wywarło na nas duże wrażenie: świetnie zachowany budynek buleuterionu był wstępem do ciekawej wędrówki po rozległym terenie miasta. Zobaczyliśmy również agorę, ulicę kolumnadową oraz pozostałości świątyni Artemidy. Dalej drogę zagradzał płot, odgraniczający Iasos od pastwiska i zarośli.
Podjęliśmy decyzję, że Mruk samotnie zbada teren za płotem, a reszta ekipy TwS wycofała się na odpoczynek do samochodu. Czekaliśmy w nim na Mruka aż godzinę, obserwując podmuchy porywistego wiatru, niosące pył i kolczaste nasiona. W końcu wrócił Mruk, który na wzgórzu odkrył prawdziwe skarby. Oprócz fortyfikacji miejskich znalazł tam pozostałości dawnych willi, których ściany nadal nosiły ślady fresków, a podłogi pokryte były wspaniałymi mozaikami. Przypomniały nam się wille w Efezie, do których wnętrza zaglądaliśmy kilka lat temu. W Iasos wstęp do willi był darmowy, a zbudowane niegdyś nad budynkami zadaszenie sprawiało nędzne wrażenie. Warto pośpieszyć się z odwiedzinami w Iasos, zanim dach runie i pogrzebie piękne mozaiki podłogowe.
Z Iasos dojechaliśmy do trasy Milas - Söke, ale zamiast jechać na północ, zwróciliśmy się w kierunku Milasu. Na przedmieściach tego miasta skręciliśmy z głównej drogi, aby dotrzeć do ruin Labrandy, ważnego karyjskiego sanktuarium. Droga, początkowo wyśmienita, stopniowo się pogarszała, aby 2 km przed Labrandą zamienić się w serię dziur i kolein posypanych piaskiem. Zapewne do jej obecnego stanu mocno przyczyniły się jeżdżące tamtędy w ilościach hurtowych ciężarówki.
Do zwiedzania Labrandy przystąpiłam samotnie, ponieważ młodsza część zespołu TwS zdążyła zasnąć w samochodzie, miło bujającym się na wybojach drogi dojazdowej. Labranda położona jest na zboczu górskim, więc wędrówka po ruinach składa się w dużej części ze wspinaczki, aż do położonego wysoko monumentalnego grobowca i murów obronnych.
Po drodze minęłam pozostałości świątyni Zeusa, z której słynęła niegdyś Labranda oraz wiele innych budowli, w tym bramę południową, dorycki budynek, kościół z okresu bizantyjskiego oraz kilka tzw. andronów czyli reprezentacyjnych pomieszczeń, które w greckich domach służyły mężczyznom do ucztowania.
Gdy podziwiałam z wysoka panoramiczny widok na Labrandę, w dole ujrzałam pozostałą część ekipy TwS, która nabrała sił i ochoty na poskakanie po zabytkowych ruinach. Razem powędrowaliśmy do gimnazjonu, gdzie nieco zbyt czule powitały nas dwa spore psy z sąsiadującego z Labrandą gospodarstwa. Na szczęście były przyjaźnie nastawione do turystów! Gdy już mieliśmy opuścić Labrandę, pojawił się przed nami niewidoczny do tej pory strażnik, który zażyczył sobie uiszczenia opłaty za bilet (5 TL od osoby).
Z Labrandy zjechaliśmy około godziny 15 i czas nam było ruszać szybko dalej, w poszukiwaniu noclegu. Postanowiliśmy zatrzymać się w przetestowanym rok wcześniej hotelu Gökkuşağı w Özdere. Najpierw jednak musieliśmy pokonać spory odcinek drogi: wzdłuż jeziora Bafa, potem przez okolice Didymy i miasto Söke oraz słynny kurort Kuşadası, który o tej porze roku sprawiał dość senne wrażenie. Jednak na południu Turcji sezon wakacyjny rozpoczyna się zdecydowanie wcześniej.
Hotel w Özdere okazał się być wystawiony na sprzedaż, ale udało nam się dostać w nim pokój z balkonem. Niestety hotelowy basen nie był napełniony wodą, co wcale nas nie zdziwiło, gdyż byliśmy jedynymi gośćmi. Wieczorem był jeszcze czas na zakupy i kolację w znanej nam restauracji, gdzie podawana jest smaczna pide i niezłe köfte. W dyskoncie spożywczym DIA zostaliśmy zaskoczeni przez panią z obsługi, która dopadła nas gdy szperaliśmy między regałami i pouczyła, że kasa przyjmuje jedynie liry tureckie, żadnych walut obcych! Wydawało się to nam oczywistością, ale zapewne wielu wczasowiczów miało inne zdanie, skoro potrzebne były takie nauki dla cudzoziemców.
Kolejny dzień (30 maja) miał niezbyt fortunny początek, ciekawszy środek i triumfalne zakończenie. Stanowił też dowód na to, że redakcja TwS nie poddaje się łatwo. W zasadzie nie mieliśmy na ten dzień konkretnego planu, chociaż przez chwilę rozważaliśmy kolejną w naszych podróżach wizytę w Efezie. Jednak mglisty poranek i bardzo kiepskie światło zniechęciły nas do tej 'powtórki z rozrywki', ponieważ najbardziej zależało nam na dobrych zdjęciach, a w takich warunkach byłoby o nie trudno. Pojechaliśmy za to do Selçuku, gdzie chcieliśmy odwiedzić Muzeum Efeskie - w jego wnętrzach pogoda i światło nie miałyby tak wielkiego znaczenia.
Najpierw jednak trzeba było zjeść śniadanie, co nie było wcale proste. W końcu w lokancie na dworcu autokarowym zjedliśmy menemen, na który czekaliśmy całe wieki. Krótki spacer do muzeum i... pocałowaliśmy klamkę. Okazało się, że placówka jest zamknięta z powodu remontu, który ma się podobno zakończyć 1 września 2013 roku. Cóż było robić? Podłamani niefortunnymi początkami dnia podjechaliśmy obejrzeć z bliska zabytkowy meczet İsa Bey w Selçuku. Pod meczetem rozłożone były stragany z różnościami, a we wnętrzu przewijały się tłumy turystów. Wnętrze meczetu jest przygotowane na ich przyjęcie: odgrodzono w nim część dla zwiedzających, której podłoga nie jest wyłożona dywanem. Wszędzie widoczne były wielojęzyczne tabliczki pouczające gości o zasadach zwiedzania meczetów, nigdzie natomiast nie dopatrzyliśmy się fontanny przeznaczonej do rytualnego obmycia przed modlitwą. Ciekawe, czy w tej świątyni pojawiają się oprócz turystów także wierni?
Zrezygnowani postanowiliśmy zrelaksować się na słynnej plaży Pamucak, położonej około 7 km na zachód od Selçuku. Wiele dobrego słyszeliśmy o tym miejscu i rzeczywiście, plaża jest szeroka i piaszczysta, ale podczas naszej wizyty była prawie pusta. Wysokie fale i lodowata woda zniechęciły mnie do zanurzenia, a bardziej zdeterminowany Mruk szybko uciekł z wody, żeby się ogrzać. Młodsza część zespołu nawet nie protestowała, gdy po godzinie plażowania zebraliśmy się w dalszą drogę.
Od tego momentu nasze szczęście podróżnicze zdecydowanie powróciło! Pojechaliśmy przywitać się z sanktuarium w Klaros, które kilka lat temu pięknie nam 'pozowało' do fotografii. Poprzednia wizyta wypadła jesienią, ale teraz, późną wiosną, naszym oczom ukazał się całkiem inny widok. Teren, po którym chodziliśmy suchą nogą, był obecnie zalany wodą. Widoczne na zdjęciach sprzed lat fragmenty budowli były w dużej mierze zatopione, a w wodzie baraszkowały żółwie i żaby. Ogromną atrakcją Klaros okazał się natomiast bardzo przyjacielski osiołek, z wdzięcznością przyjmujący od najmłodszych dary w postaci smacznych roślinek.
W tym momencie okazało się, jak wspólne podróże kształtują podobny sposób myślenia redakcji TwS. Nieopodal Klaros położone są ruiny antycznego miasta Kolofon, których na próżno szukaliśmy 3 lata wcześniej, jeżdżąc po okolicy wynajętym samochodem. Nadszedł czas wyrównania rachunków z Kolofonem - wyposażeni we własne auto, więcej wiedzy i doświadczenia mieliśmy nadzieję na ciekawe przeżycie.
Pojechaliśmy znaną nam sprzed lat drogą w kierunku północnym do wsi Değirmendere, na terenie której miały znajdować się pozostałości antycznego Kolofonu. Tak, jak uprzednio, podjechaliśmy w głąb wsi, drogą wiodącą pod górę. Poprzednia próba zakończyła się wśród zabudowań na wąskiej dróżce, ale tym razem szczęście się do nas uśmiechnęło. Na jednym ze skrzyżowań, ukryty wśród chaszczy i zasłonięty śmietnikiem, stał kierunkowskaz, który ostatnio umknął naszej uwadze. Po chwili zaparkowaliśmy pod czyimś gospodarstwem i z radością zauważyliśmy dużą tablicę informacyjną, wraz z planem i zdjęciami Kolofonu. Jednak samych ruin nie widzieliśmy, chociaż bacznie się rozglądaliśmy.
Nie po to przyjechaliśmy jednak do Değirmendere, żeby się w tym momencie poddać! Za tablicą niepozorna dróżka prowadziła wzdłuż ogrodzenia stromo pod górę, więc żwawo ruszyliśmy w drogę. Ścieżka wiła się wśród pastwisk i krzewów, aby w pewnym momencie doprowadzić nas na sam szczyt wzgórza - ale Kolofonu nadal tam nie było. Niezmordowanie powędrowaliśmy dalej, idąc w kierunku wyznaczanym przez ścieżynkę i zgodnie z naszą intuicją wkrótce weszliśmy w las.
W końcu, po długim marszu nasze wysiłki zostały wynagrodzone. Pod lasem zauważyliśmy pierwsze ślady antycznych murów, a nieco dalej - wykopy, jakie archeologowie pozostawiają na pamiątkę po swoich badaniach. Takich testowych wykopów było na wzgórzu bardzo dużo, ale niewiele było w nich widać. Najwyraźniej archeologowie podejmowali wiele prób, żeby w końcu znaleźć tu coś ciekawego.
Wędrując po lesie co chwilę natrafialiśmy na fragmenty starożytnych budowli, ale nie znalazła się wśród nich ani jedna dobrze zachowana struktura - ot, murek tu, fundamenty tam, wykop za wykopem i to wszystko. Zapewne wielu podróżników byłoby rozczarowanych tak skromnymi śladami dawnej cywilizacji, ale nie my. W końcu udało nam się zakończyć rozpoczętą wiele lat temu misję odnalezienia wszystkich miast jońskiego Dodekapolis położonych na terenie Turcji! Mogliśmy spokojnie wracać do Özdere. Pozostała nam jeszcze wędrówka do samochodu, a słońce oraz osty dawały się nam mocno we znaki.
Końcówka dnia przeznaczona została na spacer po Özdere, połączony ze zbieraniem ładnych kamyków na plaży oraz wizytą na placu zabaw, która była nagrodą dla dzielnych małych wędrowców. Następnego dnia mieliśmy wykonać duży skok na północ, więc należał nam się spokojny odpoczynek przed całodzienną jazdą.
Odpowiedzi
Półwysep Bodrum
Wysłane przez lukroman w
Chyba trochę pochopnie zniechęcałem do eksploracji półwyspu. Nasz objazd był zbyt pobieżny... Dopiero w kraju zorientowałem się, że warte zwiedzenia były ruiny lelegijskiego miasta Pedasa, leżące blisko Bodrum. Stanowisko jest słabo opisane w wikipedii, a w polskiej wersji wcale nie ma tego hasła. Czyli było coś dla Was! Wszystko przez liche mapy. Także mapa Bodrum City Map, rozdawana w Informacji Turystycznej nie pokazuje Pedasy!
To zdjęcie mapy Turcji było naszym przewodnikiem w okolicach Bodrum. Dlatego niewiele zwiedziliśmy :(
Aj tam, aj tam...
Wysłane przez Iza w
Bo te mapy nadaja sie do....
Wysłane przez piotrmx w
Bo te mapy nadaja sie do.... Np z Didimy przez Akbuk czesciowo wzdluz zatoki Gulluk jest poprowadzona niezla droga. Konczy sie miedzy lotniskiem a Milas.
Szkoda nerwow na te mapy Turcji. Lepiej wziac tablet i robic sobie screeny z mapsgoogle.
Googlemaps
Wysłane przez lukroman w
Googlemaps nie podpowiadają miejscowości turystycznych ani stanowisk, które już nie są miejscowościami, niestety. Dlatego nawet kiepska mapa na coś się przydaje.
Dziękuję Wam Panowie,
Wysłane przez Iza w
To ogladaj na google earth.
Wysłane przez piotrmx w
To ogladaj na google earth. Tam masz zdjecia. Poza tym na mapie jest 1/10 stanowisk i czesto zle oznaczone jest polozenie. na googlu sprawdzisz jakosc drogi, jej rzeczywisty przebieg w terenie.,najblizsze hotele, pensiony. nawet mozesz znalezc zejscia sciezka na dzikie plaże plaże. 700 setki Turcji sa dobre jak chcesz dojechac ze Stambułu do Ankary ale w terenie 100 to podstawa. Oszczedza czas, pieniadze i nerwy. Niestety nie ma setek Turcji wiec pozostaje ratowac sie wujkiem google.