17 maja z samego rana wyruszyliśmy w kierunku Morza Śródziemnego, najkrótszą z możliwych tras. Odbiliśmy z niej w okolicach Araban, żeby ten dzień nie był poświęcony wyłącznie na przejazd. W tamtej okolicy odwiedziliśmy kilka lokalnych atrakcji o mało specyficznych nazwach. Na pierwszy ogień poszedł pewien tumulus, pod którym zostaliśmy zaproszeni na herbatę, wypitą w malowniczej scenerii, nieopodal rzeczki.
Kilka kilometrów dalej, nieopodal drogi Araban-Gaziantep, stoi mauzoleum Çavuş Baba, a zaraz po przeciwnej stronie szosy prawdziwy dolmen, czyli rzecz unikalna na terenie Turcji. Ostatnim odwiedzonym miejscem był kopiec o nazwie Höyük czyli po prostu 'kopiec', na szczycie którego znalazłam ślady dawnych obwarowań.
Wkrótce, w okolicach Gaziantep, dojechaliśmy do autostrady wiodącej w kierunku Adany. Przejazd na wybrzeże został przerwany jeszcze jeden raz: na posiłek i umycie samochodu. W Turcji jest taki miły zwyczaj, że przy większych miejscach postojowych przy ważniejszych trasach zazwyczaj czeka pan wyposażony w wąż z wodą i dołączoną do niego szczotkę. Przy pomocy takiego zestawu doprowadza za drobną opłatą auta do stanu idealnej czystości.
Po drodze uknuliśmy sprytny plan: nocleg w Tarsus, w znanym nam już Domu Nauczyciela, z dobrym dojazdem i wygodnym apartamentem. Plan wydawał się być piękny w swej prostocie, niestety, gdy o zmroku dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że miejsc wolnych brak! Po lekkim załamaniu nerwowym postanowiliśmy poszukać dobrej alternatywy, o którą w Tarsus bardzo trudno. Większość z nielicznych w tym mieście hoteli nie spełnia żadnych standardów: tynk odpada płatami ze ścian i sufitów, a warunki sanitarne po prostu w nich nie istnieją.
Zmęczeni krążeniem po mieście, w okolicach tzw. Antycznej Drogi zapytaliśmy o hotel, który okazał się na nas czekać tuż za rogiem. Cóż to był za hotel! Hotel Efsus działa w odremontowanym zabytkowym konaku i dysponuje zaledwie 8 pokojami gościnnymi oraz pięknym wewnętrznym dziedzińcem. Gości wita się kieliszkiem lodowato zimnego sorbetu, a we wnętrzu domostwa działa ciekawa ekspozycja, lepiej urządzona niż niejedno muzeum etnograficzne. Pomimo tradycyjnego wyglądu wnętrz, pokoje dla gości wyposażone są w nowoczesne łazienki. Wieczór spędziliśmy miło racząc się napojami przed hotelem i wspominając uroki południowo-wschodniej Anatolii.
Rano 18 maja mieliśmy wyruszyć dalej na zachód, po krótkim rekonesansie okolic i odwiedzinach przy wodospadach w Tarsus. Oczywiście rekonesans spowodował, że w stronę Mersinu wyjechaliśmy już po południu. Zaczęliśmy od zbadania sprawy brązowych kierunkowskazów na Eshab-i Kehf, rozmieszczonych w całym mieście z częstotliwością większą, niż na wszystkie pozostałe zabytki Tarsu razem wzięte. Droga wiodła poza miasto, w góry, gdzie wkrótce zatrzymała nas Jandarma, żeby... wręczyć nam kartkę z numerem telefonu i zapewnieniem, że czuwają nad naszym bezpieczeństwem. Hmmm, ciekawe, dokąd wiedzie ta droga?
Wkrótce zajechaliśmy do Eshab-i Kehf, gdzie najpierw zobaczyliśmy tor gokkartowy, a następnie wyłonił się przed nami meczet z dwoma minaretami o różnej wysokości. Pomimo wczesnej pory, w pobliżu meczetu było sporo gości, rozłożone były stoiska z jedzeniem i napojami oraz urzędowali już lokalni żebracy. Eshab-i Kehf okazało się niewielką jaskinią, znaną również jako Grota Siedmiu Śpiących. Legendę o tych zaspanych młodzieńcach streściłam już w artykule o podobnej grocie w okolicach Efezu. Okazuje się, że takich miejsc jest w Turcji kilka, a wszystkie są traktowane bardzo poważnie. We wnętrzu Eshab-i Kehf modliło się dużo kobiet, a atmosfera panowała podniosła.
Pojechaliśmy dalej, żeby w centrum Tarsus odkryć powód braku miejsc w Domu Nauczyciela. Okazał się nim Dzień Muzeów! W każdym odwiedzanym przez nas w tym dniu miejscu było dużo tureckich turystów, z których większość wydawała się być nauczycielami. Zobaczyliśmy tego dnia kopiec Gözlükule, grotę proroka Daniela - znowu z tłumem modlących się oraz wodospady. Te ostatnie, chociaż wydawały mi się obiecującym punktem programu, okazały się największym rozczarowaniem. Tłumy gości, wszędzie rzucających śmieci oraz wywindowane ceny w lokalnej restauracji skutecznie nas odstraszyły i zniechęciły do dłuższego postoju.
Ruszyliśmy w kierunku Mersinu, żeby tuż za Tarsus gwałtownie zahamować. Jak mogłam zapomnieć o wystawionym tuż przy drodze okręcie - stawiaczu min Nusret, którego historia związana jest z kampanią o półwysep Gallipoli podczas I wojny światowej! Nusret, ładnie odnowiony, stoi sobie w płytkim stawie, a otacza go okolicznościowy park. Po okręcie można sobie pochodzić, podglądając pracę załogi, którą tworzą gumowe manekiny (uwaga, nie dotykać marynarzy, to bardzo nieprzyjemne uczucie).
Droga wiodła przez Mersin, który zaskoczył nas swoim ogromem - zupełnie inaczej sobie to miasto zapamiętaliśmy z pobytu w 2006 roku, ale wówczas zatrzymaliśmy się w starej części Mersinu. Teraz przejechaliśmy całą metropolię oraz sąsiednie miasta, które sprawiały wrażenie jednego wielkiego blokowiska. Gdy skończył się krajobraz wielkomiejski, droga zwężała się, a wkrótce potem stanęliśmy w korku. Krótki rekonesans wykazał, że przyczyną była Jandarma, która zatrzymała cały ruch na trasie Mersin - Silifke. Przyczyną wąskiego gardła okazały się roboty drogowe: po pół godzinie oczekiwania nastąpił spory wybuch - wysadzano skały, aby poszerzyć drogę.
Późnym popołudniem dotarliśmy w końcu do Kızkalesi, które miało zostać naszą miejscówką na następne 6 dni. Najpierw zajęliśmy się poszukiwaniami odpowiedniej restauracji, co w Kızkalesi jest trudnym zadaniem. Być może nasze oczekiwania i podniebienia zostały rozpieszczone na południowym-wschodzie, ale restauracje w Kızkalesi zdecydowanie nie przypadły nam do gustu. W jednej już zdążył skończyć się döner, a w kolejnej obsługa ruszała się jak muchy w smole. W oczekiwaniu na posiłek mogliśmy oglądać pożywiających się kelnerów.
Poszukiwania hotelu zakończyliśmy za to bardzo szybko: poszliśmy boczną uliczką w kierunku plaży i zapytaliśmy o pokój w hotelu najbliżej morza. Pomimo weekendu w miasteczku było mnóstwo wolnych miejsc noclegowych: sezon wakacyjny jeszcze się nie zaczął. Nasz hotel - Nisan - to typowy hotel plażowy, o standardzie podstawowym, ale za to z balkonem, który ma widok na symbol Kızkalesi czyli na Zamek Panny, stojący na maleńkiej wysepce na morzu.
Nadszedł czas na kąpiel - woda wydała nam się dość zimna, a na dodatek wiał chłodny wiatr. Mruk załapał się dodatkowo na uścisk meduzy - na szczęście ślady po tym spotkaniu szybko zniknęły. Pierwsza noc w hotelu okazała się ciężkim przeżyciem: zaatakował na szwadron żądnych krwi komarów. Jakoś przetrwaliśmy do rana, z mocnym postanowieniem nabycia odpowiednich specyfików, ponieważ przywieziony z Polski środek okazał się całkowicie nieskuteczny.
19 maja świat wyglądał dość ponuro i pochmurnie, więc zamiast oddawać się plażowaniu postanowiliśmy zrobić rekonesans okolic. Nieco lokalnych atrakcji poznaliśmy już 8 lat temu, ale mieliśmy przeczucie, że jest tu o wiele więcej do zobaczenia. Zaczęliśmy od odwiedzin w znanym nam Kanytelis, czyli antycznym mieście położonym malowniczo wokół zapadliska krasowego.
Dalsza droga wiodła szlakiem brązowych kierunkowskazów do stanowiska archeologicznego Kabaçam, położonego wśród nowoczesnych bloków mieszkalnych. Stamtąd niedaleko już było do Elaiussa Sebaste, antycznego miasta, którego rozległe pozostałości rozrzucone są na terenie współczesnego miasteczka Ayaş. Najpierw zwiedzaliśmy położoną w górze nekropolię, której grobowce i sarkofagi są mocno zarośnięte chaszczami.
Następnie zjechaliśmy na wybrzeże, gdzie znajdują się lepiej przygotowane na przybycie turystów budowle Elaiussa - teatr oraz agora, na terenie której w czasach bizantyjskich zbudowano kościół. Do naszych czasów zachowały się piękne mozaiki oraz baptysterium. Po drugiej stronie szosy, tuż przy morzu stoją pozostałości pałacu. Podczas naszych odwiedzin w Ayaş po okolicy intensywnie krążyła Jandarma, tak, jakby jej funkcjonariusze chcieli zaznaczyć swoją czujność i gotowość do ochrony zabytków oraz turystów.
Tuż za Ayaş, w kierunku zachodnim, stoi mauzoleum Paşa Türbesi, najwyraźniej rzadziej odwiedzane niż okoliczne ruiny. Odwiedzanie muzułmańskich miejsc pielgrzymkowych to stosunkowo nowe zainteresowanie ekipy TwS - oprócz nas zazwyczaj nie ma tam podróżników, co najwyżej jacyś pojedynczy pielgrzymi.
Tuż przy wjeździe do Kızkalesi, od wschodniej strony miasteczka, znajduje się brązowy kierunkowskaz do Adamkayalar. Droga odbija stromo pod górę i prowadzi przez stanowisko archeologiczne Hıdırlı. Po zbadaniu terenu okazało się, że na sporym terenie stoją tam ruiny rozmaitych budowli, w tym kościoła, oraz wiele grobowców.
W końcu dotarliśmy do Adamkayalar. Są to wykute w skale reliefy z okresu rzymskiego, umiejscowione na ścianie głębokiego wąwozu. Przewodniki ostrzegają, że dotarcie do reliefów jest trudne, ale nic nie przygotowało nas na pionową ścianę skalną i prowadzącą w dół czerwoną strzałkę. Po pokonaniu kilkunastu metrów w dół z bólem serca zrezygnowałam z dalszego zejścia do reliefów - jeszcze mi życie miłe!
Gdy wychynęłam spośród skał i wraz z resztą ekipy rozglądaliśmy się po okolicy, nie wiadomo skąd pojawił się mocno zmachany człowiek, który zapytał nas najpierw po turecku, a następnie po rosyjsku i angielsku, czy mówimy w tych językach. Gdy potwierdziliśmy naszą znajomość angielskiego, nieoczekiwanie powiedział: 'Nie idźcie tam w dół z dziećmi, to niebezpieczne!' Nie byłoby w tym stwierdzeniu nic zaskakującego, gdyby nie zostało ono powiedziane po... polsku.
Tajemniczy wędrowiec okazał się Estończykiem o imieniu Timo, który na co dzień uczy muzyki w Stambule, a polski jest dla niego językiem obcym. Pochwalił się, że udało mu się dotrzeć na sam dół wąwozu, do rzymskich reliefów. Bardzo mnie to ucieszyło, gdyż zwęszyłam okazję do zdobycia zdjęć dla Czytelników Turcji w Sandałach. Nieco zdumiał nas brak jakiegokolwiek samochodu, oprócz naszego, na parkingu, ale Timo wyjaśnił, że do Adamkayalar dotarł na piechotę (!) z Kızkalesi - a to dobrych kilka kilometrów drogi. Podrzuciliśmy go z powrotem do Kızkalesi, a Timo obiecał podzielić się swoimi zdjęciami (słowa dotrzymał, będą zdjęcia na TwS).
Gdy dojeżdżaliśmy do Kızkalesi, zaczął padać deszcz, który tuż po naszym dotarciu do hotelu zmienił się w ulewę. Wspaniały był to widok: plażowicze i pasażerowie stateczku wycieczkowego skąpani w strumieniach wody z nieba. Tym samym nasz zamiar popołudniowego plażowania upadł. Na szczęście kolejne dni miały okazać się zdecydowanie bardziej słoneczne, ale o tym napiszę już w kolejnym odcinku relacji.
Odpowiedzi
Reliefy
Wysłane przez piosharks w
Rzeczywiście te reliefy są warte zobaczenia! Sam wąwóz chyba też. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się tam dotrzeć.
A co do wodospadu w Tars, czuję się winny, że zachęcałem. Mam nadzieję, że bardziej rozczarował ten tłum niż on sam. Np. w Manavgacie na kaskadzie jest podobnie, jeśli chodzi o te tłumy, ale że lubię różne spadki wody, więc starałem się zignorować ten tłum. Co innego Alara, tam spokój, cisza, ale tylko od ludzi, bo od szumu wody to się niesie.
Pozdrawiam i życzę dalszych ciekawych miejsc.
kontakt
Wysłane przez Antala (niezweryfikowany) w
Pieknie jest, podróż bardzo ciekawa i w tym odcinku...Uważajcie na siebie, w Turcji niespokojnie...
kontakt
Wysłane przez Antala (niezweryfikowany) w
A w ogóle, gdzie jesteście? Dawno sie nie odzywaliście!
Jestesmy juz w Serbii
Wysłane przez Iza w
kontakt
Wysłane przez Antala (niezweryfikowany) w
Uspokoiłam się! Wracajcie szczęsliwie!