TwS 2010

Termin

Rozpoczęcie: 

22/07/2010

Zakończenie: 

05/08/2010

Podróżnik: 

Iza, Jarek i Tola

Organizator: 

brak

Dobiegła końca nasza tegoroczna wyprawa do Turcji, która okazała się całkowicie odmienną od poprzednich, a pod wieloma względami najtrudniejszą organizacyjnie i wyczerpującą fizycznie. Przyświecały nam tym razem następujące cele:

  1. Wypoczynek - owszem, również wytrawni podróżnicy czasami potrzebują złapać chwilę oddechu po bardzo męczącym roku.
  2. Organizacja wyprawy na własną rękę z małym dzieckiem - towarzyszyła nam dzielnie nasza roczna córeczka.
  3. Odwiedzenie zabytków położonych w okolicach Çeşme, a zwłaszcza ruin miast jońskich.

Czy owe cele udało nam się w 100% zrealizować? Odpowiedź znajdziecie na końcu relacji.

Z racji podróżowania z dzieckiem, jak również krótkiego, jak na nasze standardy czasu wyprawy, podstawowy plan wyglądał następująco: przelot samolotem czarterowym do Izmiru, transfer do pensjonatu w Çeşme, 14-dniowy pobyt tamże, a w jego trakcie organizowanie jednodniowych wypadów krajoznawczych po okolicy oraz relaks nad morzem, na okolicznych, piaszczystych plażach. Braliśmy pod uwagę również możliwość wypożyczenia na miejscu samochodu.

Natomiast z racji nieco odmiennego charakteru wyprawy, która nie była długodystansowym objazdem po Anatolii nie ma sensu opisywać naszych doświadczeń w sposób chronologicznych, gdyż każdy dzień miał z grubsza podobne ramy, wyznaczane godzinami odpoczynku córki oraz ograniczane niemiłosiernym, nawet jak na turecki klimat w lecie, upałem. Temperatury w południe w cieniu dochodziły do 40 stopni, więc większość wypraw i spacerów organizowaliśmy rankiem lub w godzinach popołudniowych. Wyjątkiem była tu całodniowa wycieczka do Urli.

Przeczytaj więcej o pogodzie w Turcji.



Transport


Po pierwsze - kwestia dotarcia do Çeşme. Najprostszym rozwiązaniem okazało się wykupienie przelotu czarterowego do Izmiru, który był oferowane przez co najmniej dwa biura podróży (Itaka i Tui). Co prawda loty samolotami rejsowymi bywają niewiele droższe, ale wymagają przesiadki w Niemczech połączonej z dość długim czekaniem na lotnisku, a tego chcieliśmy uniknąć. Niestety to rozwiązanie ograniczone jest do tzw. sezonu turystycznego. W terminach jesienno-zimowych pozostają usługi THY (Warszawa - Istanbul, i dalej Istanbul - Izmir) czy Lufthansy (Pyrzowice - Monachium/Frankfurt i Monachium/Frankfurt - Izmir).

Dla nas całość kosztów przelotu połączona z rozszerzonym ubezpieczeniem zamknęła się w kwocie około 2700 zł za dwie osoby dorosłe i jedno małe dziecko. Uwaga, co prawda dzieci do lat dwóch lecą za darmo, ale często pobierane są za nie opłaty lotniskowe, więc nie jest to w 100% bez kosztowe. Rozszerzone ubezpieczenie wybraliśmy z dwóch powodów: po pierwsze obejmowało przypadki zagubienia lub zniszczenia bagażu, a po drugie chroniło nas w momencie konieczności rezygnacji z przelotu, co prawda nie całkowicie, ale istniała możliwość odzyskania większości zapłaconej kwoty. Nigdy wcześniej nie bawiliśmy się w takie zabezpieczenia, ale z małym dzieckiem postanowiliśmy nie ryzykować.

Transfer z lotniska w Izmirze do Çeşme zorganizował własnym samochodem właściciel pensjonatu. Minusem było jego dość poważne spóźnienie, gdyż... wybrał się przy okazji na ogromne zakupy (a może było odwrotnie, odebrał nas z lotniska przy okazji zakupów). Jechaliśmy trzypasmową, płatną autostradą, za którą opłata przejazdowa wynosi 2 TL.

Jeżeli zaistnieje taka potrzeba to transfer z Çeşme na lotnisko w Izmirze można wykupić w lokalnym biurze podróży. Bilet kosztuje 20 euro lub 40 TL od osoby (małe dzieci gratis), a bus kursuje co dwie godziny, od 5 rano do 22 wieczorem. W kierunku przeciwnym, z lotniska do Çeşme kursy odbywają się od 7 rano do 24 w nocy.

W trakcie wyprawy postawiliśmy głównie na komunikację publiczną. Po okolicach Çeşme poruszaliśmy się dolmuszami, które niestety wydały nam się dość drogie (około 3 TL za parokilometrowy odcinek to przecież sporo, zwłaszcza w porównaniu z mniej turystycznie uczęszczanymi regionami kraju. Takie warunki najwyraźniej dyktuje wolny rynek oraz wyśrubowane do granic możliwości ceny paliw (około dwukrotnie wyższe niż w Polsce). Minusem przejazdów dolmuszami było też ich kluczenie po wszelkich wioskach i zaułkach przed dojechaniem do celu podróży.

Mapa okolic Çeşme na dworcu autokarowym

Z Çeşme dolmusze kursują głównie w czterech kierunkach: do plaży Altınkum, przez miejscowość Çiftlikköy oraz plażę Pırlanta, zabierają również wczasowiczów z położonego pod Çiftlikköy hotelu Babalyon. Czasami, jeżeli wśród pasażerów nie ma chętnych, nie zajeżdżają na Pırlantę - co może powodować problemy z powrotem z tej plaży. Co prawda kursują bardzo często, ale bywają przepełnione i wówczas nie zabierają już po drodze pasażerów. Nas taka miła niespodzianka spotkała podczas powrotu w niedzielę z Çiftlikköy - chyba połowę trasy przeszliśmy na piechotę, a mijający nas kierowcy dolmuszy rozkładali bezradnie ręce - brak miejsca i koniec.

Drugi popularny kierunek to trasa z Çeşme do popularnych turystycznych miejscowości Alaçatı i Ilıca. Dolmusze kończą trasę na zupełnym odludziu w Alaçatı, gdzie mają swój terminal końcowy z malowniczym widokiem na autostradę oraz elektrownię wiatrową. Z tego połączenia mogą skorzystać goście położonego w Alaçatı hotelu Suzer Sun Dream.

Trzeci kierunek, zdecydowanie mniej popularny (dolmusz w przybliżeniu co pół godziny, często spóźniony) to Çeşme - Ildır. Niestety również ten dolmusz po drodze krąży niemiłosiernie pomiędzy Alaçatı i Ilıca, co znacznie przedłuża czas przejazdu, aż do godziny na odcinku około 20 km. W Ildır mogą z niego skorzystać goście hotelu Kaya Prestige Sunshine, żeby wyrwać się z tej niewielkiej i dość nudnej wioski w celu odwiedzenia Çeşme.

My pojechaliśmy do Ildır, aby odwiedzić ruiny starożytnego miasta Erytraj, które znajduje się w odległości może 10 minut od przystanku końcowego dolmuszy. Niestety kierowca naszego dolmusza nie miał zielonego pojęcia, że taka atrakcja istnieje w tej okolicy i zapytany o położenie ruin odsyłał nas do Izmiru. Na szczęście nie daliśmy się na to nabrać, a po rozejrzeniu wkoło z łatwością dostrzegliśmy charakterystyczny, brązowy kierunkowskaz, którym również w Turcji oznacza się miejsca zabytkowe i atrakcje turystyczne.

Czwarty kierunek to przejazd z Çeşme do Dalyanköy, położonego w odległości zaledwie 3 kilometrów od centrum miasta. Czas przejazdu to może 10 minut, a korzystają z tego połączenia głównie osoby szukające w Dalyanköy słynnych restauracji serwujących ryby i inne owoce morza - jest ich w tej miejscowości mnóstwo. Pozostali pasażerowie to wczasowicze z pobliskich hoteli, w tym z oferowanego przez polskie biura podróży hotelu Grand Ontur. Niestety dolmusze kursują tu najrzadziej, co godzinę.

Wszystkie dolmusze startują z dworca autokarowego w Çeşme, położonego w pewnym oddaleniu od centrum, tuż przy supermarkecie Tansaş. Zaletą wyjazdu z tego miejsca jest gwarancja miejsca siedzącego, co zwłaszcza na dłuższej trasie, przykładowo do Ildır jest nie do pogardzenia.

Jeżeli wolicie jechać z samego centrum Çeşme to trzeba znaleźć odpowiednie przystanki. Trzy z nich: do Alaçatı i Ilıca, do Ildır oraz do Dalyanköy wyruszają z okolic placu przy ulicy İnkilap, z charakterystycznymi pomnikami przedstawiającym kobietę z wiązanką oraz mężczyznę ze strzelbą. Dolmusze do Altınkum zatrzymują się nieopodal biura informacji turystycznej i mariny.

Z przejazdów autokarem korzystaliśmy na dłuższej trasie, z Çeşme do Urli. Jest to połączenie zmonopolizowane przez firmę przewozową Çeşme Seyahat. Czas przejazdu wynosi około 1 godziny, oczywiście zahaczając po drodze o Alaçatı i Ilıca. Połączeń jest zaledwie kilka w ciągu dnia, a autobus - średnio komfortowy, chociaż oczywiście jest dostępna schłodzona woda w cenie przejazdu.

Gdyby przyszedł Wam do głowy pomysł wynajęcia samochodu w Çeşme, to wypożyczalni jest sporo, ale wybór samochodów - mocno ograniczony, a ceny - dość wysokie. Za jeden dzień wynajmu auta dość średniej klasy (typu Fiat Albea) trzeba będzie zapłacić w granicach 50 euro/90 TL. Trzeba również wziąć pod uwagę horrendalne ceny paliwa (diesel -3,10 TL za litr, benzyna 95 - 3,65 TL za litr). My co prawda braliśmy pod uwagę tę możliwość, ale jakoś stanęło na dolmuszach i autokarach.

W trakcie naszej wyprawy dwukrotnie skorzystaliśmy z usług taksówkarzy. Po raz pierwszy w Urli, ponieważ zależało nam na czasie, żar lał się z nieba, a w mieście byliśmy pierwszy raz w życiu. Drugi raz wzięliśmy taksówkę z Urli na lotnisko w Izmirze. Co prawda bawiliśmy się pomysłem przejazdu komunikacją miejską, ale trudy wyprawy, a zwłaszcza wieczornej imprezy pożegnalnej z Turcją zdecydowały o naszym wygodnictwie.

Wcześniej dopytywaliśmy się o cenę tego transferu na przystanki taxi i dowiedzieliśmy się, że koszt wyniesie 80 TL. Jednak następnie, idąc za radą naszej tureckiej przyjaciółki, zasięgnęliśmy jeszcze języka w hotelu i okazało się, że cena spadła do 60 TL. Taksówkarz był ten sam, a cena - specjalna dla gości Han Otel. Tym razem samochód był klimatyzowany, przejazd - sprawny, pod sam terminal lotów zagranicznych, a taksówkarz - mało rozmowny (tzn. odezwał się dopiero, gdy pytał nas, z którego terminalu odlatujemy).

Przeczytaj więcej o sposobach podróżowania po Turcji.


Powrót do spisu treści


Wycieczki i zabytki


Jednym z postawionych celów było odwiedzenie czterech interesujących nas miejsc o charakterze historycznym: Erythraj, Limantepe, Klazomenaj i Teos. Z powodu naszego ograniczonego zasięgu zwiedzania przez wyprawą przyjrzeliśmy się dokładnie mapie całego półwyspu Çeşme i znaleźliśmy miejsca będące w zasięgu naszych możliwości logistycznych. Zdawaliśmy sobie równocześnie sprawę, że z racji podróżowania z małym dzieckiem realizacja wszystkich założeń może nie być możliwa. Zakładaliśmy również dogłębne zwiedzenie samego Çeşme oraz jego poszczególnych dzielnic i pobliskich miasteczek.

Samo Çeşme zwiedziliśmy dość dokładnie, zarówno za dnia, jak i późnym wieczorem. Ponownie odwiedziliśmy imponującą twierdzę w centrum miasta, którą możemy zarekomendować rodzinom z dziećmi jako miły sposób spędzenia godzinki lub dwóch. Sporo drzew zapewnia tam miły cień nawet w samo południe, z górnej części rozciągają się malownicze widoki na miasto i okolice, aż po grecką wyspę Chios, a ekspozycje przedstawiają amfory z różnych epok historycznych oraz dzieje bitwy morskiej, która rozegrała się między Imperium Osmańskim a Rosją w 1770 roku i zakończyła całkowitą klęską floty tureckiej.

Widok na Çeşme z twierdzy

Innym ciekawym, aczkolwiek dość zaniedbanym zabytkiem w Çeşme jest XIX-wieczny kościół Agios Haralambos, zlokalizowany przy głównym deptaku miasta. Obecnie służy jako centrum kultury i odbywają się w nim między innymi targi używanych książek oraz spotkania z pisarzami. Istnieją plany przywrócenia tej budowli pełni świetności, ponieważ jej stan pozostawia wiele do życzenia.

Jeżeli odwiedzicie Çeşme w niedzielę, to zachęcamy do odwiedzenia targu warzywno-owocowego, który ciągnie się w głąb miasta od dyskontu BIM. Nawet jeżeli nie planujecie zakupów, warto powędrować między straganami i napawać się aromatami. Dodatkowo można tu kupić przyprawy, ubrania oraz artykuły gospodarstwa domowego.

Przeczytaj więcej o tureckich bazarach.


Bazar w Çeşme

Trasy naszych spacerów wiodły też wąskimi uliczkami wokół twierdzy, gdzie można zobaczyć domy z czasów osmańskich, w rozmaitej kondycji: niektóre są pięknie odrestaurowane, a inne - popadają w kompletną ruinę.

Pierwszy poważny wypad stanowiła wycieczka do Erythraj, położonego tuż przy miejscowości Ildır. Przejazd dolmuszem z centrum Çeşme do Ildır zajął aż godzinę. Dolmusz najpierw krążył pomiędzy Alaçatı i Ilıca zbierając podróżnych, następnie został zatrzymany przez drogówkę z powodu przekroczenia dozwolonej prędkości o... 8 km/h, a następnie jakość nawierzchni pogorszyła się spowalniając skutecznie tempo jazdy.

Nasze złe zdanie o kierowcy i jego pomocniku, którzy wyglądali zresztą na ojca i syna, pogłębiło zamieszanie z bagażami, podczas którego nasza spacerówka o mały włos nie opuściła nas w połowie drogi oraz ich brak zorientowania jeżeli chodzi o lokalizację samego Erythraj. Na szczęście szybko zauważyliśmy czytelny kierunkowskaz w samym centrum Ildır.

Panorama okolic Ildır

Droga do ruin wiodła pod górkę, na pobliskie wzgórze, a przy każdym skrzyżowaniu umieszczone były kolejne kierunkowskazy. Wspinaliśmy się może 10 minut i stanęliśmy przed ogrodzeniem Erythraj. Informacja zawieszona na płocie głosiła, że wstęp jest darmowy, a brama była otwarta. Spacerówkę zaparkowaliśmy przy wejściu i ruszyliśmy odkrywać tajemnice Erythraj. Tuż za ogrodzeniem znajdowało się nieco ruinek na bardzo małym obszarze. Byłam nieco zawiedziona, bo spodziewałam się opisywanego w informatorach teatru.

Ruiny Erythraj

Szczęśliwie po rozeznaniu terenu i przejściu przez krzaki w pewnym oddaleniu zarysowała się przed nami charakterystyczna bryła teatru, do którego droga wiodła wzdłuż pól. Na terenie starożytnego miasta byliśmy zupełnie sami. Po wspięciu się schodami na szczyt teatru zauważyłam wiodącą dalej ścieżkę, więc postanowiłam nieco zbadać okolicę. Ścieżka prowadziła dalej pod górę, między zaroślami, aż przede mną rozpostarł się piękny widok na Ildır, pola uprawne, wzgórza i Morze Egejskie, upstrzone maleńkimi wysepkami. Idąc dalej odkryłam jeszcze zrujnowany budynek, wyglądający na kościół, ale nigdzie nie znalazłam o nim żadnych wiadomości.

Gdy kończyliśmy zwiedzanie pojawili się kolejni turyści z lokalnym przewodnikiem. Na nasz widok wydał zdumiony okrzyk: "Jak znaleźliście to miejsce?" Najwyraźniej rzeczywiście niewiele osób trafia do Erythraj. Porozmawialiśmy z nim przez chwilkę, tłumacząc nasze zainteresowanie tym miastem jońskim i wróciliśmy do centrum Ildır, aby złapać powrotnego dolmusza. Droga powrotna upłynęła bez większych wrażeń, chociaż dolmusz był zapewne jednym z najstarszych modeli, jakimi zdarzyło się nam podróżować.

Przeczytaj więcej o Erythraj.


Druga wyprawa - do Urli, połączona z poszukiwaniem Klazomenaj i Limantepe wydawała się nam o wiele trudniejsza do realizacji z powodu większej odległości od Çeşme oraz kompletnego braku informacji, gdzie na terenie Urli znajdują się stanowiska archeologiczne. Nie dysponowaliśmy nawet planem miasta.

Zapadła więc decyzja, że na poszukiwanie zabytków Urli wybiorę się sama, jednak na pół godziny przed wyprawą udało mi się nakłonić pozostałą część ekipy do zmiany zdania, co zresztą nie wymagało wielkiej siły perswazji. Pojechaliśmy więc razem. Do Urli z Çeşme kursują autobusy (z dworca autokarowego), a przejazd trwa około godziny. Przystanek końcowy w Urli znajduje się przy dużym rondzie w centrum miasta, skąd spacerkiem w 5 minut można dotrzeć do głównego placu miejskiego z Urzędem Miasta.

Urla

Urla urzekła nas od pierwszego wejrzenia. To niewielkie miasteczko położone mniej więcej w połowie drogi między Izmirem a Çeşme nie stało się wakacyjnym kurortem, więc ceny są przystępne, a mieszkańcy nieprzywykli do tłumów turystów. Z drugiej strony nie jest trudno spotkać tu cudzoziemca, są to jednak z jednej strony pracujący przy wykopaliskach archeolodzy, a z drugiej - pracownicy pobliskiego uniwersytetu - İzmir Yüksek Teknoloji Enstitüsü - położonego na oddalonym o kilka kilometrów od miasta kampusie w okolicach wioski Gülbahçe. W Urli raczej nie dogadacie się w języku innym niż turecki, chociaż mieszkańcy miasteczka posiadają ogromne pokłady cierpliwości w stosunku do cudzoziemców kaleczących ten język i dodających sobie odwagi językiem migowym.

Przeczytaj więcej o Urli.


Rozsiedliśmy się w ogrodzie zachęcająco wyglądającej restauracji Yeşil Mavi, o której więcej piszę poniżej, zamówiliśmy lunch i zaczęliśmy studiować mapę, rozważając co dalej. Zapytany kelner powiedział, że do antycznego miasta kursują jakieś dolmusze, możemy również wziąć taksówkę. Nieopodal znajdował się przystanek taxi, więc poszliśmy się wypytać co i jak. Chcieliśmy dotrzeć do ruin Klazomenaj i po wypytaniu na przystanku taksówek wynegocjowaliśmy stawkę 15 TL w jedną stronę. Taksówkarz okazał się być niezwykle kompetentny, chociaż początkowo mieliśmy wątpliwości, czy dobrze się zrozumieliśmy, gdzie ma nas zawieźć (rozmowa tylko w języku tureckim).

Klazomenaj

Wycieczka ta okazała się nad wyraz owocna - po dojechaniu do Klazomenaj nasz kierowca zaproponował, że na nas poczeka, dogadał się z kustoszem pilnującym tego zabytku, a na czas zwiedzania poczęstował świeżymi figami. Ponieważ nasz przewodnik miał obiekcje co do robienia zdjęć ruin antycznego miasta, kierowca odjeżdżając zatrzymał się w dogodnym miejscu, żebyśmy trzasnęli kilka fotek z dobrej perspektywy.

Przeczytaj więcej o Klazomenaj.


Następnie, gdy sądziliśmy, że to już koniec wycieczki, pojechał z nami do ruin Limantepe, najpierw na lądzie stałym, gdzie znowu nas zapowiadał pracującym archeologom, że "cudzoziemcy przyjechali", a potem na wybrzeżu, gdzie pracowali nurkowie. Taksówkarz był gotowy podjechać parę metrów, żebyśmy nie musieli wracać się do auta z dzieckiem na ręku. Na koniec zrobił nam mini-objazd dzielnicy portowej, opisując co ciekawsze budynki.

Przeczytaj więcej o Limantepe.


Całość tej imprezy kosztowała nas 30 TL, czyli tyle, ile wynegocjowana cena samych przejazdów w obie strony. Jedyny minus (niewielki) to brak klimatyzacji w taksówce, co jednak przy krótkiej trasie nie przeszkadzało aż tak bardzo.

Żeby nie wyjść na kompletnych mięczaków trasę z centrum Urli do ruin Klazomenaj pokonaliśmy jeszcze raz, kilka dni później, tym razem na piechotę, co zajęło nam niezbyt szybkim tempem, robiąc dużo zdjęć i popychając spacerówkę około 1 godziny i 10 minut. Droga wiodła wygodnym, zacienionym chodnikiem poprzez przedmieścia, gdzie luksusowe wille sąsiadowały z polami uprawnymi, pasącymi się krowami oraz drzewami owocowymi.

Urla - droga do nabrzeża

Wróciliśmy natomiast dolmuszem, potwierdzając informacje uzyskane poprzednio w restauracji. Znacznie łatwiej podróżuje się dolmuszem do miejsca, które już znamy i wiemy, gdzie wysiąść. Przekonaliśmy się o tym przy okazji innej z wycieczek - do Alaçatı i Ilıca.

Była to wycieczka realizowana w ramach tematu "Poznajemy miejscowości położone niedaleko Çeşme". Na trasie do Alaçatı i Ilıca kursuje mnóstwo dolmuszy, także te jadące dalej często zawijają do tych miejscowości, tak więc z połączeniem nie ma problemu. Gorzej było, jak się okazało, z naszą orientacją w terenie. Najpierw postanowiliśmy pojechać do Alaçatı - słynnej na całym świecie "mekki windsurferów".

Jechaliśmy nastawieni na plażowanie, rozglądaliśmy się, gdzie to morze, a tu morza nie widać. W końcu dolmusz zajechał na terminal końcowy, na kompletnym wygwizdowie. Do morza trzeba było by przejść wiele kilometrów przez całkiem pokaźne wzgórza. Tak więc zamiast plażowania mieliśmy spacer wzdłuż prawie opustoszałej drogi, przy które stało mnóstwo całkiem ładnych, nowo wybudowanych domów. Większość z nich, jak zauważyliśmy była wystawiona na sprzedaż lub wynajem. Nic dziwnego, że chętnych brak - w okolicy nie było poza domkami nic. Po długiej wędrówce dotarliśmy na przedmieścia Alaçatı, gdzie znajduje się supermarket Migros i zniechęceni machnęliśmy ręką na dalsze odkrywanie tego miasteczka. Złapaliśmy dolmusz jadący w kierunku powrotnym, ale zamiast wrócić do Çeşme pojechaliśmy do Ilıca. Alaçatı pozostało dla nas nieodkryte poza niezbyt atrakcyjnymi przedmieściami.

Alaçatı

Przeczytaj więcej o Alaçatı.


Ilıca to ciekawa mieszanka małomiasteczkowej atmosfery i luksusowego kurortu. Lokalni Turcy spokojnie kontemplujący mijający czas i omawiający bieżące sprawy zderzają się tu z bogaczami z Izmiru, którzy przyjeżdżają do swoich weekendowych willi lub do hotelu Sheraton na wakacje. Na nabrzeżu wieje silny wiatr, a fale są wysokie. Ekskluzywne restauracje serwują tradycyjne potrawy, a wędkarze cierpliwie czekają aż ryba złapie się na przynętę.

Ilıca

Przeczytaj więcej o Ilıca.


Kolejna mini-wycieczka zawiodła nas do Dalyanköy, która to miejscowość jest oficjalnie dzielnicą Çeşme. Dolmusz dowiózł nas na początek nabrzeża i naszym oczom ukazał się niezwykły widok - ciągnące się wydawałoby się w nieskończoność restauracje, specjalizujące się w daniach z owoców morza. Zawitaliśmy do Dalyanköy późnym popołudniem i wszystkie lokale były kompletnie puste, a jednak wyglądało na to, że obsługa pozostaje w pełni gotowości na przyjęcie wygłodniałych tłumów.

Idąc nabrzeżem doszliśmy do nowiutkiego placu, którego główny element stanowił imponujący pomnik słynnego tureckiego dowódcy marynarki Turgut Reisa. Tuż obok prowadząca wprost na głęboką wodę drabinka zachęciła nas do zażycia szybkiej, odświeżającej kąpieli. Co prawda początkowo planowaliśmy kąpiel przy plaży, jednak widok stłoczonych ciał, zarówno na lądzie, jak i w wodzie szybko odciągnął nas od tej wizji.

Dalyanköy

Przeczytaj więcej o Dalyanköy.


Pewnego dnia odwiedziliśmy również miejscowość Çiftlikköy, leżącą na trasie dolmuszy zmierzających do plaży Altınkum. Znajduje się tu również kilka restauracji rybnych, niewielka, ale za to dość pusta plaża miejska oraz sporo pensjonatów o różnym standardzie, gdzie pokój dwuosobowy z dostępem do kuchni można wynająć w cenie od 50 do 100 TL za nocleg.

Przeczytaj więcej o Çiftlikköy.


Podsumowując cel wyprawy - zwiedzanie - oceniam jego realizację na 75 %, gdyż zabrakło nam czasu i sił na dotarcie do Teos. Zawsze jest po co wrócić w te rejony...

Powrót do spisu treści


Podróże z dzieckiem


Nasi znajomi nawet specjalnie się nie zdziwili, gdy poinformowaliśmy ich o naszych tegorocznych planach wyjazdu do Turcji z malutkim dzieckiem. Tym niemniej było to dla nas spore wyzwanie, a wiele nawyków nabytych podczas poprzednich wypraw musiało zostać mocno zmodyfikowanych lub wykorzenionych. Odpadły całonocne przejazdy autokarem oraz wielogodzinne wędrówki w największym upale, natomiast nasz bagaż został dodatkowo obciążony typowo dziecięcym wyposażeniem.

Co zapakowaliśmy dla córki? Dużo bawełnianych, przewiewnych ubranek, do tego oczywiście sandałki oraz czapeczki. Zapas pieluszek na pierwszych kilka dni, parę słoiczków z jedzeniem, mleko i kaszkę w proszku, do tego butelki, kubek, miseczka, łyżeczka. Z cięższego sprzętu blender do przygotowywania posiłków oraz wózek spacerowy typu parasolka.

Nieoczekiwanie bardzo przydał nam się dmuchany materac, który miał służyć do plażowania, a ostatecznie używała go głównie córka jako łóżeczka. Do tego zapas niezbędnych lekarstw w razie nagłej choroby, krem z filtrem UV oraz podstawowe kosmetyki. Staraliśmy się zabrać mało zapasów, gdyż w Turcji nie ma problemów z ich uzupełnieniem.

Pierwsze nowe doświadczenie to przelot samolotem. Jako infantowi naszej córce nie przysługiwało osobne miejsce w samolocie ani dodatkowy bagaż. Wyjątkiem był tu wózek, który zostawiliśmy dopiero przed wejściem na pokład samolotu, a po przylocie odebraliśmy razem z resztą bagażu. Niestety obsługa nie obchodziła się w wózkiem łagodnie i na miejscu zauważyliśmy kilka drobnych uszkodzeń, które jednak nie przeszkodziły nam zbytnio w intensywnym użytkowaniu pojazdu. Warto więc nie brać ze sobą jakiegoś drogiego wózka z bajerami, bo prawdopodobieństwo zniszczeń jest spore. Wózek powinien być też jak najlżejszy, gdyż jazda po tureckich chodnikach, pokonywanie schodów i krawężników często zmuszają do podnoszenia i przenoszenia pojazdu.

Kolejka do check-in była w Polsce potężna, ale bez problemu pozwolono nam podejść bez kolejki. Z perspektywy czasu uważamy, że lepszą strategię obraliśmy wracając do kraju, gdyż wówczas wszędzie podchodziliśmy ostatni i nie czekaliśmy w zatłoczonym pomieszczeniu na wejście na pokład samolotu.

Po kontroli bezpieczeństwa zostaliśmy bez napojów, które zawczasu wypiliśmy lub przepakowaliśmy do bagażu głównego. Bez problemu dało się natomiast kupić soki owocowe w strefie wolnocłowej, co w połączeniu z pustą butelką w torbie umożliwiło nam łatwe pojenie córki. W drodze powrotnej, na lotnisku w Izmirze nie było problemu z napojami dla dziecka - nikt nie zwrócił nam uwagi na kartonik mleka o pojemności 200 ml, a więc przekraczającej dopuszczalny limit płynów.

W samolocie dzieci do lat dwóch podróżują na kolanach rodziców, a jako zabezpieczenie rozdawane są specjalne pasy, które dopina się do pasów dorosłego. Nasza córka nie była tym rozwiązaniem zachwycona... Najcięższym momentem podróży lotniczej był start, chociaż nie z powodu zatykających się uszu, przed czym wiele osób ostrzega, a problemami z wentylacją w kabinie. Obsługa dość późno zamknęła drzwi i w samolocie zrobiło się duszno i gorąco. Na szczęście po starcie sytuacja szybko uległa poprawie.

Po przylocie do Izmiru musieliśmy wykupić wizy turystyczne. Warto tu przypomnieć, że w przypadku dziecka nie przysługują żadne zniżki, płaci się jak za osobę dorosłą. Postanowiliśmy też osobiście przetestować szeroko dyskutowaną na różnych forach opcję zapłacenia za wizę w funtach brytyjskich. Na oficjalnych stronach tureckich znajdują się sprzeczne informacje - tzn. na tej samej stronie w jednym akapicie jest napisane, że wiza kosztuje 15 euro lub 20 dolarów, a w innym miejscu - że można również zapłacić za nią 10 funtów. Na miejscu okazało się, że w cenniku figurują jedynie kwoty w euro i dolarach, a celnik powiedział nam, że jeżeli się upieramy przy płaceniu w funtach, to ok, ale trzeba zapłacić po 15 funtów za osobę, co oczywiście cenowo korzystne nie jest.

Wracając do głównego wątku podróży z dzieckiem chciałabym zwrócić uwagę na miejsce do spania dla malucha. Zazwyczaj w przypadku dzieci poniżej 2 lat rezerwuje się i płaci za pokój tylko dla osób dorosłych (w naszym przypadku dwójka), a dziecku za darmo zapewniane jest łóżeczko. Takie rozwiązanie zupełnie nie sprawdziło się w naszym doświadczeniu: po pierwsze łóżeczko wstawione do pokoju dwuosobowego skutecznie zmniejsza przestrzeń życiową, a po drugie w obu sytuacjach, gdy takie łóżeczko nam proponowano, okazało się ono łóżeczkiem dla bardzo małych, nie potrafiących wstawać niemowlaków, gdyż nie miało ono możliwości obniżenia materaca. Nasza córka bez problemu potrafiła się z niego wygramolić, co groziło upadkiem na głowę. Zastosowaliśmy się dla niej opcję spania na dmuchanym materacu, który w ciągu dnia można gdzieś schować po wypuszczeniu powietrza, a dodatkowo jego wysokość nie groziła poważnymi obrażeniami w przypadku sturlania się.

Poważnym testem naszej cierpliwości były przejazdy środkami komunikacji publicznej. Córka podróżowała na naszych kolanach i o ile nie przypadała akurat pora jej drzemki to zaczynała się potężnie nudzić. Na szczęście zazwyczaj szybko upatrywała sobie ofiarę, z którą się zaprzyjaźniała, zagadywała i bawiła. W rzadkich przypadkach braku chętnych do zabawy bywało ciężko. Kolejna kwestia to wentylacja i klimatyzacja, która w niektórych autobusach i dolmuszach działała sprawnie, a w innych - kiepsko lub sprowadzała się do pozostawienia otwartych drzwi pojazdu. Natomiast nigdy nie mieliśmy problemu z miejscem siedzącym - Turcy automatycznie i z uśmiechem na ustach ustępują miejsca matce z dzieckiem na ręku. Małe dzieci nie płacą również za bilety, podróżują gratisowo, zarówno autobusami, jak i dolmuszami.

Jeżeli zamarzyliśmy o posiłku w restauracji, to również mogliśmy liczyć na życzliwą pomoc obsługi. W niektórych restauracjach widzieliśmy nawet krzesełka do karmienia maluchów, ale osobiście z nich nie korzystaliśmy. Bez problemu mogliśmy wszędzie wjechać spacerówką, a kelnerzy prześcigali się w oprowadzaniu córy po lokalu, żebyśmy mogli spokojnie zjeść. Często proponowali jej też darmowe smakołyki, zazwyczaj pytając nas o błogosławieństwo. Córka przetestowała w ten sposób świeżą pomarańczę i sok cytrynowy, a z żalem musiała zrezygnować z oferowanej Coca-Coli i lodów... Także pozostali klienci restauracji nie mieli nigdy nic przeciwko plączącemu się między stolikami maluchowi.

Jak to się już powoli zarysowuje w powyższych rozważaniach Turcy mają entuzjastyczny stosunek do małych dzieci. Czytaliśmy o tym wcześniej w przewodnikach, ale po raz pierwszy doświadczyliśmy tego osobiście. Jeżeli przeszkadza Wam, że pierwszy raz w życiu spotkane osoby biorą Wasze dziecko na ręce, głaszczą, a nawet całują w policzek, to nie jedźcie do Turcji, bo nie będziecie w stanie opędzić się od "natrętów". Nam wydawało się to raczej miłym akcentem, a nasza córka reagowała na takie oznaki sympatii z wielkim entuzjazmem. Problemem okazał się raczej powrót do Polski, ponieważ jest teraz rozczarowana, że nie każdy przechodzień popada w zachwyt i nie chce, o zgrozo, brać małej na ręce.

Oznak sympatii córka doświadczała w Turcji na każdym kroku, od celników począwszy, a na przypadkowo spotkanej młodzieży skończywszy. Spotkaliśmy się nawet z prośbami o pozwolenie na sfotografowanie dziecka, a parę razy w żartach proponowano nam obniżkę ceny w zamian za oddanie dziecka. Bez obaw, nikt nie traktował takich propozycji poważnie, dzieci są w Turcji bezpieczne. Dodatkowo - ciekawostka: Turcy uważają, że spojrzenie osoby o niebieskich oczach przyniesie im szczęście i odwróci złe uroki, i nie jest to przesąd ograniczony do osób starszych czy słabo wykształconych. Pracownik ochrony na lotnisku w Izmirze gorąco prosił córeczkę, aby łaskawie na niego popatrzyła, a kolor jej oczu określił jako masmavi (lazurowe).

Przyjrzyjmy się teraz dostępności artykułów dla dzieci i niemowląt w Turcji. Szerzej pisałam o tym w odrębnym artykule, więc teraz zamieszczę tylko kilka uwag z własnego doświadczenia. A więc po kolei:

Wybó pieluch w supermarkecie Tansaş
  1. Pieluchy - jest ich w supermarketach i dyskontach zatrzęsienie. Średniej wielkości sklep typu Migros czy Tansaş oferuje zarówno znane marki światowe (Huggies czy Pampers - w Turcji pod nazwą Prima), jak i wiele marek lokalnych i własnych, dostępne są również pielucho-majki czy specjalne pieluchy do pływania. Również w dyskontach (Dia, BIM) nie ma z tym problemu. Podobnie ma się sprawa z nawilżanymi chusteczkami do podcierania. Nam przypadły do gustu pieluchy marki Baby Star, które łączyły zalety pieluch marki Pampers (chłonne wkłady, nie odparzają) z niską ceną (ok. 40 groszy za sztukę).
  2. Mleko modyfikowane i kaszki - podobnie jak w przypadku pieluch, jest ich pod dostatkiem. Mamy w Turcji do dyspozycji wiele marek mleka modyfikowanego, kaszek ryżowych i wielo-zbożowych o rozmaitych smakach. Ich cena wydaje się być minimalnie wyższa niż w Polsce.
  3. Przekąski, ciasteczka - również ogromny wybór: biszkoptów, krakersów, ciasteczek przeznaczonych specjalnie dla niemowląt i małych dzieci, często w dużych opakowaniach i o zaskakująco niskich cenach. Naszej córce smakowały również pełnoziarniste ciasteczka dla dorosłych, przykładowo z suszonymi owocami.
  4. Dania ze słoiczka - tutaj niestety okazało się, że wybór jest bardzo ograniczony. Co prawda nie byliśmy na zakupach w hipermarkecie, ale w supermarketach i dyskontach do nabycia było zaledwie kilka rodzajów owoców i warzyw w słoiczkach. Dań mięsnych - brak.
  5. Kosmetyki - oliwki, szampony itd. - wszystkiego jest w Turcji w bród, zarówno znanych marek typu Johnson, jak i produktów lokalnych. Szeroko dostępne są również kremy i oliwki z filtrami UV.
Jedzenie dla maluchów w supermarkecie Tansaş

Przeczytaj więcej o dostępności artykułów dziecięcych w Turcji.


Kolejna sprawa to często obawy rodziców przed podawaniem dziecku lokalnych specjałów. My też początkowo byliśmy bardzo ostrożni, ale z czasem zaczęliśmy proponować córce coraz więcej tureckich smakołyków. Okazało się, że nasza córeczka z zapałem przyjmowała świeże owoce (figi, pomarańcze), warzywa (ach, ten pomidor i świeża, chrupiąca zielona papryka) pieczywo, soki i napoje owocowe (zwłaszcza brzoskwiniowe i morelowe), a całkowicie nas zaskoczyła rzucając się z apetytem na przygotowane przez turecką gospodynię köfte. Pide nie cieszyła się już takim entuzjazmem, ale po prawdzie to i nam wydała się niezbyt udana. Za to mięso wołowe czy drobiowe z güveçu dzielnie lądowało w paszczy.

Następne zagadnienie to bardzo wysokie temperatury. Podczas naszej wyprawy przez Turcję przetoczyła się fala ogromnych upałów. Nawet tubylcy co chwilę powtarzali, że jest çok sıcak (bardzo gorąco). Na słynącym z łagodnego klimatu wybrzeżu egejskim temperatury do 40 stopni są rzadko spotykane, a tu... niespodzianka - żar lał się z nieba. Nasza córka przesypiała najgorętszą porę dnia (zresztą spała w Turcji lepiej i dłużej niż w Polsce). Staraliśmy się chronić ją przed skutkami upałów pilnując, by przyjmowała dużo płynów. Apetyt czasami szwankował, ale wspomniane powyżej soki owocowe znakomicie gasiły pragnienie, a jednocześnie dostarczały niezbędnych kalorii.

Ochrona przed słońcem to nie lada wyzwanie. Zupełnie nie spisała się w naszym przypadku przyczepiana do spacerówki parasolka, zwłaszcza, że podczas wędrówek co chwilę zmienialiśmy kierunek marszu i trzeba ją było od nowa ustawiać. Ostatecznie nie wróciła z nami do Polski, a jej rolę przejął daszek od wózka. Czapeczka na głowę również okazała się problematyczna - od ciepła powstawały okropne potówki. Córka ma gęste włosy i to one najlepiej chroniły skórę głowy od słońca. Kremu z filtrem UV użyliśmy podczas całej wyprawy... dwa razy. Efekt - piękna opalenizna i zero oparzeń słonecznych, chociaż oczywiście nie opalaliśmy córki na plaży w godzinach od 10 do 16. Żeby nie uchodzić za wyrodną matkę mogę dodać, że córka zawsze miała na sobie bawełnianą koszulkę osłaniającą ramiona, a często paradowała w długich legginsach chroniących nogi.

Klimatyzacja to często powód zmartwień oraz potencjalne źródło przeziębień. Ponieważ jesteśmy ciepłolubni, to zazwyczaj ustawialiśmy ją na 27 stopni, co wszystkim przynosiło ukojenie, a nie powodowało zbyt drastycznej różnicy temperatur. Zresztą przez pierwsze cztery dni wyprawy mieszkaliśmy w pokoju bez klimatyzacji i też daliśmy radę wytrzymać, ponieważ w okolicach Çeşme wieje wiatr od morza.

Podsumowując, gdybym pakowała się ponownie, to z bagażu na pewno wyleciałby blender - córka zaczęła sprawnie zjadać nierozdrobnione potrawy, część ubranek (uprane schną błyskawicznie) i zapas kaszek oraz nieszczęsna parasolka do wózka. Cel wyprawy numer 2 "Organizacja wyprawy na własną rękę z małym dzieckiem" - zrealizowany na 110%, córa dała radę, my też. Zdrowie i kondycja dopisały, a szczęście sprzyjało. Teraz mogę z czystym sumieniem polecać podróże na własną rękę po Turcji również z małymi dziećmi, to niezapomniane przeżycie.

Powrót do spisu treści


Wypoczynek i noclegi


Jako miejsce wypoczynku wybraliśmy Çeşme, które pamiętaliśmy sprzed dwóch lat jako miłą miejscowość o stosunkowo łagodnym klimacie. W 2008 roku ulice miasta zapełniały się jedynie w weekendy, kiedy to docierali tu trzypasmową autostradą mieszkańcy Izmiru. Przed wyjazdem wykonaliśmy również telefon do znajomego właściciela pensjonatu Adil, aby zarezerwować odpowiedni pokój oraz zorganizować przejazd z lotniska w Izmirze. Planowaliśmy również częste przejazdy dolmuszem na piękną, piaszczystą plażę z łagodnym zejściem do wody o malowniczej nazwie Altınkum (Złoty Piasek). Całość wyglądała bardzo obiecująco, jeżeli chodzi o możliwość pełnego relaksu. A jak nam się to udało?

Çeşme zmieniło się w ciągu dwóch lat, może nie drastycznie, ale według naszej oceny na niekorzyść. Widać, że władze miejskie dużo inwestują w odnawianie, restaurowanie, odtwarzanie. Dwa lata temu wzdłuż mariny jachtowej ciągnął się ogrodzony drutem kolczastym pas ziemi niczyjej. Obecnie, ku naszemu zaskoczeniu, został on zabudowany ciągiem budynków, które służą jako ekskluzywne sklepy oraz nie zawsze wyszukane (patrz Burger King), ale zawsze drogie restauracje. Są to nowe "Krupówki" miasta, w odróżnieniu od starych, biegnących od centralnego placu w głąb lądu. Klientela też inna, na oko bogatsza, sądząc po zaparkowanych w pobliżu samochodach. Dla nas - nic ciekawego, podczas wakacji nie szukamy galerii handlowych i amerykańskich hamburgerów.

Natomiast pozytywnym zaskoczeniem były zdjęcia dawnego Çeşme - okazało się, że same budynki centrum Marina zostały twórczo odtworzone ze zniszczonych zabudowań z przeszłości. Zaskakują brakiem monotonii, ciekawą kolorystyką i wysmakowaną stylizacją.

Marina w Çeşme

Przeczytaj więcej o Çeşme.


W samym mieście, zwłaszcza w weekendy, zgęstniał bardzo tłum szukających rozrywki mieszkańców Izmiru oraz coraz częściej przybywających tu Turków z Istanbulu oraz innych wielkich metropolii. Niestety, wzrosły również ceny, zarówno noclegów, jak i w restauracjach. Żeby nie być gołosłowną, podam przykład znanego nam pensjonatu Adil. Pierwszy raz zatrzymaliśmy się w nim 3 lata temu i za pokój dwuosobowy płaciliśmy 35 TL za dobę. Rok później cena podskoczyła do 38 TL, co właściciel motywował wprowadzonymi ulepszeniami: w pokojach pojawiła się klimatyzacja oraz lodówki. W obecnym roku w pensjonacie wisi oficjalny cennik: pokój jednoosobowy - 50 TL, dwuosobowy - 75 TL, a trzyosobowy - 100 TL! W porównaniu ze stanem sprzed dwóch lat standard pokoi wcale się nie podniósł, a wręcz uległ obniżeniu.

W naszym pokoju nie działała klimatyzacja, którą naprawiono dopiero po naszej interwencji, a pokój podczas 8 dni pobytu nie został ani razu posprzątany, natomiast ręczniki wymieniono nam dopiero na wyraźną prośbę. Co prawda cenę udało nam się stargować do 60 TL za nocleg, ale wg naszej oceny, z którą zgodziła się znajoma Turczynka, i tak była to kwota wygórowana. Właściciel pensjonatu usiłował nam wmówić co innego, powtarzając przy prawie każdym spotkaniu, jaką to dobrą cenę nam zaoferował (początkowo chciał 70 TL, i też twierdził, że to świetna stawka). Za podobną kwotę bez trudu można znaleźć w Çeşme pokoje w innych pensjonatach o podobnym, a nawet nieco wyższym standardzie.

Zapytacie więc dlaczego zdecydowaliśmy się zostać w pensjonacie Adil? Sami się sobie teraz dziwimy. Podczas wyprawy tłumaczyliśmy sobie nasz brak zdecydowania co do przeprowadzki po pierwsze względami sentymentalnymi (mieszkamy o znajomego, córka ma towarzystwo do zabawy) oraz chęcią wypoczynku, który zakłóciłyby częste przeprowadzki. Jak się ostatecznie okazało pierwszy powód był całkowicie pozbawiony podstaw w realiach, a drugi - nieistotny, gdyż i tak w końcu się przeprowadziliśmy. Żałujemy jedynie, że było to na zaledwie dwa dni przed końcem pobytu.

Dlaczego względy sentymentalne okazały się pozbawione uzasadnienia? Zanim udzielę wyjaśnienia muszę wspomnieć, że ciężko jest mi o tym pisać i serce mi się kraje z żalu, ale uczciwość podróżnika nakazuje mi nieprzemilczenie również przykrych niespodzianek i rozczarowań. Po dojechaniu do Çeşme właściciel pensjonatu Adil, o imieniu Necip, oznajmił, że najbliższą noc spędzimy nie w pensjonacie, ale jako jego prywatni goście, w mieszkaniu. Tłumaczył to co prawda brakiem wolnych pokoi, w co ciężko było nam uwierzyć, gdyż rezerwowałam je w osobistej rozmowie telefonicznej, więc nie powinien być zaskoczony naszym przybyciem do Turcji.

Stwierdziliśmy jednak, że w sumie może to być ciekawe doświadczenie, tym bardziej że na nasze powitanie wyległa przed dom cała rodzina Necipa, witając się wylewnie, zwłaszcza z naszą córeczką. Necip wielokrotnie podkreślał, że mamy się czuć jak jego rodzina, że jesteśmy dla niego jak rodzeństwo, a jego dom jest naszym domem. Do dyspozycji oddano nam sypialnię gospodarzy, co można by poczytać sobie za ogromny zaszczyt, który szybko stanął nam kością w gardle. Pokoik był malutki, a dodatkowo wstawiono do niego łóżeczko dla naszej córki, które zresztą było większym zagrożeniem niż pożytkiem: metalowe barierki, wysoko zawieszony materac bez możliwości obniżenia, jakieś dekoracje poprzypinane agrafkami.

Ponieważ pokój był sypialnią gospodarzy wszystkie szafy i szuflady były zapełnione ich ubraniami - nie przeznaczono dla nas ani jednaj półeczki. Co więcej - z pokoju prowadziła jedyna w mieszkaniu droga na balkon, na którym Fatma, żona Necipa suszyła pranie, co dawało jej pretekst do częstych wizyt bez ostrzeżenia. Jednym słowem - zero prywatności, jak to u rodziny... Dodatkowo, pokój nie posiadał klimatyzacji, w przeciwieństwie do pozostałej części mieszkania, w której spali teraz nasi gospodarze. Ponieważ darowanego koniowi nie zagląda się w zęby, i żeby nie urazić gospodarzy naszym narzekaniem postanowiliśmy jakoś te warunki przetrzymać, licząc na szybką przeprowadzkę do pokoju w pensjonacie. Tymczasem z jednego dnia zrobiły się dwa, potem trzy, a nasze pytania o pensjonat Necip zbywał opowiadając o jakichś klientach, którzy nie chcą się wyprowadzić i zwolnić pokoju.

Pewnego wyjaśnienia jego zachowania może dostarczyć spojrzenie na kalendarz - przyjechaliśmy do Çeşme w czwartek, a weekendy to najgorętszy okres na wynajem pokoi w pensjonatach. Zapewne Necip znalazł jakichś klientów, którzy nie wahali się zapłacić wygórowanej ceny za pobyt weekendowy, i nie chciał ich stracić wiedząc, że my będziemy się mocniej targować, zwłaszcza że planowaliśmy spędzić w pensjonacie aż dwa tygodnie, co zawsze jest mocnym argumentem w negocjacjach. Nasze przenosiny odbyły się w poniedziałek, a więc dostaliśmy pokój, który i tak przez resztę tygodnia, do następnego piątku najprawdopodobniej stałby pusty i nie zarabiał.

Jeszcze słów parę o tureckiej gościnności. Na samym początku Necip obiecywał nam wspólne wyjazdy na plażę, zorganizowanie grilla w swoim ogrodzie i inne podobne atrakcje, chociaż wcale tego od niego nie oczekiwaliśmy, skoro jednak sam się zobowiązywał, to czekaliśmy na konkretne propozycje i czekaliśmy i... się nie doczekaliśmy. Zdarzało się co prawda, że proponował podwiezienie na plażę, ale odbywało się to na następującej zasadzie: właśnie wychodzimy spakowani na wycieczkę do Urli, a tu Necip wyskakuje z samochodu i mówi, że jeżeli idziemy na plaże to nas podwiezie, bo właśnie jedzie do Alaçatı. Oczywiście grzecznie podziękowaliśmy i swoich planów nie zmieniliśmy.

Podejmowanie gości po turecku wg Necipa i jego rodziny wyglądało tak, że znikali wszyscy na całe dni, zostawiając nas samych w mieszkaniu nic nie mówiąc. Pewnego dnia wracając ze spaceru zastaliśmy drzwi zamknięte na głucho, chociaż obiecywali, że zawsze będą otwarte (swojego klucza nie mieliśmy). Po kilku telefonach dowiedzieliśmy się, że przecież klucze są zawsze schowane w bucie w szafce na korytarzu, o czym nas nikt wcześniej nie uprzedził. Żeby nie zostać posądzaną o niecne zamiary nie podam tutaj adresu mieszkania. Na plus trzeba zaliczyć parokrotne zaproszenie na śniadanie, zazwyczaj już po tym, gdy zjedliśmy swoje, ponieważ rodzina Necipa zrywała się ze snu około południa.

Największym plusem był jednak stosunek rodziny Necipa do naszej córki - noszono ją na rękach, dokarmiano, zabawiano. Najmłodsza dziewczynka - trzylatka Nurye - zaprzyjaźniła się z naszym brzdącem i pod koniec wołał do niej abla (siostro), co automatycznie zaowocowało nazywaniem nas jej matką (anne) i ojcem (baba). Spędzała nawet czas w naszym pokoju w pensjonacie, na przemian przytulając się do przyszywanej siostry i bijąc z nią (niegroźnie, oczywiście).

W końcu po czterech nocach w jego mieszkaniu oznajmił, że nadszedł dzień naszej przeprowadzki. Szczęście w nieszczęściu, większość naszych sprzętów i tak przez ostatnie cztery dni została niewypakowana w plecakach, więc szybko przeszliśmy do naszego nowego lokum. W pensjonacie Necip z żoną z dumą zaprezentowali nam przeznaczony do naszej dyspozycji pokój - na drugim piętrze, na które wchodziło się po dość stromych schodach, ciasnawy, bez balkonu. Nieco rozczarowani (wcześniej dostawaliśmy tam lepsze pokoje) rozpoczęliśmy negocjacje cenowe. Ostatecznie stanęło na wspomnianej wyżej stawce 60 TL, chociaż widzieliśmy, że Fatma gotowała się ze wściekłości na męża, który tak spuścił cenę. O wstawieniu łóżeczka dla córki, które wcześniej obiecano nam przenieść, nie było już mowy, a i my się nie upieraliśmy, ponieważ nie zdało egzaminu w czasie poprzednich nocy.

Z ulgą zamknęliśmy drzwi i postanowiliśmy się rozgościć. Po zamknięciu okien i włączeniu klimatyzacji zaczęło robić się niesamowicie duszno - szybki wniosek klimatyzacja nie działa należycie. Telefon do Necipa przyniósł kolejne niemiłe zaskoczenie. Otóż wiedział on o problemie z klimą, a mimo to namówił nas na przeprowadzkę. Obiecał, że do wieczora ktoś się nią zajmie. Cieknącą godzinami spłuczkę naprawiliśmy już sami, zamiast czekać na jakichś mitycznych fachowców. Zachwalany telewizor owszem działał, ale obraz był niesamowicie kiepskiej jakości - tak, jakby odbiornik został przytachany z jakiegoś złomowiska. Żeby dopełnić obrazu dodam jeszcze, że teoretycznie pokój został posprzątany po poprzednich mieszkańcach, ale sprzątaczka jakoś zapomniała odkurzyć pod łóżkami...

W takich warunkach spędziliśmy następnych osiem dni, na szczęście większość czasu przebywając na świeżym powietrzu, spędzając miłe chwile na wycieczkach i plażowaniu. Nadszedł dzień ósmy naszego pobytu w pensjonacie Adil i nasze myśli powoli kierowały się ku organizacji powrotu. Z rana zagadnęłam Necipa o połączenia autobusowe z Çeşme na lotnisko w Izmirze i dowiedziałam się, że jest to bardzo skomplikowane i że z małym dzieckiem na pewno sobie nie poradzimy. Natomiast on jest gotowy zawieźć nas na lotnisko po kosztach paliwa i przejazdu autostradą. Wyliczył, że wyniesie nas to 55 TL. Ponieważ cena wydała się atrakcyjna w porównaniu z transferem busem (40 euro), wstępnie zgodziliśmy się na tą propozycję.

Prawdziwa bomba wybuchła niestety wczesnym popołudniem, gdy wszyscy uczestnicy wyprawy poza mną pogrążeni byli w błogiej drzemce. Siedziałam sobie przed pensjonatem, gdy ze zdziwieniem zauważyłam, że w moim kierunku zdecydowanym krokiem zmierza sam Necip. Zdziwienie moje było spowodowane tym, że przez prawie cały pobyt rzadko się do nas odzywał, i to raczej przy okazji. Tymczasem w jego ruchach spostrzegłam determinację, żeby ze mną porozmawiać. W pierwszych słowach oznajmił, że miał rano telefon z banku, po czym zapytał, czy możemy już tego dnia zapłacić za cały pobyt. Ponieważ poprzedniego dnia wyjęliśmy z bankomatu odliczoną na ten cel kwotę powiedziałam mu, że nie ma problemu, oczywiście.

Wtedy Necip stanął przy kalendarzu i zaczął się zastanawiać, za ile to noclegów jest mu należna zapłata. Podpowiedziałam, że za dziesięć (osiem w pensjonacie do tej pory plus dwa następne). Bardzo się zdziwił, przekartkował kalendarz i odliczył równych 14 dni, wliczając w to cztery noce spędzone u niego w domu, naturalnie po stawce wynegocjowanej za pensjonat. Dodał również, że oczekuje także opłaty za transfer w obu kierunkach z/na lotnisko w Izmirze. Moje zdziwienie spowodowało, że stanęłam przez moment jak wmurowana. Przecież podczas podróży z lotniska nie chciał nawet przyjąć ode mnie opłaty za przejazd autostradą! Zapytałam go, czy rzeczywiście spodziewa się, że zapłacimy mu za noclegi w jego domu, gdzie mieliśmy czuć się rodziną. Odparł, że to przecież oczywiste. Żeby zebrać myśli powiedziałam, że muszę porozmawiać z mężem i ewakuowałam się do naszego pokoju, gdzie obudziłam małżonka z miłej drzemki tymi nieciekawymi informacjami.

Reakcja męża była natychmiastowa - "Wyprowadzamy się!" Wcześniej zastanawialiśmy się, ile czasu zajmie nam spakowanie się do wyjazdu. Okazało się, że około kwadransa... Spakowani, z pełnymi plecakami zeszliśmy na dół, gdzie przy kasie czekała już na nas Fatma. Nikt jakoś nie był zdziwiony naszym ciężkim bagażem. Padło tylko pytanie, czy coś nam się nie podoba. Odrzekliśmy, że w Polsce nikt nie oczekuje od gościa traktowanego jako rodzinę zapłaty za nocleg we własnym domu. Odpowiedź była znamienna - "W Turcji jest inaczej." Przeważyło to szalę naszej goryczy - Ci ludzie traktują nas jak kompletnych idiotów bez doświadczenia, za to zapewne z pełnym portfelem. Zdarzało nam się już wcześniej nocować w prywatnych mieszkaniach i nie oczekiwano od nas za to zapłaty. Nasze przeczucia potwierdziła później znajoma Turczynka, która po usłyszeniu naszej relacji z przebiegu wyprowadzki zrobiła wielkie oczy i sprawiała wrażenie zaszokowanej.

Tacy ludzie jak Necip psują dobre imię tureckiej gościnności. Koniec końców po uregulowaniu rachunku pozwolono nam odejść w 40-stopniowym upale, z małym dzieckiem, gdzieś w nieznane.

Prawdę mówiąc nie wiedzieliśmy dokładnie, jakie powinny być nasze dalsze kroki. Pozostanie w Çeşme nie wchodziło w grę - mieliśmy już przesyt tego miejsca. Pierwszym pomysłem była podróż do Izmiru, ale po rozeznaniu tematu stwierdziliśmy, że nie odpowiada nam duszny klimat i wygórowane ceny noclegów. Siedząc na dworcu autokarowym kątem oka zobaczyłam zaparkowany autokar do Urli, którą odwiedziliśmy wcześniej podczas jednodniowej wycieczki. Odjeżdżał za godzinę. Ponieważ po poprzedniej wycieczce mieliśmy niedosyt tego miasteczka, decyzja była szybka - jedziemy, a na miejscu na pewno znajdziemy jakiś fajny nocleg. Tak oto po raz pierwszy w naszej historii wypraw pojechaliśmy w ciemno z rocznym dzieckiem.

W Urli zatrzymaliśmy się w znanej nam już restauracji Yeşil-Mavi w samym centrum miasta, gdzie wypytaliśmy obsługę o możliwości noclegowe. Dowiedzieliśmy się, że nieopodal znajduje się hotel Han, a pensjonaty zlokalizowane się w dostępnej autobusem miejskim i dolmuszem nadmorskiej dzielnicy İskele. Mąż wyruszył rozpoznać najpierw ten hotel i wrócił z dobrymi wieściami: mają wolny pokój, standard jest wysoki i są skłonni do udzielenia zniżki za dwa noclegi. Ponieważ byliśmy zmęczeni, i co tu nie mówić zdenerwowani wydarzeniami mijającego dnia, a ponadto zbliżała się godzina snu naszej córki, zdecydowaliśmy się skorzystać z oferty Han Otel.

Obsługa powitała nas z otwartymi ramionami, a my postanowiliśmy zaszaleć. Ponieważ poprzednie 12 dni było dla nas wyczerpujące pod względem zakwaterowania, daliśmy się skusić na najlepszy, trzyosobowy apartament w cenie promocyjnej: zamiast 150 TL za noc, zapłaciliśmy 120 TL. Zniżkę tłumaczy fakt, że nie chciano od nas paszportów - najwyraźniej mieszkaliśmy tam bez zameldowania. Nam było wszystko jedno, a hotel zarobił.

Dziedziniec w Han Otel

Apartament robił piorunujące wrażenie - dwa pomieszczenia przedzielone trzema schodkami, telewizja satelitarna, sprawna klimatyzacja, lodówka, dużo szaf i szafek oraz łazienka, o której można by pisać poematy: sprawna wentylacja, dostępne kosmetyki, suszarka i kapcie jednorazowa, jak również kabina prysznicowa odbierająca różne stacje radiowe i oferująca masaże wodne. Nawet materac był super-komfortowy, a tradycyjne tureckie śniadanie - wliczone w cenę, a to wszystko o odrestaurowanym budynku z czasów osmańskich, który jeszcze niedawno był kompletną ruiną. Obecnie wykończony w najwyższym standardzie, ozdobiony przedmiotami z epoki, z wewnętrznym dziedzińcem, na którym serwuje się posiłki. Jednym słowem - bajka. Słowem komentarza - nie mamy nic przeciwko zapłaceniu wysokiej ceny za nocleg, o ile wiemy, a co płacimy. W Han Otel wreszcie wypoczęliśmy w komfortowych warunkach i warto było dać się zepsuć.

Jednym z celów wyprawy było oczywiście plażowanie, rozumiane zgodnie z naszą filozofią podróżowania głównie jako kąpiele morskie, a nie wylegiwanie się na plaży. Od dawna marzyliśmy o powrocie na naszą ulubioną plażę Altınkum, którą pamiętaliśmy jako nieskończoną przestrzeń, prawie pustą z pięknym, złotym piaskiem i łagodnym zejściem do wody. Wyprawa dolmuszem z Çeşme na Altınkum przyniosła nam, niestety, kolejne podczas wyprawy, rozczarowanie. Co prawda piasek się nie zmienił, ale na całej długości plażę opanowały tzw. kluby plażowe, oferujące drogie miejsca na leżakach oraz głośną muzykę. Podobno działają one nie do końca legalnie, więc co roku zmieniają nazwy i dalej robią to samo. Poszukiwaliśmy raczej ciszy i spokoju, więc po jednej wizycie już tam nie wróciliśmy. Może źle trafiliśmy. bo przyjechaliśmy w weekend, ale tego się już nie dowiemy.

Nasz wybór padł na plażę miejską w Çeşme: co prawda małą, ale bliską, no i z cieplejszą wodą. Chodziliśmy tam zazwyczaj późnym popołudniem, gdy była prawie pusta, a słońce nie prażyło już niemiłosiernie. Plaża jest piaszczysta, zejście do wody - łagodne, a minusem są niestety zdarzające się śmieci, zarówno w wodzie, jak i w piasku.

Plaża miejska w Çeşme

Podsumowując zagadnienie wypoczynku - wróciliśmy do Polski zmęczeni. Zakładaliśmy pobyt stacjonarny, a zaliczyliśmy dwie przeprowadzki. Jechaliśmy na prawie dziką plażę, a znaleźliśmy tam tłumy. Dołożył się do tego stres i zdenerwowanie wynikające z sytuacji z Necipem, oraz nadzwyczajnie wysokie temperatury. Cel - wypoczynek - zrealizowany w 30% (na plus dzięki Han Otel w Urli).

Powrót do spisu treści


Wyżywienie


Naszym pierwotnym założeniem było postawienie na samodzielnie przygotowywane posiłki. W praktyce - uzależniliśmy się od śniadań w Ünal Amca Köfteci w centrum Çeşme. Ten niepozorny lokal położony jest na niewielkiej przestrzeni pomiędzy dwiema ulicami, naprzeciwko informacji turystycznej, tuż przy hotelu Kervanseray. Stołują się tam głównie miejscowi, chociaż zaglądają też cudzoziemcy, którzy traktują to miejsce jako alternatywne źródło informacji. Właściciel - Ünal - został naszym przyjacielem dwa lata temu i bez problemu nas teraz rozpoznał. W konsekwencji przez 10 dni pojeni byliśmy hektolitrami darmowej herbaty, do której zamawialiśmy świeżo przygotowywane, rozmaite kanapki w przystępnych cenach. Gorąco polecamy tosty z serem i pomidorem, kanapkę z köfte, sałatą i pomidorem oraz lokalną specjalność - kumru.

Jeżeli z niewiadomych powodów decydowaliśmy się zjeść własnoręcznie przygotowane śniadanie, jak również lunch, ich podstawę stanowiły: pieczywo (polecamy kupić w lokalnej piekarni Çeşme Halk Ekmek, posiadającej filie w całym mieście, biały ser (beyaz peynir), jogurt, oliwki, pomidory oraz wędlina z wołowiny (salam od producenta Polonezköy).

Chleb z piekarni Çeşme Halk Ekmek

Kilka razy zdarzyło się nam ugotować lunch samodzielnie, było to spaghetti z sosem opartym na rewelacyjnych pomidorach albo mantı kupione w postaci podsuszonej. W podstawowe produkty spożywcze, jak również napoje zaopatrywaliśmy się zazwyczaj w jednym z trzech sklepów w Çeşme: dyskontach Dia i BIM oraz supermarkecie Tansaş.

Wieczorny posiłek był zawsze największym wyzwaniem - staraliśmy się w jego przypadku o urozmaicenia i eksperymentowaliśmy z większym lub mniejszym powodzeniem. Udanym eksperymentem była przykładowo kolacja w restauracji Kale w Çeşme, gdzie zjedliśmy kebab Adana oraz pieczoną doradę (çipura) ze smacznym dodatkami - sałatką pasterską (çoban salata) oraz cacykiem (cacik). Największym przeżyciem gastronomicznym były posiłki w restauracji Yeşil Mavi w Urli, gdzie zajadaliśmy się rozmaitymi odmianami güveça (z kurczakiem, z wołowiną, z pieczarkami), serowymi köfte oraz Manisa kebab i Beyti kebab. Wszystko było świeże, pyszne i podane w miłej atmosferze na świeżym powietrzu, przy akompaniamencie fontanny i pod osłoną drzew.

Restauracja Yeşil Mavi w Urli

Dwa przypadki nauczyły nas, żeby omijać popularne wśród turystów restauracje położone na deptaku w Çeşme. Pierwszy z nich to zakupiony na wynos Adana kebab w wersji dürüm, w restauracji Mega Ömer - co prawda był zjadliwy i z dużą zawartością mięsa, ale bardzo suchy. Nie chodzi mi tu o brak sosu, którego dodatek uważam za zbędny, a o brak warzyw, które przecież są w Turcji tanie i dostępne na każdym kroku. Nieco sałaty i kilka plasterków pomidora podniosłoby walory smakowe potrawy o kilka poziomów.

Drugi przypadek to pide, którą zjedliśmy w specjalizującej się w tym daniu restauracji na tyłach zrujnowanego kościoła Agios Haralambos w Çeşme. Co prawda wybór był szeroki, ale smak potrawy - kiepski, a ciasto przypalone. Dodatkowo kelner usiłował nas oszukać na rachunku, zapewne licząc, że osoby z małym dzieckiem nie przyjrzą się cennikowi zbyt dokładnie. Przyłapany natychmiast oddał różnicę i tłumaczył się, że sądził, iż zamówiliśmy inny rodzaj pide. Niesmak pozostał, niestety, więc odradzamy to miejsce.

W porównaniu z sytuacją sprzed dwóch lat, Turcja stała się dla gości z Polski krajem droższym, co nie znaczy, że bardzo drogim. Dwa lata temu cieszyliśmy się niezwykle mocną pozycją złotówki w porównaniu z innymi walutami, a lira turecka kosztowała w przeliczeniu około 1,7 zł. W tym roku (2010) należało raczej liczyć się z przelicznikiem 1 TL = 2 zł.

Dodatkowo, samo Çeşme z racji rosnącej popularności, podrożało jeżeli chodzi o noclegi oraz posiłki w restauracjach. Jak pisałam powyżej nierealne wydaje się znalezienie 2-osobowego pokoju w pensjonacie w cenie poniżej 50 TL, a w weekendy stawki idą ostro w górę. Również restauracje podniosły ceny, a niektóre obniżyły przy tym niestety swój poziom, nastawiając się na jednorazową klientelę, która szybko zapomni o niedociągnięciach i zapewne i tak nigdy tu nie wróci.

Przykładem pozytywnym może tu być restauracja Kale, gdzie nadal trzyma się wysoki poziom obsługi, a potrawy są smaczne i świeżo przyrządzane. Niestety ceny też są wysokie: za kolację dla dwóch osób, składającą się z jednego dania mięsnego i jednego rybnego, z obowiązkowym podpłomykiem, sałatkami, wodą mineralną oraz jednym piwem Efes na głowę przyszło nam zapłacić 40 TL. Gdybyśmy stołowali się tam codziennie, groziłoby nam bankructwo.

Danie rybne w restauracji Kale

Ceny posiłków w restauracji w Urli były nieco niższe, a poziom obsługi oraz jakość potraw - wyśmienite. Ponieważ sfotografowałam menu restauracji Yeşil Mavi, to mogę podać kilka przykładowych cen: Adana kebab - 9 TL, lahmacun - 3,50 TL, güveç - od 8 do 10 TL, sałatki - od 4 do 8 TL, herbata - 1 TL, a świeżo wyciskany sok z pomarańczy 3,50 TL. Köfte serowe w restauracji Yeşil Mavi

Warzywa i owoce najlepiej jest kupować na targu, gdzie są najświeższe, mamy ogromny wybór, a ceny są śmiesznie niskie. Przykładowe ceny z niedzielnego targu w Çeşme (za kilogram): pomidory - 1 TL, zielona papryka - 1,5 TL, ziemniaki - 1 TL, ogórki - 1,5 TL, winogrona - 3 TL, pistacje - 22 TL, bakłażany - 1 TL, brzoskwinie - 3 TL, fasolka szparagowa - 3 TL.

Napoje, czyli podstawa przeżycia w wysokich temperaturach. Woda mineralna 1,5 l w dyskoncie - od 0,35 TL, napój typu cola w puszce - od 0, 40 TL, nektar brzoskwiniowy 1 l - 1,35 TL, sok pomarańczowy Cappy w puszce - 0,90 TL, ayran 1 l - 1,79 TL. Piwo jest stosunkowo drogie, ceny z supermarketu wynosiły: Marmara puszka 500 ml - 2,55 TL, butelka 1 l - 4,20 TL, ale w knajpkach jest znacznie drożej - w Çeşme standard to 5 TL za kufel, a w Urli nieco mniej - 3,50 TL.

Wybór alkoholi w supermarkecie Tansaş

Palących papierosy zmartwi fakt, że są one również dość drogie - paczka Cameli to koszt około 6 TL.

Tanie są podstawowe produkty spożywcze: chleb, biały ser, jogurt, oliwki, ale dokładnych cen nie będę w tej chwili przytaczać. Z mięs najtaniej można kupić kurczaka oraz indyka, natomiast ceny wołowiny są zabójcze - 30 TL za kilogram to minimalna cena.

Powrót do spisu treści

Odpowiedzi

Świetny

Świetny opis.Dziękuję. Życzę więcej udanych wypraw i czekam na relację.

super

Merhaba Iza podczytuję Was od dłuzszego czasu. Ja również w tym roku byłam w Turcji (jak zwykle Oludeniz i okolice). Jadąc na wycieczkę do Tlos minęliśmy samochód na polskich numerach (dolny śląsk) i nawet przemknęło mi przez myśl że to TY:)))) Dlatego weszłam sprawdzić gdzie w tym roku się szwędaliście. Ale widzę że nie tam akurat. ps nasze ulubione mydła hamamowe kupiłam w ilości ogromnej ale zostały mi rozgrabione przez bliższą i dalszą rodzinę i znajomych. Niestety zachwalanie ich ma takie konsekwencje:)))) Güle güle Magda

Witaj, Magdo!

Nie spodziewałam się, że ktoś może aż tak mnie wypatrywać na tureckich szlakach :) ale nie powiem - miło mi to czytać!

Piszesz, że często odwiedzasz wybrzeże licyjskie i Oludeniz, a ja tam jeszcze (wstyd się przyznać) nie byłam... Czy mogę liczyć na jakieś drobne wspomnienie lub relację z wakacji, albo na zdjęcia okolic do publikacji na TwS? Bardzo by urozmaiciły artykuły o tych okolicach ;)

Mydełka tureckie zawsze mają wzięcie, podobnie jak przyprawy. Trzeba ich kupować jeszcze więcej, tak żeby starczyło dla wszystkich!