Choroba brązowych tablic

Ta częsta dolegliwość, dopadająca niezależnych podróżników, nie doczekała się do tej pory systematycznego opisu. Jej nazwa przewijała się do tej pory na łamach Turcji w Sandałach, jednak nie do końca mogło być jasne, o co w tym zjawisku chodzi. Spieszę więc z jego charakterystyką, aby przybliżyć Wam tą powszechną jednostkę chorobową.

Brązowa tablica wzywa

Najprościej rzecz ujmując, choroba brązowych tablic polega na nieodpartym wrażeniu, że trzeba zjechać ze starannie zaplanowanej trasy wyprawy i podążyć w kierunku wskazywanym przez charakterystyczny, brązowy kierunkowskaz. W wielu krajach oznaczone są nim miejsca atrakcyjne turystycznie, no chyba że jesteśmy w Hiszpanii, bo wówczas kierunkowskazy nabierają niecodziennego, różowego odcienia.

Zdradliwy urok choroby brązowych tablic wynika z czekających na podróżników tuż za rogiem (albo nieco dalej) niespodzianek. Pomimo starannego planowania trasy naszych tureckich wypraw, polegających na przygotowaniu dokładnej mapy wraz ze współrzędnymi GPS, co roku padamy ofiarą tej choroby. Zawsze znajdują się bowiem w Turcji tak oznaczone miejsca, o których istnieniu nie mieliśmy brązowego pojęcia.

Oczywiście zapadnięcie na tę chorobę niesie ze sobą poważne konsekwencje. Pieczołowicie ułożona marszruta zostaje zarzucona i jedzie się w nieznanym kierunku, nie zawsze wiedząc, co może czekać na końcu drogi. W przypadku Turcji element zaskoczenia jest zdecydowanie silny, ponieważ, po pierwsze na tablicach nie ma graficznej reprezentacji miejsca, do którego prowadzą, a po drugie, często jego nazwa jest podana jedynie po turecku.

I gdzie tu pojechać?

Warto więc przed wyruszeniem w drogę zapoznać się z kilkoma słowami-kluczami, które umożliwią rozszyfrowanie tego, co kryje się na końcu drogi i bardziej świadome podejmowanie decyzji, przy której liczą się sekundy od zobaczenia tablicy do ewentualnego odjazdu od trasy wyprawy. Otóż Kaplıca oznacza źródła termalne, Türbe - grobowiec lub mauzoleum, najczęściej świętego tureckiego, a Ören Yeri - miejsce prowadzenia prac wykopaliskowych.

Zasadniczą kwestią bywa również podawana na brązowych tablicach odległość od sugerowanej atrakcji. Ekstremalny wymiar choroby brązowych tablic widzieliśmy w przypadku góry Nemrut, do której kierunkowskazy wzywały podróżnych już 150 km od celu. Całe szczęście, że odwiedziliśmy to miejsce już wcześniej!

Lekarstwo na chorobę brązowych tablic nie jest znane. Co gorsza, po kilkukrotnym podążeniu za impulsem nakazującym jazdę do miejsca przez te tablice wskazywanego, okazuje się, że można z tego czerpać coraz bardziej dziką satysfakcję. Powikłania po przebytej chorobie mogą okazać się niezwykle groźne i prowadzić do przejścia w formę chroniczną.

Czasami choroba pogłębia się i przechodzi w nową jednostkę chorobową, znaną jako zespół mapy regionu. Rozwija się on po otrzymaniu przez nieświadomych zagrożenia wędrowców mapki danej tureckiej prowincji, wręczonej z podstępną życzliwością w lokalnych biurach informacji turystycznej. Po spojrzeniu na ten miły, wydawałoby się, prezent, okazuje się, że oprócz miejsc oznaczonych brązowymi tablicami, w danej okolicy znajduje się jeszcze wiele ukrytych skarbów, które koniecznie trzeba przecież odszukać.

Co więcej, choroba brązowych tablic jest zaraźliwa. Przekonaliśmy się o tym, gdy w redakcyjnym gronie czytaliśmy relację z tureckiego wojażu Lukromana. Otóż ów człowiek, cierpiący na opisywaną chorobę, popełnił poważny błąd i nie skręcił za kierunkowskazem prowadzącym do Çayönü, jednego z ciekawszych neolitycznych stanowisk archeologicznych w Turcji. Owo przeoczenie dręczyło go jeszcze długo po powrocie do Polski, aż gnębiony wyrzutami sumienia, przyznał się do tego niedopatrzenia na łamach Turcji w Sandałach. Tak się złożyło, że trasa naszej kolejnej wyprawy wiodła przez okolice miasta Ergani, w którym znajdowała się pamiętna tablica. Oczywiście musieliśmy koniecznie nadrobić taką zaległość, co kosztowało nas wiele poświęcenia w postaci jazdy w ulewnym deszczu, noclegu w 4 osoby na 2-osobowym łóżku oraz brodzenia wśród mokrej trawy, aby pod osłoną parasola udokumentować nasze szaleństwo.

Kierunkowskaz do Çayönü w mieście Ergani

Pozostaje mi jeszcze wspomnieć o kilku sytuacjach, które pomogą w pełni zrozumieć, czym jest opisywana choroba. Najsilniejszy jej atak mieliśmy podczas podróży w okolicach Silifke. Planowaliśmy dojechać do położonych w górach ruin dwóch antycznych miast o nazwach Olba i Diocezarea. Pomimo stosunkowo niewielkiej odległości dzielącej nas od celu wycieczki, z powodu zagęszczenia brązowych tablic do atrakcji konkurencyjnych, dopiero pod wieczór dotarliśmy do Diocezarei. Do Olby musieliśmy pojechać kolejnego dnia, oczywiście zaliczając po drodze kilka niespodziewanych miejsc, podstępnie wypromowanych na brązowych tablicach.

Innym razem, przejeżdżając tranzytem przez miasteczko Çine, dostrzegliśmy tablicę wskazującą na Tepecik Höyük. Co ciekawe, na odcinku paru kilometrów, kierunkowskazy do tego miejsca pojawiały się co kilkaset metrów, aby w końcu zaniknąć, jakże dogodnie, w polu kukurydzy. Na szczęście udało się nam odszukać to ciekawe stanowisko archeologiczne, chociaż prawdę mówiąc spodziewaliśmy się czegoś bardziej spektakularnego, gdyż częstotliwość tablic była tam chyba wyższa, niż w przypadku Efezu.

Poszukując w okolicach Harranu miejsca dawnego kultu o nazwie Sumatar, zamiast tego, nieoczekiwanie dotarliśmy do Cabir El Ensar Hz. Türbesi, czyli grobowca lokalnego świętego męża. Sensacja, jaką wywołaliśmy naszym pojawieniem się w wiosce Yardımcı, była przeogromna. Mruk został wzięty za pobożnego muzułmanina odbywającego pielgrzymkę, a reszta ekipy TwS - za również gorliwych wyznawców islamu. Któż miałby się bowiem pojawić na zagranicznych rejestracjach na zapadłej wsi przy syryjskim pograniczu tylko po to, żeby obejrzeć mauzoleum owego świętego?

Kierunkowskaz do Cabir El Ensar Hz. Türbesi

Czasami bywa jednak i tak, że trzeba mężnie stawić czoła pokusie i jej ostatecznie nie ulec. Do wspomnianego powyżej Sumatar w końcu nie dojechaliśmy, pomimo brązowych tablic. Jednakże wskazywana na nich znaczna odległość w połączeniu z fatalnym stanem drogi (a raczej jej brakiem) sprowadziły nas gwałtownie na ziemię. Troska o nasz pojazd zwany pieszczotliwie Pieskowozem przeważyła nad gorączkowym dążeniem za wszelką cenę do celu.

Tablica informująca o odległości do Sumatar (i nie tylko)

Podsumowując, choroba brązowych tablic jest jednym z głównych powodów, dla których tak lubimy niezależne podróżowanie, nie tylko po Turcji. Bez odrobiny szaleństwa nie można przecież liczyć na przeżycie prawdziwej przygody, prawda?

Powiązane artykuły: 

Odpowiedzi

Choroba brązowych tablic

Oj. prawda, prawda!  Jakże trafną i pełną diagnozę tej choroby postawiłaś,  doświadczona na własnej skórze... Zwłaszcza ten aspekt, że trzeba zrozumieć co jest napisane i zdecydować błyskawicznie: skręcamy albo: nie skręcamy. Bo okrutnicy stawiają te znaki zwykle NA skrzyżowaniu, a nie PRZED, i dlatego sam często wykonywałem "dziwne" manewry... Na szczęście to Turcja :) W Niemczech, we Włoszech czy Francji przez to, że nie wypada cofać na jednokierunkowej albo zjechać nagle przez trzy pasy w lewo, wiele tablic opuściłem, albo nadłożyłem drogi, żeby jednak dotrzeć do brązowego celu. Zawsze warto, bo: Bez odrobiny szaleństwa nie można przecież liczyć na przeżycie prawdziwej przygody, prawda?