Wyprawa TwS 2017

Ekipa TurcjiWSandałach powraca po trzech latach do Turcji. Postaramy się w miarę możliwości relacjonować nasze przygody w Azji Mniejszej.

Dosyć spodziewanie nasz pierwszy przystanek wypadł w Edirne. Robimy tu postój na dwie noce - po przejechaniu w dość dobrym tempie 1700 km. Miłym zaskoczeniem na trasie była obwodnica Sofii i mały ruch na przejściach granicznych (choć przezornie wybieraliśmy te mniej uczęszczane).

Fala upałów dotarła i tutaj - dzisiaj temperatura w cieniu dochodziła do 34°C. Zachęca nas to do przemieszczenia się na wschód, gdzie spodziewamy się nieco przyjemniejszych temperatur. Ale nie przeszkadza nam to w robieniu zdjęć!

Wyremontowana Synagoga w Edirne

Na jutro planujemy odwiedzenie najsłynniejszych meczetów Edirne. No i oczywiście zjedzenie kofte.

Powiązane artykuły: 

Odpowiedzi

Bezpieczeństwo na wschodzie Turcji

Jechaliśmy z pełną świadością sytuacji w Turcji. Wzdłuż granicy z Syrią długo się nie kręciliśmy - z Gaziantepu pojechaliśmy prosto do Tarsus przez Adanę. Ubezpieczenia dodatkowego nie mieliśmy, zresztą pewnie nic by nam nie dało. O szczegółach pisałam w podsumowaniu wyprawy więc się zacytuję zamiast powtarzać: "Czy czuliśmy się bezpiecznie? Po pierwsze - proszę pamiętajcie, że poniższe uwagi dotyczące bezpieczeństwa to nasze subiektywne odczucia jako podróżników. Nikt nie da Wam gwarancji całkowitego bezpieczeństwa podczas podróży, co dotyczy nie tylko Turcji, ale każdego zakątka na świecie. W zachodniej i północnej części kraju czuliśmy się na 100% bezpieczni. Przez "część zachodnią" mam tu na myśli Kapadocję i wszystkie tereny leżące na zachód od tej krainy, a "część północna" to wybrzeże czarnomorskie. Obecność wzmożonych sił policyjnych i wojskowych zaczęliśmy odczuwać w okolicach Karsu i dalej na południowym-wschodzie kraju. W tych okolicach trafiały nam się regularne kontrole samochodu, ze szczególnym uwzględnieniem zawartości bagażnika. O wizy nikt się nawet nie pytał. Na rogatkach miast i przy przekraczaniu granicy prowincji stoją zasieki, drut kolczasty, betonowe bloki, a obecność wojska i jandarmy akcentowana jest wozami opancerzonymi. Ich liczeniem zajmowały się w ramach pokonywania nudy podróżnej nasze dzieciaki. Po przekroczeniu setki dały sobie spokój... Powagę sytuacji i ogromnego nasilenia konfliktu turecko-kurdyjskiego najbardziej odczuliśmy trzykrotnie. Pierwszy raz trafiliśmy na zamkniętą drogę dojazdową z Dogubayazit do Vanu, co kosztowało nas kilkugodzinny objazd przez Agri. Po raz drugi - w okolicach jeziora Van, gdy wybraliśmy się na wycieczkę do zamku Hosap, w kierunku prowincji Hakkari. W drodze do zamku widzieliśmy zaparkowane pojazdy sił wojskowych, jakby przyczajone w oczekiwaniu na kogoś. W drodze powrotnej pojazdy te stały przy drodze, z otwartymi drzwiami, a z pobliskich wzgórz dochodziły odgłosy wystrzałów. W prowincji Siirt przywitała nas natomiast kolejna kontrola wojskowa, ale tym razem żołnierz obsadzający posterunek, zamiast grzecznie pić herbatę z kolegami, starannie mierzył do nas z karabinu podczas kontroli. Paradoksalnie, o realne zagrożenie otarliśmy się najbliżej w regionie egejskim, gdzie nocowaliśmy w Didim. Rozważaliśmy nawet przez moment pozostanie na drugą noc, ale zmęczenie wyprawą przegnało nas na północny-zachód Turcji. Tymczasem tej drugiej nocy okolice Didim nawiedziło silne trzęsienie ziemi. "

Strony