Wyprawa TwS 2018 czyli kemping, którego nie było (część 1/5)

Niedawno ekipa Turcji w Sandałach zakończyła letnią wyprawę 2018. Poniżej przedstawiamy Wam naszą relację z podróży, która w dużej mierze spisywana była na bieżąco, przy użyciu smartfona, dlatego też może się wydawać miejscami lakoniczna. Chcieliśmy uchwycić chwile, wrażenia i nastroje naszej ekipy, bo na dokładne opisanie odwiedzonych obiektów historycznych przyjdzie czas później, w porze jesienno-zimowej.

Ekipa TwS przy Świątyni Zeusa w Atenach

To była wyprawa odmienna od wszytkich tych, które odbyliśmy do tej pory z dzieciakami. Właściwie udało nam się powrócić do stylu podróżowania, jaki uprawialiśmy jeszcze 10 lat temu, zanim dołączyła do nas młodsza część ekipy TwS. Chociaż jeszcze w pierwszej połowie czerwca wydawało się, że będzie to kolejny wojaż samochodowy przez Bałkany do Turcji, a jego celem miał być kemping w okolicach Marmaris...

Na dwa tygodnie przed planowanym wyjazdem rozpoczęliśmy przygotowania do wojażu, poświęcając jedno popołudnie na zgromaczenie sprzętu fotograficznego, dysków, kart pamięci, zasilaczy, itd. itp. Drugie popołudnie zostało zajęte przez sprzęt kempingowy: namiot, materace, pompki, a przedmiotem gorącej debaty stała się dmuchana łódka. Przełom nastąpił w momencie, kiedy ze schowka wytachałam składany stół kempingowy z czterema krzesłami. Popatrzyliśmy z Jarkiem na stos sprzętów leżący w naszej sypialni i poczuliśmy się przytłoczeni całym tym bogactwem. Właściwie zaczęliśmy mieć poczucie, że jedziemy na wakacje jak na skazanie, a myśl o spędzonych w samochodzie godzinach i tysiącach kilometrów do przejechania napawała nas przerażeniem przechodzącym w uczucie paniki. Rozwiązanie przyszło mi do głowy wieczorem, ale podzieliłam się nim dopiero rano, kiedy pomysł przetrwał próbę nocy i nadal nie wydawał się absurdalny: rzućmy to wszystko i pojedźmy na włóczęgę z plecakami!

Przygotowania 1 (15.06.2018)

Dzisiaj podjęliśmy decyzję o pojechaniu pociągiem. Duża ulga dla mnie i Izy. Udało nam się spakować w dwie godziny.

Przygotowania 2 (16.06.2018)

Dzisiaj bilety. Kupujemy dwa w jakiejś promocji, a dwa inne w innej promocji. Pani w okienku tłumaczy, że to i tak taniej niż ze zniżką dla dzieciaków. W sumie 372 złotych. Pani w okienku upewnia się, że na pewno 23 czerwca, bo nie ma możliwości zwrotu.

Dalsze zakupy - ubezpieczenie, wizy tureckie. Rezerwujemy dwie noce w Budapeszcie.

Planowany początek: 8:45, 23.06.2018

Dzień 1 (23.06.2018)

Wyruszamy o 7:53. Najpierw autobus do Gliwic, nr 58 o 8:20. Bilet z 7.60. moBILET zmusza mnie do zmiany hasła, gdy chcę kupić bilet. O 9:02 jedziemy do Katowic, pospieszny Bolko, opóźniony 4 min. Cena: 29 zł. Pociąg jest napakowany, dużo ludzi stoi na korytarzu. Wygląda na to, że to efekt początku wakacji.

W Katowicach idziemy do McDonald's na śniadanie. Za 28 zł kanapki dla wszystkich.

Potem snujemy się po Galerii Katowickiej. Jest mała awantura o to, kto kogo popycha. Dokupujemy wodę. Do pociągu wysiadamy kwadrans po 12.

W pociągu dzieciaki zaczynają zjadać zapasy. Ja chwilę drzemię przed granicą z Czechami. O 14 robimy tzw. obiad i zjadamy jajka na twardo i bułki z kabanosami. Gdzieś ok. godziny6 15 dzieciaki zabierają się za spisywanie dnia.

Jest po 16. Dojechaliśmy na Słowację. Trochę się już wynudziliśmy, dzieciaki usiłują wymusić kolejny posiłek. Grupa anglosaskich turystów bawi się coraz lepiej i coraz głośniej. O 18 jest mała awantura, ale kilka gorzkich słów załatwia sprawę.

Docieramy do Budapesztu zgodnie z rozkładem. Bez problemu znajdziemy apartament. Trochę konsternacji jest przy znajdowaniu sejfu, w którym ma być klucz. Dzwonimy do właścicielki i sprawa się wyjaśnia. Jest prawie 20. Czas zapolować na kolację.

Znajdujemy knajpkę serwującę tradycyjne dania kuchni węgierskiej.

Restauracja w Budapeszcie

W trakcie oczekiwania na posiłek idę do sklepu po dwa wina i dwie wody. Niestety, okazuje się że forinty, które mam w portfelu są nieważne i jest trochę zamieszania przy kasie.

Stare i nowe banknoty węgierskie

Na szczęście bankomat jest tuż przy wejściu. W sumie zakupy za 1708 forintów.

Kolacja jest obfita - czuję się objedzony. Mam wrażenie, że cały dzień coś jemy. Koszt kolacji to 31,06 euro. Całkiem niezłe piwo - Dreher.

Węgierski gulasz

O 21 wracamy do apartamentu. Czas się wykąpać, wyprać majtki i przetestować wino Bathory, zakupione w supermarkecie.

Wino Bathory

Dzień 2 (24.06.2018)

Rano idziemy kupić coś na śniadanie. Na szczęście market Coop tuż obok apartamentu ma croissanty, a nawet espresso.

Po śniadaniu wyruszamy na dworzec Keleti. Kupujemy bilety do Belgradu na jutro na 22:15. Przedział sypialny dla czterech osób kosztuje 85 EUR.

Potem ruszamy metrem pod budynek parlamentu - linia M2. Stasiowi bardzo się podoba. Bilety po 350 HUF. W okolicach parlamentu są pokazy lotnicze. Robimy trochę zdjęć parlamentu. Słońce nam sprzyja. O tej porze jest dość mało turystów, ale zapowiada się spora impreza związana z pokazami samolotowymi Red Bull Air Race Budapest 2018.

Parlament Węgierski

Przy okazji zwiedzamy wystawę upamiętniającą wydarzenia 1956 roku. Potem ruszamy do Bazyliki św. Stefana.

Bazylika św. Stefana

Po dotarciu dopada nas głód. Próbujemy w jakiejś włoskiej restauracji, ale do 11:30 mają tylko menu śniadaniowe. Wypada więc na McDonald's. Zresztą i tak mam ochotę na coś z większą ilością warzyw. Lunch kończy się ok. 12. Przy okazji spisuję pierwszą część notatki.

Potem idziemy na Budapest Eye - diabelski młyn, który widzieliśmy idąc od strony parlamentu. Po drodze oglądamy z zewnątrz Wielką Synagogę i zatrzymujemy się na espresso, a dzieciaki dostają lody - bez cukru. Stasiowi lody nie pasują, więc Tola dostaje dwa.

Tola i jej lody

Budapest Eye okazuje się przebojem dnia. Wszyscy są zachwyceni, widoki są wspaniałe, super!

Budapest Eye

Widok z Budapest Eye

Potem ruszamy na drugi brzeg Dunaju. Po drodze Stasio dostaje nową czapkę - stara zapodziała się wczoraj w restauracji.

Nowa czapka Stasia

Przechodzimy przez most. Akurat pokazy samolotowe nabierają rozpędu, więc co chwilę coś nam przemyka nad głowami.

Dunaj i pokazy lotnicze

Na drugim brzegu postanawiamy zdobyć wzgórze Gellerta. Pogoda trochę się psuje, ale to nas nie powstrzymuje. Widoki są momentami bardzo ładne, szczególnie gdy słońce wyjdzie zza chmur.

Widok ze Wzgórza Gellerta

Obchodzimy fortecę na wzgórzu. Cały czas trwają pokazy samolotowe. Dużo osób robi zdjęcia. Czasem trochę pada.

Schodzimy ze wzgórza i decydujemy się wracać Mostem Małgorzaty. Impreza samolotowa się powoli kończy. Na zakończenie przelatują duże samoloty transportowe. Całe nabrzeże jest obstawione płotami, ledwo udaje mam się zrobić zdjęcie parlamentu. I tak pogoda jest kiepska.

Budynek Parlamentu widziany z Mostu Małgorzaty

Dochodzimy do mostu i wracamy na nasz brzeg. Podejmujemy próbę znalezienia nowej restauracji, ale po krótkim spacerze wracamy do tej samej co wczoraj. Tym razem wszystko znika w szybkim tempie. Staś trochę liczy na kawałek kotleta od Toli, ale się rozczarowuje. Natomiast znajduje się czapka Stasia, czekała na niego spokojnie na wieszaku w restauracji. Tym samym Staś jest w posiadaniu większej ilości nakryć głowy niż reszta ekipy, co rodzi pewien zamysł kolekcjonerski...

Staś i jego kotlet

Po powrocie ogarniamy się i spisujemy wspomnienia z dnia. Tola poprawia mi błędy w notatkach.

Dzień 3 (25.06.2018)

Ponownie, zaczynamy dzień od kawy i croissantów zakupionych w pobliskim sklepiku. Potem pakujemy się z myślą o noclegu w pociągu.

Wyruszamy o 9:36. Trochę okrężną drogą trafiamy na dworzec Keleti. Duże bagaże zostawiamy w przechowalni. Koszt dużego schowka to 800 HUF za 24 godziny.

O godzinie 11 wsiadamy do metra i jedziemy w kierunku zamku. Wysiadamy na stacji Batthyány tér. Akurat jest ładna pogoda i możemy zrobić zdjęcie parlamentu.

Parlament w pogodny dzień

Potem idziemy na lunch. Zamawiamy dwa hamburgery i frytki oraz dwie sałatki. W centrum handlowym Mamut wymieniamy stare banknoty forinty na nowe. Mam szczęście, bo wymiana jest możliwa tylko do października 2018. Zaglądamy do Media Marktu, ale nie kupujemy karty SD, bo jest bardzo droga w porównaniu do cen w Polsce.

Zwiedzamy rozległy teren zamku budapesztańskiego. Pełno tam turystów. Jesteśmy świadkami powitania przez wojsko jakiegoś dyplomaty. Schodzimy z zamku i przy okazji oglądamy kolejkę liniowo-terenową jeżdżącą stromo pod górę.

Kolejka linowo-terenowa

Idziemy wzdłuż Dunaju. Trasa biegnie wzdłuż linii koleji, która jeździ do Szentendre. Im dalej od centrum, tym więcej przy trasie krzaków. Jeździ też sporo rowerów. Wreszcie docieramy do amfiteatru. Niestety nie można wejść na jego teren.

Rzymski amfiteatr w Budapeszcie

Na mapach dostrzegamy dalsze ruiny antycznego Aquincum, ale najpierw postanawiamy coś zjeść. Kupujemy 4 bułki, ser i salami. Wszystko znika, tylko deszcz nas trochę przegania z parku. Po posiłku znajdziemy dalsze pozostałości rzymskie. Częściowo są wystawione w postaci lapidarium w przejściu pod drogą.

Lapidarium w przejściu podziemnym

Jest ok. godziny 15. Do pociągu jeszcze sporo czasu, więc postanawiamy wracać powoli przez Wyspę Małgorzaty. Wyspa jest zamieniona w ogromy park ze ścieżkami. Można tam biegać albo jeździć na rowerze, jest też duża pływalnia oraz ogród japoński z kaczkami.

Kaczka z Wyspy Małgorzaty

Tuż przed Mostem Małgorzaty jest wspaniała fonntana, więc odpoczywamy chwilę. Widać, że sporo osób idzie w kierunku parku.

Idąc w kierunku metra udaje nam się zrób kilka zdjęć parlamentu, wspaniale o tej porze oświetlonego.

Parlament w popołudniowym świetle

Wracamy metrem na dworzec Keleti. Tutaj także słońce zapewnia piękne oświetlenie.

Dworzec Keleti

Mamy jeszcze sporo czasu. Aby nie popaść w rutynę idziemy do Burger Kinga. Okazuje się to dobrym wyborem. Szczególnie przypada nam do gustu podwójny cheeseburger z papryczkami jalapeño oraz Sprite Zero.

Po kolacji idziemy na lody do sklepu i piwo do pobliskiego pubu. Akurat gra Portugalia z Iranem. Dzieciaki entuzjastycznie kibicują. Dzwonię też do mamy, żeby sprawdzić co u niej słychać i zapytać o stan licznika wody. Po sprawdzeniu maila okazuje się, że muszę też coś odpisać w sprawach służbowych.

Pociąg rusza bardzo punktualnie. Jest też prześcieradło i poszewka na poduszkę dla każdego z nas. Dzieciaki szybko zasypiają.

W nocy przekraczamy granicę z Serbią. Sprawdzanie paszportów trwa chyba z godzinę. W tym czasie wciąż ktoś się kręci, więc co chwilę zasypiamy i się budzimy. Na szczęście do Belgradu jeszcze kilka godzin i można się całkiem nieźle wyspać.

W pociągu nocnym z Budapesztu do Belgradu

Dzień 4 (26.06.2018)

Lądujemy na dworcu kolejowym w Belgradzie. Jest godzina 7, więc teoretycznie mamy pięć godzin do wprowadzenia się do apartamentu.

Dworzec kolejowy w Belgradzie

Ruszamy w kierunku centrum. Okolice dworca nie wyglądają zachęcająco. Znajdujemy McDonald's i zjadamy śniadanie. Iza dogaduje się z właścicielem apartamentu i umawiają się na odbiór kluczy na kwadrans po 9. Super, nie będziemy musieli czekać kilku godzin, żeby się wykąpać.

Szybkim krokiem ruszamy do apartamentu. Jeden pokój jest jeszcze zajęty, ale można się umyć i odpocząć po nocy w pociągu. Iza i Staś robią sobie drzemkę, a my z Tolą zjadamy resztki kabanosów i oglądamy jakieś głupoty w telewizji.

Około 12 zjawia się właściciel, żeby przygotować drugi pokój, ten dla dzieci. Niestety okazuje się, że zamek w drzwiach się zaciął i nie można się dostać do apartamentu. Na szczęście rozkręcenie klamki i wyjęcie złamanej części pomaga. Właściciel jest zachwycony - z radości kupuje dla nas po piwie i koli.

Ok. 13 ruszamy na dworzec kupić bilety na dalszą drogę. Na rozkładzie Saloniki są zaklejone i wygląda na to, że pociąg dojeżdża tylko do Gevgeliji na granicy Macedonia-Grecja. Informacja jest nieczynna, więc po prostu stajemy w kolejce do kasy 12, która wygląda na międzynarodową - ktoś kupuje bilety do Baru. Na szczęście okazuje się, że można kupić bilety aż do Salonik. Cena biletu to dla naszej czwórki to 120 EUR.

Zadowoleni ruszamy na poszukiwanie posiłku. Po drodze jeszcze znajdujemy przechowalnię bagażu - znajduje się na pobliskim dworcu autokarowym.

Lunch jemy w bocznej uliczce odchodzącej od głównego deptaku miasta, a jednocześnie zachowanego układu dróg z czasów rzymskich, Cardo Maximus. Restauracja jest najprawdopodobniej najlepszym lokalem, w którym kiedykolwiek stołowalismy się na Serbii. Zamawiamy sałatkę szopską, klobasice, cevapi i kotlet panierowany z kurczaka.

Menu restauracji Taverna w Belgradzie

Idziemy do twierdzy, położonej na cyplu, w miejscu gdzie Sawa wpada do Dunaju. Zwiedzamy i fotografujemy. Tola cieszy się z nowej czapeczki z napisem Serbia. Oznacza to, że w podróży zgromadziliśmy już dwie nowe czapeczki, z Węgier i z Serbii.

Tola i jej nowa czapeczka

Zmęczeni nocnym przejazdem szybko kończymy dzień, zakupując napoje, banany i przekąski.

Dzień 5 (27.06.2018)

Wstajemy, pakujemy się i zjadamy śniadanie. O 9:30 ruszymy z plecakami na dworzec, żeby zostawić je w przechowalni. Koszt: 160 SRD za plecak.

Pogoda nie zachęca do zwiedzania, ale musimy się gdzieś podziać, więc ruszamy na miasto. W parku Manjež pozbywamy się resztki pieczywa - dzieciaki skarmiają gołębie bułkami. Niestety tuż przed 12 pogoda się załamuje i zaczyna mocno padać. Na szczęście znajdujemy się akurat przy McDonald's, więc robimy przerwę na kawę i czekoladę. W sumie za 1040 SRD dostajemy dwa duże cappuccino i dwie duże czekolady. Jest też okazja, żeby uzupełnić zapiski z podróży.

Staś i gorąca czekolada w ulewny dzień

W Maku siedzimy całą godzinę. Deszcz trochę przestaje padać około 13. Idziemy zobaczyć katedrę św. Sawy, największą cerkiew na Bałkanach.

Cerkiew świętego Sawy

W cerkwi prowadzone są prace remontowe. Na kopule jest nowa mozaika, wykonana w 2017 roku.

Mozaika w cerkwii św. Sawy

Potem ruszamy w kierunku muzeum Nikoli Tesli. Przy okazji powstaje hasło przewodnie wyprawy: I don't give a duck!

W muzeum na szczęście trafiamy w slot czasowy, kiedy odbywają się prelekcje. Za bilety płacimy gotówką (EUR i kart nie przyjmują) równo 1000 SRD. W ramach zwiedzania jest najpierw prelekcja w postaci filmu, a potem pokazy działania urządzeń skonstruowanych przez Teslę. Stasio i ja próbujemy, jak działa transformator.

Muzeum Tesli

Po niemal godzinie w muzeum ruszamy na lunch. Idziemy do tej samej restauracji co wczoraj - trzeba najeść się na zapas. Zamawiamy cztery dania - pliskawicę, klobasicę oraz dwa kotlety. Wszystko szybko znika, szczególnie pliskawica. Wygląda na to, że kuchnia serbska się zrehabilitowała w naszych oczach.

Klobasica z pieczonymi ziemniakami

Mamy jeszcze około dwóch godzin do odjazdu pociągu, więc ruszamy powoli w kierunku dworca. Deszcz znowu zaczyna straszyć. Odbieramy plecaki i kupujemy wypieki na śniadanie. Ja idę jeszcze uzupełnić zapasy płynów. Iza czeka w tym czasie z dzieciakami na peronie, ale stoi tam pociąg do Lublany. Nasz pociąg stoi na innym peronie, co odkrywamy przypadkowo.

Dworzec kolejowy w Belgradzie

Wsiadamy do pociągu gdzieś pół godziny przed planowanym odjazdem. Robimy trochę zdjęć - Iza chce wysłać trochę informacji o pociągach człowiekowi, który prowadzi stronę o podróżach kolejowych, znanemu jako "człowiek z miejsca 61" (The Man in Seat Sixty-One).

W pociągu relacji Belgrad-Saloniki

Dzień 6 (28.06.2018)

Docieramy do granicy z Grecją około godziny 9. Stacja w Gevgeliji nie wygląda zbyt dobrze.

Dworzec kolejowy w Gevgeliji

Przesiadamy się na autobus - Iza przypadkiem zauważa, gdzie on stoi, bo nasz konduktor spieszy do kiosku kupić coś mocniejszego. Towarzystwo w autokarze jest mocno międzynarodowe, od Japonii, przez Arabię Saudyjską, po Grecję i Polskę. Kierowca w autobusie sprawdza paszporty i wsiadamy. Przed nami jedzie kot.

Koci pasażer

Przejście przez granicę zajmuje niemal godzinę. Kilka osób jest z Macedonii i celnicy sprawdzają im wizy. Po odprawie ruszamy w stronę Salonik. Kierowca jedzie trochę grecku - pali i bawi się telefonem komórkowym.

Jazda bez trzymanki

Na szczęście docieramy w całości na dworzec autobusowo-kolejowy w Salonikach. Wygląda na to że okolice dworca są właśnie remontowane. Iza wykonuje telefon do gospodarza naszego apartamentu, a Jarek wypatruje punkt sprzedaży biletów do Stambułu. Ruszamy do apartamentu, a po drodze kupujemy obowiązkowe frapki. Opinie co do ich smaku są mocno podzielone. Stasiowi smakuje.

Staś i jego frapka

Apartament jest genialny, minus jego lokalizacja na piątym piętrze. Mamy pralkę! Jest też łóżko na paletach i inne niekoniecznie potrzebne dekoracje. Pierzemy brudziki z tygodnia podróży i ruszamy na rekonesans.

Po pierwsze znajdujemy restaurację - The Best Rotunda - fast food koło Rotundy Galeriusza. Zamawiamy trzy zestawy, dwa piwka i dużego Sprite. Restauracja daje radę - porcje są sute, a my zaspokajamy głód po nocnym przejeździe.

Zestaw obiadowy z Best Rotunda

Po obiedzie odwiedzamy jeszcze dom, w którym urodził się Atatürk. Pełni on obecnie funkcję muzeum oraz tureckiego konsulatu. Wstęp jest darmowy.

Tola w Domu Atatürka

Potem wracamy do apartamentu, żeby wziąć paszporty (i się załatwić). W sumie to decydujemy się pojechać do Stambułu.

Bilety autokarowe kupujemy na dworcu. Cena: 45 EUR za dorosłego i 32 EUR za dziecko. Połączenie autokarowe na trasie Saloniki-Stambuł jest tylko jedno na dobę. Kupowanie trochę trwa, bo do pani w agencji wciąż do ktoś dzwoni. Kontemplując decyzję o opuszczeniu strefy czystych hoteli i tanich połączeń telefonicznych wracamy w kierunku apartamentu.

Odbijamy od głównego traktu i trafiamy na pozostałości murów. Trochę się gubimy, ale w końcu trafiamy na promenadę.

Mury obronne

Plac Arystotelesa

Pogoda nas przepłasza. W strugach deszczu kierujemy się w stronę kościoła Agia Sofia, który jest położony niedaleko naszego apartamentu.

Dzień 7 (29.06.2018)

Dzisiaj zwiedzamy. Pogoda sprzyja nam cały dzień. Zaczynamy od forum rzymskiego. Bardzo ciekawe muzeum znajduje się pod terenem forum. Dowiadujemy się sporo o historii miasta.

Forum rzymskie w Salonikach

Ruszamy za tropem rzymskich ruin. Najpierw pozostałości zabudowy, zamknięte dla zwiedzających, znane jako wykopaliska Kiprion Agoniston.

Ciężki żywot fotografa

Potem ruszamy pod górę kierunku starego miasta. Co chwilę trafiamy na jakiś bizantyjski kościół. Robimy tylko jeden przystanek na uzupełnienie płynów. Bardzo przyjemnie spaceruje się wąskimi uliczkami, po których prawie nic nie jeździ.

Górne Miasto w Salonikach

Spacerkiem docieramy do murów miejskich.

Mury obronne Salonik

Słońce grzeje coraz mocniej - konieczny jest zakup czapeczki dla Jarka, ponieważ z nakryć głowy zabrał ze sobą na wyprawę tylko kapelusz, zdecydowanie ze solidny i nieprzewiewny. Tym samym mamy już zebrane 3 nowe czapeczki, a jedyną osobą bez takiego nabytku jest Iza. Postanawiamy, że dla niej czapeczkę znajdziemy w Turcji.

Jarek i jego nowa czapeczka z Salonik

Okazuje się, że do zwiedzania jest jeszcze twierdza Heptapyrgion, znana również z turecka jako Yedikule. To odpowiednik Yedikule w Stambule, którą mamy w planach także zobaczyć. Pogoda jest świetna. Można robić piękne zdjęcia z chmurkami w tle.

Twierdza Heptapyrgion

Zwiedzamy jeszcze Wieżę Trigoniou. Mamy szczęście, bo jest czynna do 14:45, podobnie jak kilka innych obiektów w mieście. Po Trigonio wracamy do centrum, w okolice rotundy. Zejście ze wzgórza prowadzi wzdłuż murów miejskich.

Widok na mury obronne i Wieżę Trigoniou

Udajemy się na krótki posiłek. Wszystko znika. Przeszło cztery godziny zwiedzania robi swoje.

Tola i jej mięsko na patyczku

Po obiedzie idziemy zwiedzać Rotundę Galeriusza. Budowla robi niesamowite wrażenie, zarówno z zewnątrz, jak i od środka.

Rotunda Galeriusza od zewnątrz...

...i od wewnątrz

Kierujemy się w stronę apartamentu, ale jeszcze robimy kilka zdjęć łuku Galeriusza. Potem idziemy obejrzeć jeszcze jeden kościół - świętego Pantaleona, a w końcu postanawiamy obejrzeć jeszcze ruiny pałacu Galeriusza. Są one wkomponowane między współczesną zabudowę. Niestety są otwarte dla zwiedzających tylko do wczesnych godzin popołudniowych.

Kościół świętego Pantaleona

Łuk Galeriusza

Po pałacu idziemy w kierunku kościoła Agia Sofia, spod którego wczoraj przegonił nas deszcz. Dzisiaj robimy zdjęcia z zewnątrz, ale na wnętrza nie mamy przy sobie aparatu. Po drodze sprawdzamy jeszcze, w jakich godzinach czynne są katakumby przy kościele Jana Chrzciciela.

Kościół Hagia Sophia w Salonikach

Na dalsze zwiedzanie nie mamy już sił. Ja idę jeszcze małe zakupy - same płyny - i zabieram się za spisywanie notatek. Muszę spisać najpierw wczorajszy dzień. Około godziny 22:30 reszta ekipy już śpi, a ja dalej spisuję.

Powiązane artykuły: 

Odpowiedzi

To relacja prawdziwie wspólna

Przyznam, że przy pewnych fragmentach tekstu nawet już nie pamiętam, kto je spisał. Ostateczny kształt relacji jest jednak moją odpowiedzialnością.