Wyprawa TwS 2019 - część 1 - przez Budapeszt do Stambułu

wież

Relacja z tegorocznej wyprawy ekipy Turcji w Sandałach będzie podzielona na kilka części, co powinno naszym Czytelnikom ułatwić lekturę i znalezienie interesujących ich informacji. Dla przypomnienia osobom dopiero zapoznającymi się z naszym portalem, ekipa TwS podróżuje w czteroosobowym składzie, złożonym z dwojga młodych podróżników - Toli i Stasia - oraz ich rodziców - Izy i Jarka. Relację spisujemy przy znaczącym wkładzie każdego członka wyprawy.

Relacja ma charakter praktyczny i osobisty, dokładniejsze opisy zwiedzanych przez nas miejsc pojawiać się będą oddzielnie - na portalach Turcja w Sandałach oraz Turkish Archaeological News. Zdjęcia wrzucamy też regularnie na profile TwS oraz TAN na Facebooku. Znaczącą motywacją przy wyborze trasy wyprawy 2019 była potrzeba zebrania materiałów do dwóch przewodników książkowych, które mamy nadzieję wydać przed kolejnymi wakacjami. Z tego powodu sporo czasu poświęciliśmy na myszkowaniu po Edirne oraz w okolicach Izmiru, Selçuku i Didim. Nie obyło się jednak bez wypoczynku nad Morzem Marmara, kiedy to zrobiliśmy sobie "wakacje od wakacji".

W pierwszym odcinku zabieramy Was w podróż do Turcji przez Węgry oraz zwiedzamy Stambuł, głównie śladami dawnego Konstantynopola. Zgodnie z planem pojechaliśmy do Budapesztu pociągiem z Katowic, przenocowaliśmy w stolicy Węgier, a następnie polecieliśmy z tamtejszego lotniska do Stambułu. Na blogu Izy wspominaliśmy już nieco o perypetiach z zakupem biletu na przejazd pociągiem z Katowic do Budapesztu, w czasie podróży wyjaśniło się, skąd wynikło całe zamieszanie.

Dzień 1, 24.06.2019, przejazd z Polski do Budapesztu

Przed godziną 8 rano wychodzimy z domu z plecakami, które nie są zbyt wypchane, więc idzie się lekko. Autobusem linii 194 docieramy w okolice dworca kolejowego w Gliwicach, z którego Kolejami Śląskimi przedostajemy się do Katowic za niecałe 20 zł. W Katowicach jemy śniadanie w McDonaldzie, Staś przysysa się do cappuccino i wypija je całe.

Katowicka żaba na ulicy Stawowej

Potem idziemy do centrum handlowego przy dworcu kolejowym, żeby zabić czas w oczekiwaniu na pociąg do Budapesztu, który ma wyjechać w samo południe. Torebeczka Izy niespodziewanie się psuje, kupujemy nową, czerwoną. Zaglądamy do księgarni, gdzie dzieciaki podczytują książki, potem bezskutecznie szukamy klapek-japonek dla Stasia.

Pociąg do Budapesztu przyjeżdża trochę spóźniony, wsiadamy do wagonu 346, który jedzie do Pragi, okazuje się, że naszego wagonu do Budapesztu nie ma w składzie podstawionym w Katowicach. Zastanawiamy się, co będzie się działo. Przejeżdżamy legalnie do Chałupek, do których mamy bilet kupiony w PKP, i nieco na gapę granicę, bo kolejny bilet, zakupiony przez stronę www Koleji Czeskich, mamy na odcinek Bohumin - Budapeszt.

Okazuje się, że pociąg jest rozdzielany w Bohuminie i druga część do Budapesztu przyjeżdża z Krakowa. Oto rozwiązanie zagadki, dlaczego nie udało nam się kupić biletu na całą trasę - wolne miejsca w pociągu z Katowic były tylko do Pragi, ale w części składu, który nadjechał z Krakowa były już miejsca wolne do Budapesztu. Przesiadamy się do właściwego wagonu i mamy dla siebie cały przedział. Rozmontowujemy zapasy wałówki, składające się w głównej mierze z wypieków i sera. Ponieważ wiemy, że jedziemy w słusznym kierunku, opadają emocje, a dzieciaki dostają ataku głupawki. Pierwszy ochrzan zaliczają gdzieś na granicy czesko-słowackiej, potem urządzamy im odpytanie z geografii, przyrody i języka angielskiego, żeby sobie nie myślały, że mają wakacje.

W pociągu do Budapesztu

Około godziny 16:45 zjadamy drugie danie obiadu, a pociąg dojeżdża do Bratysławy, w której wsiada sporo osób. Jak się okazuje, wracają one z pracy i wysiadają w Nowych Zamkach po jakiś 45 minutach. W pociągu robi się luźniej i do Budapesztu przyjeżdżamy punktualnie, znowu sami w przedziale, około godziny 19:30, na dworzec Nyugati. Dworzec jest położony zaledwie 3 minuty do naszego noclegu, który zarezerwowaliśmy sobie jeszcze przed wyjazdem.

Dworzec Nyugati w Budapeszcie

Chwila konsternacji następuje, gdy docieramy pod wskazany adres, gdzie zastajemy zamkniętą bramę kamienicy i nie wiemy co począć dalej. Po telefonie do właścicielki apartamentu pojawia się recepcjonista, który akurat wyskoczył do Burger Kinga. Apartament nazywa się WestEnd Residence, jest dosyć ciasno, a sypialnia dla dzieciaków oraz jedyna łazienka znajdują się na piętrze, najwyraźniej dobudowanym do wysokiego jednokondygnacyjnego mieszkania. Jednak na jeden nocleg podczas transferu do Turcji najzupełniej nam to wystarcza. Przy okazji orientujemy się, że tajemnicze węgierskie nazwy dworców kolejowych - Nyugati i Keleti - oznaczają po prostu Dworzec Zachodni i Dworzec Wschodni.

Kwaterujemy się i ruszamy na miasto, najpierw zakupy, potem restauracja, ta sama co w zeszłym roku, o nazwie Karcsi Vendéglő, przy ulicy Jókai. Zadziwiające, jak trudno w samym centrum Budapesztu trafić na typową węgierską restaurację, po drodze mijamy znacznie więcej lokali z kuchnią orientalną. Za trzy potężne dania - zupę gulaszową, kotlet z indyka i kotlet z kurczaka, cztery piwa, dwie lemoniady, wodę i desery płacimy 13000 forintów. Objedzeni po same uszy wracamy do apartamentu i sprawnie spisujemy relację.

Dzień 2, 25.06.2019, przelot z Budapesztu do Stambułu

Z samego rana idziemy kupić śniadanie w sklepie sieci Spar, zaskakująco dużo produktów jest z Polski, zwłaszcza soków i napojów. W apartamencie sprawnie pakujemy się w plecaki, zresztą niewiele wypakowaliśmy poprzedniego wieczoru i około 9:40 wysiadamy do zamówionej taksówki. Na lotnisko jedziemy 40 minut i trzeba przyznać, że kierowca prowadzi dość ostro. Lotnisko w Budapeszcie to dla nas nowość. W oczekiwaniu na samolot snujemy się po lotnisku, jesteśmy świadkami znalezienia podejrzanego bagażu i wylegujemy się na wygodnych fotelach z widokiem na pas startowy.

Lotnisko w Budapeszcie

Samolot tureckich linii Pegasus odlatuje dość punktualnie, a lot do Stambułu trwa około dwie godziny. Na pokładzie konsumujemy zamówiony wcześniej lunch na ciepło, a przelot mija nam spokojnie. Lądujemy na lotnisku Sabiha Gökçen, więc od razu witamy się z Azją. To lotnisko również jest dla nas nowością. Zazwyczaj trafialiśmy na zamknięte niedawno lotnisko Atatürka, a z lotniska Sabiha odbieraliśmy jedynie kiedyś współtowarzyszy wyprawy w 2008 roku.Widać, że od tego czasu lotnisko znacznie się rozrosło. Cieszymy się, że nie trafiło nam się lądowanie na nowo otwartym lotnisku, które jest położone 35 km od centrum, w Lesie Belgradzkim, i chwilowo niepołączone metrem z sercem miasta. Dodatkowym plusem naszego położenia jest fakt, że mieszkanie naszego przyjaciela, Alpera, który zaoferował nam noclegi na parę dni, również leży po azjatyckiej stronie miasta.

Lunch w samolocie linii Pegasus

W Stambule z roku na rok, a właściwie z miesiąca na miesiąc, rozwijana jest sieć komunikacji publicznej. Trzeba więc zachować czujność, żeby jak najsprawniej i najszybciej przemieszczać się po tej ogromnej metropolii. My, niestety, na samym początku nieco się zagapiliśmy i pojechaliśmy autobusem miejskim z lotniska Sabiha aż do stacji Bostancı. Autobus tkwił w korkach, upał dawał nam się we znaki i mieliśmy już dość tej jazdy. Nasz błąd! Trzeba było wysiąść z autobusu na stacji Pendik i przesiąść się tam na kolejkę metropolitalną Marmaray, która dowiozłaby nas do stacji Suadiye. Ten odcinek kolejki Marmaray został otwarty w marcu 2019 roku i jest dla wielu mieszkańców miasta znacznym usprawnieniem.

Kilka uwag o kolejce Marmaray, może komuś się przydadzą. Po zakończeniu drugiego etapu rozbudowy w 2019 roku, kolejka ta łączy Halkalı po stronie europejskiej z Gebze w Azji, po drodze przejeżdżając pod cieśniną Bosfor. Cała trasa ma aż 76 km długości i są na niej 43 przystanki, a pokonanie jej zajmuje 115 minut. Warto też wiedzieć, że przy płatności za przejazd kartą Istanbulkart pobierana jest na wejściu kwota 5,70 lirów (stan na 2019 rok). To opłata za przejazd całej trasy, a koszt przejazdu zależny jest od liczby przejechanych przystanków. Przykładowo jeżeli jedziemy krócej niż 8 przystanków, to opłata wynosi zaledwie 2,60 lir. Po wyjściu z pociągu należy zatem pamiętać o ponownym odbiciu karty w specjalnych punktach służących do refundacji ceny przejazdu. Z racji tej refundacji warto też zainwestować w osobne karty dla każdego podróżnika - chociaż nie jest to wymagane - ale traci się refundację za pozostałe osoby jadące na tej samej karcie. Rozbudowana linia Marmaray jest nowością nawet dla Google Maps, na których na próżno szukać najnowszych przystanków. Warto więc zapoznać się z najaktualniejszym planem komunikacji miejskiej Stambułu.

Tego wszystkiego mieliśmy się dopiero dowiedzieć, ale po paru dniach w Stambule już bardzo sprawnie przemieszczaliśmy się transportem publicznym. Tymczasem zasapani wygramoliliśmy się z autobusu i skierowaliśmy do domu Alpera w Kozyatağı - części dzielnicy Kadıköy. Kozyatağı to bardzo ładna, nowoczesna okolica, z szerokimi ulicami i dużą, zwłaszcza jak na Stambuł, ilością drzew i krzewów. Znajduje się w niej centrum handlowe, o nazwie Kozzy, oraz jeden z najwyższych budynków w mieście - Nida Kule.

Już na początku spaceru zaczęliśmy zwiedzanie Stambułu, ponieważ natrafiliśmy na zabytkowy most Bostancıbaşı Köprüsü, stojący nad wyschniętym o tej porze roku kanałem. Most został wzniesiony około 1520 roku, kiedy to zaczął służyć jako punkt kontrolny dla podróżnych docierających do stolicy Imperium Osmańskiego z kierunku Azji. W oczekiwaniu na Alpera zjadamy obiadokolację w centrum handlowym Kozzy, w restauracji Baydöner, specjalizującej się w kebabie typu iskender - na pieczywie, z jogurtem, sosem pomidorowym, polanym roztopionym masłem. Nadciąga Alper z synem, Emre, który właśnie zdał egzaminy kończące naukę w szkole podstawowej. Dołączają do naszej konsumpcji kebabów i przy okazji wymieniamy uwagi i wrażenia z podróży. Alper to astronom, który jest współautorem książki wydanej przez nas po angielsku, poświęconej sekretom góry Nemrut. Obecnie pracuje nad publikacją naukową dotyczącą orientacji świątymi Apollina w Didymie względem konstelacji gwiezdnej Bliźnięta, którą to pisze wspólnie z naszym innym znajomym, Glennem z Didim. Mamy więc o czym rozmawiać i snuć plany.

Most Bostancıbaşı Köprüsü w Stambule

Wieczorem korzystamy z uprzejmości gospodarza i pierzemy porcję ubrań, a potem dalej sobie rozmawiamy, siedząc w półmroku Alperowej kuchni, aby dać odpocząć oczom, zmęczonym silną dawką mocnego tureckiego słońca.

Beyti kebab z restauracji Baydöner

Dzień 3, 26.06.2019, Stambuł

Rano okazuje się, że dyskonty w okolicy mieszkania są otwarte od 9 rano, więc wyruszamy zwiedzać około godziny 8 bez śniadania. Zjadamy wypieki z okolicznej piekarni "Safranbolu": świeże bułeczki z serem i czekoladą są przepyszne.

Kolejką Marmaray przejeżdżamy z Azji do Europy, ze stacji Suadiye do Yenikapı. Na tej stacji jest mała wystawa poświęcona wykopaliskom archeologicznym prowadzonym w tej części miasta. Przed stacją sprawdzamy stan wykopalisk dawnego portu Konstantynopola, ale nic się tu już nie dzieje. Zniknęły też setki skrzynek wypełnionych znaleziskami, pewnie pochłonęły je magazyny muzealne. Celem naszego spaceru przez Stambuł jest świeżo otwarte muzeum mieszczące się w dawnym bizantyjskim Pałacu Porfirogenetów. Zanim tam jednak dotrzemy, czeka nas mnóstwo wrażeń.

Wykopaliska archeologiczne przy stacji Yenikapı w Stambule

Pierwszy punkt zwiedzania to meczet Bodrum czyli dawny kościół Myrelaion. Jest on pamiątką po dawnym kompleksie pałacowym o tej samej nazwie, wzniesionym w X wieku przez cesarza Romana I Lekapena, na podbudowie ogromnej rotundy z V wieku. Rotunda ta, o średnicy przeszło 41 metrów, nie była już w owym czasie w użyciu. Najprawdopodobniej podczas budowy pałacu Myrelaion została przekształcona w cysternę. Po podboju Konstantynopola przez Turków cysterna ta została uwieczniona w nazwie meczetu oznaczającej podbudowę lub piwnicę, a w 1930 roku archeolodzy odkryli, że cysterna ciągle skrywa się pod meczetem. Została ona poddana dość radykalnej renowacji zarządzonej przez Muzeum Archeologiczne w Stambule i obecnie służy jako bazar. Niestety nam nie udało się dostać do środka, zapewne z racji wczesnej pory dnia.

Weszliśmy natomiast do dawnego kościoła Myrelaion. W jego wnętrzu widać, jak po przekształceniu kościoła w meczet, mihrab musiał być umieszczony niesymetrycznie względem budowli. Na zewnątrz, pod budynkiem, widać podbudowę dawnej cysterny. Kościół nosił nazwę oznaczającą "miejsce mirry" - tej wonnej żywicy, którą miał otrzymać Jezus od mędrców ze wschodu. Kościół Myrelaion był miejscem pochówku rodziny cesarza Romana, w tym jego żony i najstarszego syna Krzysztofa, który panował wraz z ojcem jako współcesarz. Jego pogrzeb w kościele Myrelaion stanowił złamanie sześciowiekowej tradycji grzebania cesarzy w Kościele Świętych Apostołów. Sam cesarz Roman, który zmarł jako mnich na wygnaniu, także został pochowany w Myrelaion.

Meczet Bodrum czyli dawny kościół Myrelaion w Stambule

Wielka niespodzianka czeka zaledwie o parę kroków dalej. Jest to stary bazar Taşhan, noszący w swojej historii wiele nazw, m.in. Çukurçeşme Han czyli Zajazd Zatopionej Fontanny. Obecnie działa na pół gwizdka jako podupadłe centrum handlowe. Tylko kilka stoisk jeszcze się tam utrzymuje przy życiu. Budynek jest przepiękny, dwukondygnacyjny, z wewnętrznymi dziedzińcami i fontanną, niestety - niedziałającą. Zwiedzamy go sobie starannie, i robimy mnóstwo zdjęć. Taşhan został wzniesiony w 1760 roku jako część kompleksu meczetowego Laleli, którego główny meczet stoi nieopodal, przy ulicy Fethibey. Nieregularny plan hanu wynika z konieczności jego wpasowania w gęsto zabudowaną tkankę miejską XVIII-wiecznego Stambułu. My weszliśmy do niego od tyłu, wejściem od strony ulicy Gençtürk.

Bazar Taşhan w Stambule

Koło stacji metra Vezneciler oglądamy od zewnątrz meczet Kalenderhane czyli dawny kościół Theotokos Kyriotissa. Budynek ten to jeden z najlepiej zachowanych przykładów kościołów z okresu Bizancjum, wzniesionych na planie greckiego krzyża i przykrytych kopułą. Został najprawdopodobniej zbudowany na przełomie XII i XIII wieku, a w czasie po podboju miasta przez uczestników IV krucjaty służył jako kościół katolicki. Od 1453 roku był siedzibą sekty derwiszów zwanych Kalenderi - stąd obecna nazwa budynku. Do środka tym razem nie zaglądamy, bo zrobiliśmy to parę lat temu, za to dokładnie pamiętamy, że zostaliśmy tam pouczeni, iż nieprawidłowo zakładamy obuwie.

Meczet Kalenderhane czyli dawny kościół Theotokos Kyriotissa w Stambule

Wspaniale zapamiętamy natomiast wizytę w odrestaurowanym imarecie czyli kuchni dla ubogich przy meczecie Şehzade. W pięknie zielonym ogrodzie zostajemy poczęstowani herbatą i soczkami, jak również oprowadzeni przez przemiłego dozorcę, który pokazuje nam centrum konferencyjne w historycznej kuchni. Zdecydowanie odmówił przyjęcia wynagrodzenia za poczęstunek i informację, że budowlę wzniósł słynny architekt Sinan. Poznajemy znaczenie słowa 'ikram' - uhonorowanie lub ugoszczenie kogoś.

Imaret czyli kuchnia dla ubogich przy meczecie Şehzade w Stambule

W narożniku muru meczetu Şehzade oglądamy tzw. "środek Stambułu" - zieloną marmurową kolumnę o niejasnym pochodzeniu, która została użyta przez Sinana do wyznaczenia lokalizacji meczetu Şehzade - pierwszego z tzw. trzech największych arcydzieł tego mistrza architektury, obok meczetu Sulejmana w Stambule i Selima w Edirne. Sinan wzniósł ten meczet z polecenia sułtana Sulejmana Wspaniałego, który ogromnie boleśnie przeżył przedwczesną śmierć swojego syna, Mehmeda, urodzonego mu przez ulubioną żonę, Roksolanę. Obecnie mauzoleum księcia Mehmeda jest jednym z pięcu tego typu budowli stojących w bezpośrednim sąsiedztwie meczetu.

Tzw. 'środek Stambułu'

Meczet Şehzade nie okazał się najgościnniejszym miejscem, zostaliśmy ograniczeni w ruchach do sekcji dla turystów, pomimo tego, że nie trwała modlitwa. Na szczęście zanim się ochrona zorientowała, parę ciekawych zdjęć zrobiliśmy, zwłaszcza śladów najstarszych kaligrafii na ścianach.

Meczet Şehzade w Stambule

Później, w samym centrum dzielnicy Fatih oglądamy, jak cieszą się mieszkańcy i nowe władze Stambułu po wyborach na burmistrza, które trzy dni wcześniej wygrał kandydat opozycji, Ekrem İmamoğlu. Balony, baloniki muzyka, flagi, portrety Atatürka. Szczególne wrażenie wywarł na nas widok pani w chuście sprzedającej flagi z podobizną Ojca Turków. Wygląda na to, że zanosi się na poważne zmiany na tureckiej scenie politycznej. W opinii Alpera, zagorzałego przeciwnika obecnie rządzącej w Turcji partii AKP, koniec panowania prezydenta Erdoğana nadchodzi nieubłaganie, a wybory stambulskie to jego pierwsza poważna porażka. İmamoğlu to człowiek z bardzo zamożnej rodziny, mający do zaoferowania coś osobom z obu stron sceny politycznej, przykładowo jego żona pokazuje się w nowoczesnym ubraniu i bez chusty, ale jego matka - już w chuście. Zresztą samo nazwisko - oznaczające syna imama - ma religijne konotacje. Poczekamy, zobaczymy.

Sprzedaż flag z portretem Atatürka

W tej samej okolicy, w szybkiej sekwencji, przyglądamy się kilku znaczącym zabytkom. Pierwszy z nich to meczet Burmalı, obecnie w renowacji. Drugi - to akwedukt Walensa, który niegdyś dostarczał wodę do Konstantynopola ze wzgórz położonych pomiędzy obecną dzielnicą Kağıthane a Morzem Marmara, a po rozbudowie systemu - z Lasu Belgradzkiego. Śladami wspaniałego systemu dostarczenia wody dla dawnej stolicy Imperium Bizantyjskiego będziemy jeszcze podążać podczas naszej wyprawy. Aby docenić ogrom prac włożonych w jego powstanie, wystarczy wspomnieć, że miasto mogło niegdyś przechować przeszło milion metrów sześciennych wody, zgromadzonej w ponad stu podziemnych cysternach i co najmniej czterech otwartych zbiornikach. Nieco niepokoi nas informacja, że akwedukt będzie poddany renowacji, bo często te zabiegi rekonstrukcyjne kończą się wizualną katastrofą. Na wszelki wypadek robimy sporo zdjęć, aby udokumentować stan przed przebudową.

Akwedukt Walensa w Stambule

Po drugiej stronie ruchliwego skrzyżowania ulic Atatürka i Męczenników 15 Lipca znajduje się rzadko wspominane stanowisko archeologiczne. Aby się do niego dostać, przechodzimy przejściami podziemnymi, które stanowią jednoczeście centrum handlowe specjalizujące się w sprzedaży rowerów. Wspomniane ruiny to ślady kościoła świętego Polieukta, oficera armii rzymskiej z III wieku n.e., który został skazany na ścięcie za przejście na chrześcijaństwo. Kościół pod jego wezwaniem ufundowała w Konstantynopolu księżniczka Juliana Anicja, słynąca z pobożności i zamożności jednocześnie. Skromne obecnie ślady kościoła nie oddają jego dawnej wspaniałości - a był to podobno największy kościół w mieście przed wzniesieniem obecnie zachowanej wersji Hagia Sofii. Co ciekawe, zachowała się w całości inskrypcja wychwalająca budynek i jego fundatorkę, która porównuje się do dawnych władców imperium - Konstantyna Wielkiego i Teodozjusza II, oraz twierdzi, że przewyższyła Świątynię Salomona. Czy nie brzmi to znajomo? Owszem, zaledwie kilka lat później cesarz Justynian podjął rzucone przez Julianę wyzwanie, wzniósł kościół Hagia Sofia, i podobno wykrzyknął: Salomonie, przewyższyłem Cię! Kościół świętego Polieukta dotrwał do XI wieku, kiedy to został opuszczony. Potem przez wieki był plądrowany i jego fragmenty znajdują się obecnie nie tylko w innych budynkach Stambułu, takich jak Meczet Zeyrek (dawny Klasztor Chrystusa Pantokratora), ale również w Wenecji, Barcelonie i Wiedniu. Na miejscu kościoła można obejrzeć jego podmurówkę, otoczoną ogrodzeniem, ale dobrze widoczną.

Ślady kościoła świętego Polieukta w Stambule

Potem oglądamy jeszcze dwa pomniki - pierwszy przedstawia sułtana Mehmeda II Zdobywcę na koniu, a drugi, w kształcie złamanej kolumny, upamiętnia Męczenników Lotnictwa. O ile historię podboju Konstantynopola przez Mehmeda II dobrze znamy, to dzieje męczenników tureckiej awiacji były nam do tej pory obce. Okazuje się, że tuż przed I wojną światową, trzech pilotów o imionach Fethi, Sadık i Nuri wyruszyło w podróż ze Stambułu do Kairu. Celem była demonstracja możliwości tureckiego lotnictwa, ale niestety wszystkie trzy samoloty rozbiły się, a piloci - zginęli. Dlatego też kształt pomnika nawiązuje do ich nieudanej misji.

Pomnik Męczenników Lotnictwa w Stambule

Przepyszny lunch zjadamy w restauracji Bereket Döner, zlokalizowanej naprzeciwko pomnika Męczenników Lotnictwa. Wcinamy pyszne zupy z soczewicy, döner kebab oraz köfte z pikantnym sosem jogurtowym, zamówione przez Stasia. Ich przyrządzenie trochę trwa, i już myślimy, że o tej części zamówienia zapomniano, ale warto było czekać. Połączenie mięsa i jogurtu często będzie nam towarzyszyć podczas posiłków w trakcie miesiąca w podróży. Nie pamiętam, ile dokładnie zapłaciliśmy za cały posiłek, ale najczęściej podczas tej wyprawy obiad lub lunch w restauracji dla naszej czwórki, z potrawami mięsnymi i napojami bezalkoholowymi, kosztował około 90-100 lirów.

Köfte z pikantnym sosem jogurtowym z restauracji Bereket Döner w Stambule

Po lunchu kontynuacja spaceru po dzielnicy Fatih, na początku oglądamy kolumnę Marcjana, wzmocnioną metalowymi obejmami. Podobno ta część dzielnicy Fatih nie należy do najspokojniejszych, ale my niczego niepokojącego nie zauważamy. Tylko mały chłopiec długo kopie piłkę przy kolumnie, więc czekamy cierpliwie na możliwość zrobienia zdjęć, popijając napoje nabyte w sąsiednim bufecie. Kolumnę wzniósł w połowie V wieku niejaki Tatianus, prefekt miasta, i zadedykował ją cesarzowi Marcjanowi. Oryginalnie posąg tego władcy stał na szczycie kolumny, a honorowa dedykacja, wykuta w podstawie, była wyłożona literami odlanymi z brązu, oczywiście dawno już rozgrabionymi. Kolumna Marcjana to odzwierciedlanie o wiele starszej tradycji wznoszenia kolumn cesarzom - w Rzymie są to przykładowo kolumny Trajana i Marka Aureliusza, o wiele bardziej imponujące rozmiarami niż kolumna ze Stambułu. Turecka nazwa kolumny - Kıztaşı - oznacza dosłownie Kamień Dziewczyny. Pochodzi z niepoprawnej interpretacji płaskorzeźby widocznej na podstawie kolumny, która przedstawia uskrzydloną boginię zwycięstwa, Nike.

Kolumna Marcjana w Stambule

Pogoda sprzyja nam cały czas, obawialiśmy się upału, który zwłaszcza w ogromnym mieście potrafi być dotkliwy dla podróżników. Tymczasem niebo usłane jest fotogenicznymi chmurkami, a przez chwilę nawet pada mżawka. Wędrujemy więc dalej, mijając po drodze Państwową Bibliotekę Manuskryptów, mieszczącą się w budynku zabytkowej medresy.

Państwowa Biblioteka Manuskryptów w Stambule

Ogromne wrażenie wywiera na nas Meczet Mehmeda Zdobywcy (Fatiha), wzniesiony w miejscu Kościoła Świętych Apostołów. Co ciekawe, w przypadku tego kościoła, sułtan Mehmed nie zdecydował się na przekształcenie go w meczet, tylko nakazał wyburzenie i zbudowanie meczetu od podstaw. Wspominaliśmy już, że Kościół Świętych Apostołów był tradycyjnym miejscem pochówku cesarzy bizantyjskich, ale ich sarkofagi zostały splądrowane podczas IV krucjaty, dwa i pół wieku przed podbojem tureckim. Niektóre z tych wykonanych z purpurowego porfiru sarkofagów zachowały się do naszych czasów: dwa z nich widzieliśmy rok wcześniej w atrium kościoła Hagie Eirene, cztery stoją na dziedzińcu Muzeum Archeologicznego w Stambule, a fragment kolejnego - być może należącego do samego Konstantyna I - jest chroniony we wnętrzu tego samego muzeum.

Porfirowy sarkofag w Muzeum Archeologicznym w Stambule

Meczet Fatih, który obecnie dominuje nad całą dzielnicą, jest efektem całkowitej przebudowy, dokonanej po trzęsieniu ziemi w XVIII wieku. Biel marmuru dziedzińca i całej budowli aż poraża. Podobnie jak w przypadku stojacego w tym miejscu kościoła, także teren meczetu jest miejscem pochówku znanych osobistości. Do najważniejszych z nich należy, oczywiście, sam fundator meczetu, sułtan Mehmed II. Jego grobowiec został przebudowany po trzęsieniu ziemi i zaskakuje stylem architektonicznym, bardziej nawiązującym do baroku niż architektury osmańskiej. Cmentarz przy meczecie jest ciągle wykorzystywany, przykładowo w 2016 roku pochowano na nim wybitnego badacza historii tureckiej Halila İnalcıka. Niektóre z jego publikacji zostały przełożone na język polski, przykładowo "Imperium osmańskie. Epoka klasyczna 1300-1600", wydane w 2006 roku przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nasze zwiedzanie wnętrza meczetu nie trwa długo, ponieważ właśnie trwają nawoływania do modlitwy. Szczelnie zawinięci tylko zajrzeliśmy do środka, a Jarek spocił się w specjalnym wdzianku.

Meczet Fatih w Stambule

Przechodząc handlowymi ulicami dzielnicy Fatih, dokonujemy zakupu kilograma przesłodkich czereśni. Spoglądamy na pozostałości cysterny Aetiusa, przebudowanej na nowoczesny stadion, a nie jest to ostatnia tego dnia bizantyjska cysterna, która znalazła nowe zastosowanie. Cysterna Aetiusa, zbudowana w V wieku n.e., była jednym z otwartych zbiorników na wodę, o których wspominaliśmy już wcześniej. W czasach osmańskich nazywano ją Çukurbostan czyli Zatopiony Ogród, a od 1928 roku służy lokalnemu klubowi piłkarskiemu Vefa jako stadion Karagümrük.

Cysterna Aetiusa, obecnie stadion, w Stambule

Największym przebojem dnia, wyczekiwanym od przeszło tygodnia, jest wizyta w nowo otwartym muzeum w dawnym Pałacu Porfirogenetów. W poprzednim roku, podczas spaceru wzdłuż Murów Teodozjusza, widzieliśmy, że trwają tam prace remontowe. Prace się zakończyły i powstało tam całkiem przyjmne muzeum, pomimo pewnych niedoróbek i braków. Na pewno nie zasługuje na falę krytyki, jaka je spotkała w internecie. Czasami trudno wszystkim dogodzić, ale konieczność dostosowania budynku do potrzeb osób niepełnosprawnych wymusiła pewne krytykowane rozwiązania, takie jak instalacja windy. Widać też, że okolica muzeum wymaga jeszcze wielkiego nakładu finansowego, to dzielnica starych walących się domków i wąskich uliczek.

Okolice Pałacu Porfirogenetów w Stambule

Samo muzeum poświęcone jest dziejom osmańskiej wytwórni ceramiki, która działała we wnętrzu dawnego bizantyjskiego pałacu. Podczas naszej wizyty wstęp był dla wszystkich darmowy, ale być może była to sytuacja związana ze niedawnym otwarciem placówki. W muzeum jest nie tylko wiele eksponatów, ale również prezentacji multimedialnych, gier i pokazów. Sporo czasu tam spędzamy, zapoznając się z tajnikami wytwarzania kafli i ich barwienia.

Ekspozycja w Pałacu Porfirogenetów w Stambule

Pałac Porfirogenetów, w którym urządzono muzeum, był wzniesiony w XIII wieku jako cześć większego kompleksu pałacowego Blacherny. Jest jednym z trzech zachowanych chociaż częściowo pałaców bizantyjskich w mieście, a po renowacji - daje najlepsze wyobrażenie o tym, jak te pałace niegdyś wyglądały. Drugi pałac to Boukoleon, niedaleko miejsca, gdzie wody cieśniny Bosfor łączą się z Morzem Marmara. Po trzeciej budowli tego typu - Wielkim Pałacu Konstantynopola - pozostały jedynie fundamenty oraz mozaiki wystawione w Muzeum Mozaik. Pałac Porfirogenetów miał bogatą historię, która zaczęła się od funkcjonowania jako główna rezydencja ostatnich cesarzy bizantyjskich. Po podboju osmańskim służył jako menażeria sułtańska, dom publiczny, wspomniana wyżej wytwórnia ceramiki, schronisko dla biedych Żydów oraz fabryka butelek.

Odrestaurowana fasada Pałacu Porfirogenetów w Stambule

Niestety kolejny główny punkt zwiedzania Stambułu po śladach dawnego Konstantynopola nie udaje się - meczet Fethiye czyli kościół Teotokos Pammakaristos jest kompletnie zabudowany rusztowaniami z powodu remontu. Nawet zdjęcia się nie da zrobić z zewnątrz, nie wspominając o zwiedzaniu wnętrza, które kryje jedne z najwspanialszych mozaik z okresu renesansu bizantyjskiego.

Później docieramy do kolejnej dawnej otwartej cysterny - Aspara - w której działa park dzielnicy Fatih, wraz z kompleksem sportowym i placem zabaw. Nad wszystkim góruje bryła meczetu Sułtana Selima I Groźnego. W parku konsumujemy czereśnie i popijamy ayranem. Ciekawa kombinacja dla żołądków, prawda? Pozostały nam na przyszłość do obejrzenia jeszcze dwie otwarte cysterny bizantyjskie: Mocjusza oraz Hebdomon, ale to już zostawiamy sobie na kolejną wizytę w Stambule.

Cysterna Aspara, obecnie park miejski, w Stambule

W planie mamy za to jeszcze dwa kościoły bizantyjskie przekształcone w meczety, ale pierwszy z nich - Eski Imaret Camii czyli kościół Pantepoptes - też jest w remoncie. Przynajmniej parę fotek jednak zrobiliśmy, ale jednak szkoda, bo to jedyny tak doskonale zachowany w mieście kościół z XI wieku.

Eski Imaret Camii czyli kościół Pantepoptes w Stambule

Na zakończenie - kolejna wielka atrakcja - meczet Zeyrek czyli Klasztor Pantokratora. Wiele czasu tam spędzamy, wyszukując akcenty bizantyjskie i wchodząc na drugą kondygnację. To druga największa po Hagia Sofii bizantyjska budowla religijna zachowana w Stambule. W przeciwieństwie do Hagia Sofii jest to czynny meczet, więc wstęp jest darmowy. Zadziwiający jest też prawie zupełny brak turystów.

Wnętrze meczetu Zeyrek czyli Klasztoru Pantokratora w Stambule

Budowę kompleksu klasztornego Pantokratora zainicjowała około 1118 roku cesarzowa Irena Węgierska, urodzona jako Piroska, córka króla Węgier Władysława I. Poślubiła cesarza bizantyjskiego Jana II Komnena, a na powtórnym chrzcie przyjęła imię Irena. Jej podobiznę można zobaczyć na mozaice w stambulskiej Hagia Sofii. Kompleks Pantokratora składał się również z głównego kościoła, biblioteki i szpitala, a po śmierci żony cesarz Jan II dobudował drugi kościół, zadedykowany Miłosiernej Matce Boga - Theotokos Eleousa. Na terenie kompleksu pochowano wielu dygnitarzy bizantyjskich, jak również samą cesarzową Irenę i jej męża Jana II.

Meczetu Zeyrek czyli Klasztor Pantokratora w Stambule

Jeszcze parę lat temu budynek był w opłakanym stanie, ale po renowacji w latach 2009-2017 sprawia bardzo imponujące wrażenie. Co ciekawe, podczas tych prac restauracyjnych, pod budynkiem odkryto ślady wcześniejszej budowli, wzniesionej na takim samym planie. Jej fragmenty można ciągle zobaczyć, ponieważ zostały specjalnie odsłonięte. Dla nas to wspaniałe podsumowanie dnia poświęconego śledzeniu zabytków bizantyjskich w Stambule czyli śladów dawnego Konstantynopola.

Widok podczas rejsu przez Bosfor w Stambule

Na prośbę Stasia, zamiast wracać bezpośrednio kolejką Marmaray poszliśmy na prom z przystani Eminönü na Üsküdar. Na stambulskich promach prowadzona jest sprzedaż świeżo wyciskanego soku z pomarańczy, pychotka. Zresztą taki rejs promem jest bardzo relaksujący po całodziennym wędrowaniu. Potem kolejką Marmaray wróciliśmy, z drobną przerwą techniczną na zmianę składu kolejowego, do Suadiye. W centrum handlowym Kozzy zakupiliśmy parę sztuk odzieży i zjedliśmy zupy oraz pide z restauracji należącej do sieci Pidem. Uff!

Pide z restauracji Pidem w Stambule

Trasę naszego spaceru po Stambule można obejrzeć na Google Maps.

Dzień 4, 27.06.2019, Stambuł

Drugi dzień zwiedzania Stambułu, tym razem nie mamy bardzo jasnego celu, chcemy pokręcić się po dzielnicy Sultanahmet i zobaczymy, na co ciekawego natrafimy. Poranek znowu zaczynamy wyjściem bez śniadania i wędrówką na stację Suadiye. Kolejka Marmaray dowozi nas na dworzec Sirkeci, skąd wędrujemy sobie w kierunku Hagia Sofii. Po drodze oglądamy z zewnątrz intrygującą bryłę meczetu Vilayet. Obecny wygląd tej zabytkowej budowli z czasów Mehemda Zdobywcy jest efektem niedawnej renowacji. W jej efekcie uprzednio jednolite kolorystycznie mury zewnętrzne pokryte zostały biało-czerwonymi pasami. Podobno niektórzy komentatorzy porównali uzyskany efekt do piżamy, ale akurat nam się obecny stan całkiem podoba. Jednak z tymi renowacjami w Turcji jest skomplikowana sprawa, a efekty często są kontrowersyjne.

Meczet Vilayet w Stambule

Widząc długą kolejkę turystów przed Hagia Sofią, decydujemy się na wizytę w Muzeum Archeologicznym. Z informacji przy kasie wynika, że jedna z sal, ta ze słynnym Sarkofagiem Aleksandra, jest obecnie niedostępna dla zwiedzających. Ponieważ akurat tę część muzeum już dobrze znamy, decydujemy się na wejście do środka. Niestety okazuje się, że nie tylko jedna sala, ale tak na oko 2/3 budynku mieszczącego zbiory jest w remoncie. Na szczęście w salach udostępnionych zwiedzającym są eksponaty, które nas najbardziej interesują, przykładowo te z Didymy. Eksponaty z Troi zostały natomiast wywiezione do nowego Muzeum Trojańskiego.

Sakrofag typu Sidamara w Muzeum Archeologicznym w Stambule

Zaglądamy też do Muzeum Starożytnego Wschodu, które bardzo lubimy, i po raz kolejny oglądamy traktat z Kadesz i reliefowe wyobrażenia zwierząt z Bramy Isztar w Babilonie, wymodelowane cegłami glazurowanymi. Po raz pierwszy natomiast przyglądamy się dokładniej eksponatom wystawionym w ogrodzie muzealnym, wśród których są rzeźby, przywodzące na myśł Głowy Meduzy wykorzystane jako podstawy kolumn w Cysternie Bazylikowej. Spoglądamy też przez ogrodzenie w dół, na teren Parku Gülhane. Widać tam położony niżej dziedziniec muzealny, z wieloma obiektami archeologicznymi, które zdają się być porzucone.

Muzeum Archeologiczne w Stambule, zarośnięty dziedziniec

Zbliża się południe, więc decydujemy się na przerwę na posiłek. Z wyborem miejsca nie mamy problemu - kierujemy się do znanej nam dobrze restauracji Tarihi Sultanahmet Köftecisi. Jesteśmy jednymi z pierwszych tego dnia gości, ale sprawnie zostajemy obsłużeni. W restauracji nie ma wielkiego wyboru - zupa z soczewicy, köfte, piyaz, sałatka, są też jakieś słodkości, ale ich nie zamawiamy. Zaletą jest dobry stosunek ceny do jakości, duże obroty gwarantujące świeżość potraw, oraz rzeczowe nastawienie obsługi, która nie próbuje zgadywać, skąd jesteśmy i dokąd idziemy.

Köfte z restauracji Tarihi Sultanahmet Köftecisi w Stambule

Najedzeni przechodzimy przez Hipodrom Konstantynopolitański i podziwiamy odrestaurowaną Fontannę Wilhelma II, obeliski i Wężową Kolumnę. Widzimy też, że otwarte jest Muzeum Sztuki Tureckiej i Islamskiej, które jeszcze niedawno przechodziło gruntowny remont. Chwilowo nie decydujemy się na jego zwiedzanie, tylko wędujemy w kierunku Małej Hagia Sofii czyli dawnego Kościoła św. Sergiusza i Bakchusa. Po drodze mijamy remontowany obecnie meczet o skomplikowanej nazwie, brzmiącej Helvacıbaşı İskenderağa. Ten pochodzący z czasów sułtana Sulejmana Wspaniałego budynek był niedawno całkowitą ruiną, ale w 2017 roku rozpoczęły się prace restauracyjne. Jednak pomimo tablicy informacyjnej, na której podano, że remont skończyć się miał w maju 2019 roku, meczet cały czas jest obudowany rusztowaniami. Co ciekawe, opiera się on o mur otaczający kolejny zabytkowy meczet - Sokollu Mehmeda Paszy.

Fontanna Wilhelma II w Stambule

Do tego meczetu, wzniesionego w 1571 roku przez Sinana, wchodzimy zaintrygowani widokiem przenośnych koszy do gry w koszykówkę, zainstalowanych na dziedzińcu. Wkrótce wbiega grupka chłopców i zaczyna grę. Cóż za wspaniały pomysł - w Stambule jest bardzo mało miejsc, w których lokalne dzieciaki mogą ciekawie spędzić czas, zwłaszcza w wakacje. Widzimy wiele dzieci smutnie wyglądających przez zakratowane oka lub próbujących kopać piłkę na wąskich uliczkach, wśród ruchu samochodowego. Tymczasem te z okolicy meczeta Sokollu mają szczęście - bezpieczne miejsce do zabawy pod okiem imama.

Gra w koszykówkę na dziedzińcu meczetu Sokollu w Stambule

Wchodzimy do wnętrza meczetu i zanim dowiemy się od dozorcy, że nie wolno robić zdjęć, udaje nam się utrzelić parę fotografii. Podobno mamy szczęście, bo zazwyczaj meczet jest zamknięty. Jednym z jego ciekawszych aspektów jest kilka fragmentów Czarnego Kamienia, który wbudowany jest w narożnik świątyni Al-Kaba w Mekce. W Meczecie Sokollu jego odłamki znajdują się w kopule, mihrabie i minbarze. Jednak nie jest to jedyne miejsce posiadające obiekty tego rodzaju, o czym przekonamy się za parę dni. Spędzamy nieco czasu dyskutując o meczecie i zasadach islamu, a potem kontynuujemy spacer.

Wnętrze meczetu Sokollu w Stambule

Do meczetu Mała Hagia Sophia nie wchodzimy, bo właśnie zaczyna się modlitwa, a zamiast tego wąskimi uliczkami dochodzimy do Morskich Murów Obronnych Konstantynopola, które zostały wzniesione już w 203 roku n.e. na rozkaz cesarza Septymiusza Sewera. Rozbudował je Teodozjusz II, tak, aby łączyły się z Murami Lądowymi. Mury Morskie były niższe, ponieważ wierzono, że obronę miasta zapewnią silne prądy morskie Propontydy (Morza Marmara). Okazało się jednak, że był to słaby punkt obrony miasta, zgubny podczas nieszczęsnej IV krucjaty, kiedy to w 1204 roku krzyżowcy przedarli się przez Mury Morskie i splądrowali Konstantynopol.

Mury Morskie Konstantynopola w Stambule

Do murów docieramy przez teren znany jako Więzienie Francuskie. Obecność tej budowli wynikała z wydania przez sułtana Sulejmana II Wspaniałego tzw. kapitulacji jurysdykcyjnej. Została ona zawarta z królem Francji Franciszkiem I w 1525, a w jej efekcie obywatele Francji byli wyjęci spod jurysdykcji sądów miejscowych i poddani władzy sądowniczej własnego państwa. Kapitulację zniesiono dopiero w 1914 roku czyli obowiązywała przez blisko 400 lat. Więzienie Francuskie służyło swoim celom znacznie krócej, bo od połowy XIX wieku. Składało się nie tylko z cel, ale również wewnętrznego dziedzińca, łaźni i kuchni. Obecnie budynek jest w rękach publicznych.

Dziedziniec Więzienia Francuskiego w Stambule

Wędrujemy wzdłuż murów, w kierunku bizantyjskiego pałacu Boukoleon, niegdyś wspaniałej rezydecji władców imperium, a obecnie - zapuszczonej ruiny. Pałac nie był już użytkowany w czasach podboju Konstantynopola przez Turków, a w 1873 wyburzono jego część podczas budowy linii kolejowej do stacji Sirkeci. Ciekawostką jest fakt, że w czasach świetności w pałacowej kaplicy przechowywano wiele relikwii, w tym - kryształowe naczynie z krwią Jezusa, która miała chronić miasto. Przed pałacem znajdował się port, w którym stały posągi byka i lwa - stąd nazwa pałacu. Posąg lwa widzieliśmy zaledwie parę godzin wcześniej - w Muzeum Archeologicznym. Wysoki budynek stojący tuż przy pałacu, to natomiast starożytna latarnia morska. Odpoczywamy na placyku przy pałacu, jest tu parę drzew i trawniki, widać też ślady nocowania osób bezdomnych.

Ruiny Pałacu Boukoleon w Stambule

Wracamy na Hipodrom, i prawie w ostatniej chwili decydujemy się zajrzeć do Muzeum Sztuki Tureckiej i Islamskiej. Byliśmy w nim kilkanaście lat temu, przed remontem, i pamiętamy głównie jakieś zakurzone wnętrza. Teraz zwycięża ciekawość i chęć skorzystania z toalety. Muzeum mieści się w odrestaurowanych wnętrzach pałacu należącego niegdyś do Pargalı Ibrahima Paszy, wielkiego wezyra w czasach panowania sułtana Sulejmana Wspaniałego. Jak wielu polityków tej epoki, również on stracił stanowisko i życie wskutek intryg dworskich.

Dziedziniec Muzeum Sztuki Tureckiej i Islamskiej, dawnego pałacu Pargalı Ibrahima Paszy w Stambule

Budynek mieszczący zbiory muzealne został pięknie odrestaurowany, zawiera przebogate zbiory wielu cywilizacji islamskich, jak również wspaniałe dywany i kilimy. Długo wędrujemy jego korytarzami, zaglądamy do poszczególnych sal, fotografujemy. Gdy już prawie jesteśmy gotowi zakończyć zwiedzanie i zmierzamy do wyjścia przez wewnętrzny dziedziniec, Staś ratuje nas przed wielką wpadką. Zauważa, że oszklona i ogrodzona sekcja dziedzińca, to zasadniczo dach podziemnej części muzeum, w której też są jacyś turyści. Okazuje się, że podczas renowacji pałacu, odkryto pod nim nieznane dotychczas fragmenty hipodromu starożytnego Konstantynopola. Robimy mnóstwo zdjęć i czujemy wielką radość z tego naszego odkrycia. Właściwie to już możemy uznać dzień za szczególnie udany, ale to jeszcze nie koniec wspaniałych wrażeń.

Fragmenty hipodromu odkryte pod Muzeum Sztuki Tureckiej i Islamskiej w Stambule

Deydujemy się obrać kierunek na Forum Teodozjusza, położone w okolicach Uniwersytetu Stambulskiego, przy ulicy Ordu. Nie zachodzimy jednak zbyt daleko, gdy w boczną uliczkę zwabia nas brązowy kierunkowskaz do Cysterny Şerefiye. Docieramy do nowoczesnego gmachu stojącego przy ulicy Piyer Loti, pod którym mieści się antyczna cysterna z czasów cesarza Teodozjusza II czyli z I połowy V wieku. Oznacza to, że jest ona starsza niż odwiedzone przez nas podczas wcześniejszych wypraw cysterny: Bazylikowa i Binbirdirek. W Cysternie Teodozjusza trwa obecnie wystawa sztuki nowoczesnej, a wstęp jest darmowy. Cysterna powstała w celu magazynowania wody dostarczanej przez Akwedukt Walensa, ma imponujące wymiary 42 na 25 metrów i wysokość około 9 metrów. Jej sklepienie wspiera się na 32 marmurowych kolumnach. Podobnie jak w przypadku Cysterny Bazylikowej, również Cysternę Teodozjusza zwiedza się chodząc po pomostach, gdyż ciągle znajduje się w niej woda. Mamy sporo szczęścia, bo to również nowość na turystycznym planie Stambułu, do 2018 roku cysterna była w długim remoncie.

Cysterna Teodozjusza (Şerefiye) w Stambule

Docieramy w końcu do Forum Teodozjusza, a właściwie jego żałosnych fragmentów. Wiele lat temu przechodziliśmy obok nich całkowicie nieświadomi, czym są te fragmenty antycznej architektury. Teraz odpoczywamy koło nich i gasimy pragnienie. Przed czasami cesarza Teodozjusza, forum nazywało się Forum Byka (Forum Tauri), ale Teodozjusz nakazał jego przebudowę, otoczył budynkami użyteczności publicznej i ozdobił kolumną triumfalną. Na wzór Kolumny Trajana w Rzymie, Kolumna Teodozjusza przedstawiała wojenne sukcesy cesarza, na jej szczycie stał jego pomnik, a wewnętrzna klatka schodowa umożliwiała dotarcie do tego pomnika. Podobno niegdyś mieszkał na niej mnich-stylita (czyli słupnik). Było to możliwe po tym, jak posąg cesarza zawalił się wskutek trzęsienia ziemi. Kolumna posłużyła też do egzekucji cesarza Aleksego V podczas dramatycznych wydarzeń IV krucjaty.

Skromne pozostałości Forum Teodozjusza w Stambule

Na deser zostawiliśmy sobie wizytę w Meczecie Sulejmana, w którym główną atrakcją okazuje się niezwykle sympatyczny pies. Usiłujemy również zajrzeć do należącego do kompleksu meczetowego budynku dawnego szpitala, ale działa tam obecnie jakaś ważna instytucja i turystów nie wpuszczają. Wielka szkoda, bo chcieliśmy porównać to miejsce ze szpitalem z czasów osmańskich będącym obecnie Muzeum Zdrowia w Edirne. Zaglądamy jeszcze do pobliskiego Mauzoleum Sinana, które wymaga solidnego wyczyszczenia.

Piesek z Meczetu Sulejmana w Stambule

Następnego dnia czeka nas transfer do Edirne, więc pora wracać do mieszkania Alpera i się spakować. Znowu płyniemy promem przez Bosfor i pijemy sok pomarańczowy. Okazało się, że wracamy dokładnie o tej samej porze co poprzedniego dnia, świadczy o tym nawoływanie muezzina z meczetu Ahi Çelebiego. Był to słynny lekarz działający na przełomie XV i XVI wieku, który zmarł w wieku 90 lat, co stanowi dowód na to, że faktycznie umiał zadbać o zdrowie, zwłaszcza swoje własne. Ze swojego ogromnego majątku nakazał w testamencie wznieść meczet w Stambule i medresę w Edirne.

Meczet Ahi Çelebiego w Stambule

Na kolację znowu zjadamy zupę z soczewicy i pide z restauracji Pidem, a po powrocie opowiadamy Alperowi, co widzieliśmy. Umawiamy się też na powtórne spotkanie w Didim - akurat 15 lipca w poniedziałek jest święto państwowe, upamiętniające bohaterów nieudanego puczu z 2016 roku, więc Alper będzie mieć długi weekend, co umożliwi mu wycieczkę na południe.

Trasę naszego spaceru po Stambule można obejrzeć na Google Maps.

Powiązane artykuły: 

Odpowiedzi

Stambuł

Wspaniała relacja, pyszna jak skondensowane słodkie mleko, opisująca liczne - jak sie okazuje - zabytki Cesarstwa Rzymskiego (nie wiadomo dlaczego zwanego Bizancjum), zachowane przez jego odwiecznych wrogów. I teraz restaurowane (z różnym skutkiem, jak piszesz, ale lepsze to niż całkowite zapomnienie) - chichot to historii czy interes współczesnej Turcji???

Piszcie dalej, czekam na c.d.

Dziękuję za miłe słowa

Przyznaję, że posługuję się terminem "Bizancjum" z lenistwa - Wschodnie Cesarstwo Rzymskie to jednak strasznie długie określenie. O mniej lub bardziej udanych próbach restauracji zabytków zapewne jeszcze wiele razy wspomnę w dalszych odcinkach relacji, które właśnie się tworzą na podstawie notatek wykonanych podczas wyprawy. Będę je publikować niespiesznie, dla zaostrzenia apetytu Czytelników.

Bizancjum

Broń Boże, nie mam pretensji, Bizancjum to przyjęty w nauce termin, i rzeczywiście dużo krótszy, i każdy wie, co to. Ale nie każdy wie, że nigdy takiego państwa Bizancjum nie było. Dlatego pozwoliłem sobie przypomnieć o Basileia tōn Rōmaiōn (Βασιλεία των Ρωμαίων (za Wikipedią). Głownie byłem pod wrażeniem ilości zabytków Konstantynopola w Stambule i ich odnawiania.

Apetyt dopisuje, organizm czeka na smaczne kąski :)