Przyznaję, że do opisania naszych przygód w samym sercu Kapadocji musiałam się przygotować - w końcu minęły już od tego czasu trzy miesiące. Dodatkowo - był to niezwykle intensywnie spędzony okres, codziennie zwiedzaliśmy od rana do wieczora, a w efekcie wszystkie wrażenia i zdjęcia z odwiedzonych miejsc powoli zacierały się w pamięci, pozostawiając jedynie wielobarwny kalejdoskop wspomnień, ze szczególnym uwzględnieniem tych najlepszych i najgorszych. Na szczęście z pomocą przyszły mi zrobione podczas tych czterech dni fotografie i udało mi się odtworzyć w porządku chronologicznym obejrzane miejsca. Całe szczęście, że na niewielkim obszarze w okolicach Avanos i Göreme jest tak dużo do odwiedzenia, przynajmniej nie musieliśmy się przenosić z naszą bazą noclegową i czasy przejazdu do poszczególnych atrakcji nie zjadły nam za wiele czasu, którego i tak, jak się okazało, mieliśmy zbyt mało.
Noclegi w Avanos
No właśnie, kwestia znalezienia miejsca noclegowego była pierwszym zadaniem, przed jakim stanęliśmy dojeżdżając 6 października rano do Avanos, prosto z Kayseri. Owszem, przeglądaliśmy różne oferty hoteli i pensjonatów w sieci, ale ostatecznie postanowiliśmy zdać się na łut szczęścia i improwizować. Pierwsza improwizacja, czyli kierowanie się sugestiami nawigacji samochodowej co do hoteli w Avanos, zawiodła nas prosto pod bramę hotelu DoubleTree By Hilton. Popatrzyliśmy na gmach, popatrzyliśmy na siebie, i jeszcze raz na gmach, no i zawróciliśmy do centrum Avanos. Tym razem nie szukaliśmy przecież luksusów, tylko spokojnego miejsca do przespania się przez parę dni po intensywnej eksploracji Kapadocji. W centrum miasteczka przywitał nas spory ruch, pieszy i samochodowy, oraz wyraźne problemy ze znalezieniem miejsca parkingowego, widać było, że policja i strażnicy miejscy mieli pełne ręce roboty (i bloczków do wypisywania mandatów). Potoczyliśmy się jakieś 200 metrów dalej na wschód i zatrzymaliśmy tuż przed bramą, nad którą widniał napis głoszący, że oto dotarliśmy do Melonowego Pensjonatu (czyli Kavuncu Pansiyon). Faktycznie, nazwa ta przewinęła się podczas naszego internetowego rekonesansu noclegowego, więc postanowiliśmy dogłębniej zbadać temat noclegu w tym przybytku. W dalszej części relacji będę się posiłkowała oficjalnym opisem pensjonatu, opublikowanym na serwisie Booking.com. Może się to okazać całkiem pouczającą lekcją sprawnego czytania między wierszami.
At Kavuncu Pansiyon you will find a 24-hour front desk. Weszliśmy przez bramę na teren porośniętego trawą i paroma drzewkami podwórka, wokół którego skupiło się kilka niskich zabudowań. "Hallo, czy jest tu kto?" - zawołaliśmy. Ponieważ nie doczekaliśmy się odpowiedzi, zajrzeliśmy do pomieszczenia wyglądającego jak kanciapa stróża nocnego - była to, jak się później dowiedzieliśmy, recepcja pensjonatu. Tam też nikogo nie było. Wyszliśmy, podumaliśmy pod samochodem, weszliśmy do pensjonatu jeszcze raz, robiąc przy tym sporo hałasu, żeby zwabić obsługę. W międzyczasie spróbowaliśmy też użyć podanego na szyldzie numeru telefonu, ale nikt, oczywiście nie odbierał. Może mieliśmy pecha, a obsługa była uprzednio mocno zajęta, tylko pozostaje pytanie - czym? Pensjonat wydawał się całkowicie opustoszały. Drugie podejście okazało się skuteczniejsze, pojawił się jakiś pan, potem drugi pan, i zaczęliśmy dowiadywanie się o wolne pokoje. Co do całodobowej obsługi w recepcji, to faktycznie przekonaliśmy się, że pełni się tam nocny dyżur: w godzinach wieczornych nocną zmianę obejmował pies właściciela, wylewnie witając się ze zbłąkanymi duszami, które zaglądały w poszukiwaniu pokoi. Podejrzewamy że po północy szychtę przejmowały po nim nietoperze.
Languages: Turkish, French, English. Tymczasem przystąpiliśmy do oglądania dostępnych w pensjonacie pokoi. Obsługa, teoretycznie, powinna mówić po turecku, francusku i angielsku, ale w praktyce tureckim posługiwała się niechętnie, bo przecież mieli do czynienia z cudzoziemcami, angielskiego - po prostu nie znano, więc pozostawał im łamany francuski, który nie jest też najmocniejszą stroną naszej ekipy. Nic nie szkodzi, zawsze można pomachać rękami i napisać liczby na kartce lub kalkulatorze, prawda?
Simply decorated, all rooms come with satellite TV. Featuring a shower, private bathroom also comes with a hairdryer and bathrobes. Pokoje gościnne w pensjonacie znajdują się w kilku jedno- i dwukondygnacyjnych budyneczkach. Nas poprowadzono do takiego piętrowego, gdzie wąskimi schodami weszliśmy na górę. Do pokoików wchodzi się bezpośrednio z otwartego tarasu, zapewne tego opisywanego tymi słowy: The property also features a terrace with the view of Kizilirmak River. Napisałam pokoików, bo pokazywane pomieszczenia te miały po kilka metrów kwadratowych, jeden z pokoi - czteroosobowy by jakby nieco większy, ale strasznie przygnębiający i niedoświetlony. Zdecydowaliśmy się zatrzymać w pokoju 3-osobowym, który pomimo ewidentnej ciasnoty miał w naszych oczach jeden wielki plus. Otóż był on położony jako ostatni w ciągu pomieszczeń, więc przynależał do niego spory odcinek wspominanego drewnianego tarasu. Właśnie ten taras przekonał nas, że chcemy zatrzymać się w Melonowym Pensjonacie. Mieliśmy tam zadaszenie, podłoga wyłożona była dywanami, stały niskie ławy i kilka krzeseł, ale od razu uprzedzam, że reklamowanego widoku na rzekę - nie było. W pokoju na odmianę nie było telewizora (i bardzo dobrze), a w łazience - szlafroków (jeszcze lepiej). Były za to wszechobecne w tureckich hotelach plastikowe klapki przechodnie, które z nieukrywanym obrzydzeniem szybko schowaliśmy do szafy.
Extras include a washing machine, an outdoor seating area and bed linen. Zachwalanej jako wyposażenie udostępniane gościom pensjonatu pralki nie udało nam się zlokalizować, ale też nie dopytywaliśmy się o nią za bardzo. Jeżeli zaszła potrzeba przeprania ubrań, wystarczała umywalka i mydło, a do wysuszenia uprań - sznury wiszące na tarasie. Dzięki tym sznurom zrozumieliśmy też któregoś dnia, dlaczego bielizna pościelowa figuruje w opisie hotelu jako "dodatek". Drugiego dnia pobytu, przed wyruszeniem na zwiedzanie Kapadocji, wywiesiliśmy na sznurach kołdry i koce z pokoju, żeby nabrały nieco świeższego zapachu. Wracamy po południu - pościel zniknęła. Zapewne uznano, że jej nie potrzebujemy, zwłaszcza że koncepcja sprzątania i prania była przez obsługę pensjonatu pojmowana dość specyficznie (tj. ograniczała się do wyrzucania pozostawionych przez nas śmieci). Czekałą za to na nas pewnego wieczoru wielka niespodzianka - spora, okrwawiona kość zwierzęca, sprytnie ukryta pod jedną z ław na tarasie. Chwilę później zgłosił się po nią jej właściciel czyli czworonogi pracownik ochrony pensjonatu.
Daily breakfast is served at the on-site restaurant. Guests can enjoy their meals al fresco in the garden. Jak wyglądają śniadania w pensjonacie mogliśmy się przekonać już po pierwszej spędzonej w nim nocy. Na podwórku, dumnie określanym mianem ogrodu, wydzielono zadaszony obszar, na którym stało kilka stolików. Śniadaniowe menu zawierało absolutne, tureckie minimum czyli masło, dżem, miód, jajka na twardo i pieczywo. Na szczęście bułeczki były świeżutkie, donoszone z pobliskiej piekarni, a jajka na twardo - gorące. Całość uzupełniał pokaźnych rozmiarów termos z mocną herbatą. Po pierwszym śniadaniu byliśmy już przygotowani na kolejne, przynosząc ze sobą w reklamówce własne dodatki - sery i ciastka. Wszystko to znikało w błyskawicznym tempie, zwłaszcza że noce w październiku są w Kapadocji dość zimne.
Free WiFi is accessible in all areas. Podjęta od razu na początku pobytu, pierwsza próba podłączenia się do sieci bezprzewodowej z wykorzystaniem przyklejonego do szafy hasła dostępu, zakończyła się porażką. Przyjęliśmy ją mężnie i przez kolejne dni dalszych prób nie podejmowaliśmy. Pozwalało nam to spędzać spokojne wieczory na tarasie, bez poczucia winy, że przecież trzeba odpowiedzieć na jakieś emaile, wrzucić do sieci zdjęcia czy, co gorsza, relację z kolejnych odkryć w okolicy. Dopiero ostatniego wieczoru, po dopytaniu się u właściciela przybytku o właściwe hasło, mogliśmy sprawdzić, co w szerokim świecie internetu piszczy. W ten sposób udało nam się poinformować grono naszych fanów, że następnego dnia rano jedziemy do Ankary. Zaowocowało to zaproszeniem do Ambasady RP, ale o tym pisałam już w innym miejscu.
Podsumowując, pensjonat Kavuncu to bardzo specyficzne miejsce, które pomimo rozlicznych niedociągnięć niespodziewanie przypadło nam do gustu. Pokoik służył nam jedynie jako sypialnia i przechowalnia bagaży, całymi dniami zwiedzaliśmy okolice, a wieczorami - siedzieliśmy na tarasie, rozmawialiśmy i obserwowaliśmy baraszkujące nietoperze. Gdybyście chcieli się w tym miejscu zatrzymać, to musicie być przygotowani na bardzo niskie standardy czystości (dywanom przydałaby się pralnia, i to już od wielu lat), a jeżeli to Was nie odstrasza, to pamiętajcie, że najlepszą miejscówką jest pokój o nazwie Zelve. Co więcej, na pewno nie opłaca się rezerwować tu noclegu przez sieć, jak się przekonaliśmy ceny zaproponowane nam na miejscu były zdecydowanie niższe, no i mogliśmy spokojnie wybrać odpowiadający nam pokój.
Avanos
Avanos, czyli nasza baza wypadowa na Kapadocję, to miasteczko położone nieco na uboczu, na północ od epicentrum tamtejszego ruchu turystycznego czyli okolic Göreme. Najwięcej uroku dodaje mu przepływająca przez centrum rzeka Kızılırmak, najdłuższa w Turcji, znana w starożytności jako Halys. Jest ona również powodem, dla którego Avanos słynie w całym kraju i poza jego granicami jako ośrodek garncarstwa. Charakterystyczna, czerwona ceramika powstaje z pozyskiwanej z rzeki glinki o stosownym zabarwieniu.
Brzegi Czerwonej Rzeki to także popularne miejsce spacerów, pikników i szeroko pojmowanego relaksu w tureckim stylu. Pomiędzy brzegami przejście suchą nogą zapewnia wiszący, drewniany most, który chybocze się, gdy wejdzie na niego większa grupa. W parku odbywała się właśnie sesja fotografii ślubnej, rodziny tłumnie oblegały lodziarnię Mado, na ławeczkach rozsiedli się turyści i miejscowi, którym dostawę świeżej herbaty zapewniał krążący z tacą starszy pan.
Mało komu udało się nie ulec urokowi Kızılırmak, a z miłej, świątecznej atmosfery najbardziej korzystały pływające blisko brzegu gęsi, dokarmiane obwarzankami, chlebem i melonami. My również ulegliśmy czarowi tego miejsca i wielokrotnie wracaliśmy do niego podczas przerw w zwiedzaniu Kapadocji.
Oblężenie przeżywał też najważniejszy lokal gastronomiczny w mieście, a może i w całej Kapadocji - czyli oddział McDonald's. W porównaniu z umiarkowanym ruchem, jaki zaobserwowaliśmy w innych restauracjach, wzbudziło to nasze ogromne zdumienie. Rozjaśniło nam się w głowach po przetestowaniu dostępnych alternatyw oraz po uświadomieniu sobie, że jest to jedyny przybytek tej sieci na terenie całej Kapadocji, mocno reklamowany wzdłuż tras przejazdowych. Tak, przyznaję, że też zjedliśmy w popularnym Macu kilka posiłków, nie mając po całym dniu wędrowania sił i samozaparcia do testowania innych placówek.
Z drugiej strony - odwiedziliśmy także podczas pobytu w Avanos dwie dobrze oceniane miejscowe restauracje. Pierwszą z nich była Urfa Sofrasi, chlubiąca się przygotowaniem dań typowych dla południowo-wschodniej Anatolii. Niestety, w naszych oczach wypadła ona marniutko. Dlaczego? Mamy duże doświadczenie, co do standardów restauracyjnych i jakości potraw podawanych w tamtym regionie kraju. Tymczasem w Urfa Sofrasi było niespodziewanie drogo, porcje były skromne, a złożenie zamówienia - mocno problematyczne: tego nie mamy, tamtego też nie, oświadczał bez zażenowania kelner. Owszem, w końcu udało nam się skompletować zamówienie, ale i tak wyszliśmy po posiłku głodni i rozczarowani.
Kolejna restauracja w Avanos - Zelve Restoran - wypadła o wiele lepiej. Przestronne wnętrze i jego elegancki wystrój oraz mnóstwo uwijającej się obsługi sprawiało nieco onieśmielające wrażenie. Tymczasem okazało się, że warto było tam zajrzeć. Z radością powitaliśmy podane podczas oczekiwania na dania główne talerze z przystawkami, zwłaszcza ser i gorące pieczywo. Przygotowany przez tamtejszego szefa kuchni tzw. kebab z Kapadocji czyli soczyste kawałki wołowiny zapiekane z warzywami w glinianym naczyniu, wspominam z ogromną przyjemnością do dzisiaj, palce lizać!
Z lokalnych ciekawostek gastronomicznych warto jeszcze wspomnieć o fajnej lodziarni w pobliżu mostu nad Kızılırmak, w której regularnie zaopatrywaliśmy się w porcję lodów czekoladowych. Pan lodziarz zawsze pokazowo dziwił się, że chcemy tylko ten smak, i pieczołowicie odliczał kolejne gałki, dając naszym dzieciom okazję do powtórki ze znajomości tureckich liczebników. Nie skosztowaliśmy natomiast kolejnego specjału - kebabu z kiełbasy czyli sucuk döner. Ta potrawa, podobno pochodząca ze stolicy tureckiego sucuka czyli z Afyonu, jakoś nas nie przekonywała. Być może miało to związek ze wspomnieniem monotonnych stambulskich śniadań, jakie jadaliśmy na wiosnę tego roku, pod postacią jajek na kiełbasie.
W Avanos i jego okolicy warsztatów oraz salonów sprzedaży ceramiki jest mnóstwo. Zwyczajowo to właśnie tutaj przywozi się autokarami turystów, aby mogli uczestniczyć w pokazie garncarskim. My też mieliśmy ochotę na taką demonstrację, zwłaszcza, że obiecałam dzieciakom demonstrację ukazującą, że to nie święci garnki lepią. Zajrzeliśmy do jednego z warsztatów, położonych przy ulicy Atatürka, w którym właśnie trwał pokaz garncarski. Młody rzemieślnik siedział przy kole garncarskim, formując z bezkształtnej początkowo bryły naczynie. W przeciwieństwie do pokazów, jakie mieliśmy okazję oglądać wiele lat temu w ramach wycieczek zorganizowanych, tym razem oszczędzono nam tej nieco żenującej części widowiska, w którym wybrana na ochotnika osoba, zwykle płci żeńskiej, była sadzana przy kole, by spróbować swoich sił, co skutkowało powstaniem formy o zdecydowanie fallicznych skojarzeniach. Być może inny program demonstracji wynikał z nieco innego składu widowni - były to głównie tureckie rodziny z dziećmi. Dzieci zapraszano zresztą później do zabawy z gliną, ale niestety nasze potomstwo, pomimo naszego namawiania, nie zdecydowało się na taki eksperyment - oficjalnym wykrętem była obawa, że im się rączki pobrudzą.
Po pokazie zagłębiliśmy się w otchłani sklepu ceramicznego. Z zewnątrz wyglądał niepozornie, ale w środku okazało się, że to prawdziwe kazamaty, plątanina korytarzyków, sal wystawowych, pracowni garncarskich i malarskich. Oglądaliśmy, co też można sobie na pamiątkę z Kapadocji nabyć - może praktyczne ceramiczne naczynia do zapiekania potraw rozmaitych, może misternie zdobione filiżanki lub magnesy na lodówkę, a może wystawione w ilościach hurtowych ceramiczne duszki, kotki, kubki i popielniczki?
Trafiliśmy w końcu do sali, w której wystawione były obrazy malowane na ceramicznych kaflach i... już wiedziałam, że nie mogę wyjechać z Avanos bez niego. Kim był? Lekko pochylonym brodatym panem w turbanie na głowie i kapciach na stopach, ściskającym w dłoniach tradycyjny flet ney. Piszę naturalnie o reprodukcji Trenera Żółwi (tr. Kaplumbağa Terbiyecisi), słynnego obrazu pędzla Osmana Hamdi Beya. Na oryginał, namalowany w 1906 roku jeszcze mnie nie stać, ale na szczęście na ręcznie malowaną kopię już tak. Ostatecznie obraz kupiliśmy w ostatni dzień pobytu w Avanos, po niezbyt długich targach - najwyraźniej słabo mi wychodziło udawanie niezainteresowanej tym dziełem. Zanim udało się nam powiesić Trenera w jadalni, musiał z nami przejechać jeszcze wiele tysięcy kilometrów, owinięty w grubą warstwę ręczników plażowych, poznając przy okazji słoneczną Italię.
Özkonak
Pierwszego dnia po powrocie do Kapadocji z Kayseri, po zadomowieniu się w Avanos, zdecydowaliśmy się jedynie na krótką wycieczkę w kierunku północnym, do oddalonego o 15 km podziemnego miasta w Özkonak. Jest to jedno z tych podziemnych osiedli, które nie są aż tak popularne wśród turystów jak Kaymaklı i Derinkuyu, chociaż docierają do niego nawet niektóre wycieczki zorganizowane. Przyznaję, że niegdyś, studiując programy takich wycieczek oferowane przykładowo wczasowiczom z Alanyi, i widząc, że ich program obejmuje właśnie wizytę w Özkonak, podejrzewałam jedynie niecną chęć prostego zarobku i zaoszczędzenia na biletach wstępu. Wszak w przypadku wspominanych powyżej Kaymaklı i Derinkuyu trzeba za przywilej zwiedzania zapłacić aż 20 TL, a w Özkonak - zaledwie połowę tej kwoty. Można więc ładnie zaniżyć oferowaną cenę wycieczki lub przynajmniej obniżyć opłaty dodatkowe, co powinno skutecznie przyciągnąć klientów. Pewnie nieco racji w tym moim rozumowaniu jest, jednak po odwiedzeniu podziemnych korytarzy i pomieszczeń w Özkonak mogę śmiało polecić to miejsce jako mniej zatłoczoną alternatywną metodę na poznanie sekretów słynnych kapadockich miast pod ziemią.
Dla naszej ekipy zwiedzanie Özkonak nie było zbyt fascynujące, ale podczas tej wyprawy zeszliśmy już wcześniej do czterech innych podziemnych miast. Cechą wyróżniającą to osiedle jest podobno system wewnętrznej komunikacji za pośrednictwem rur łączących wszystkie poziomy oraz dodatkowe otwory nad tunelami, pozwalające wylewać wrzącą wodę lub olej na przeciwników, którym udałoby się zejść do miasta. W Özkonak zwiedza się cztery dostępny dla turystów poziomy z dziesięciu istniejących. Podobno mogło się tu schronić aż 60 tysięcy osób, ale jak się oni mieli pomieścić i nie dostać ataku klaustrofobii, tego już wyobrazić sobie nie potrafię - zdecydowanie wolę bardziej przestronne miejsca.
W drodze powrotnej do Avanos postanowiliśmy jeszcze pojechać zgodnie z sugestiami stojącego tuż za Özkonak kierunkowskazu do Belha Manastırı ve Kilisesi. Słaba, szutrowa droga doprowadziła nas do wykutego w skale kompleksu budynków, na który składał się kościół oraz inne pomieszczenia, zapewne, zgodnie z opisem z kierunkowskazu, służące niegdyś mnichom. Gdy parkowaliśmy pod budowlą, akurat do wyjazdu zbierała się grupka turystów, którą zagadywał nieco dziwny osobnik w nieokreślonym wieku. Później przeniósł swoją uwagę na naszą ekipę, natarczywie proponując oprowadzanie i pokazywanie poszczególnych pomieszczeń. Skorzystać nie mieliśmy ochoty, ale trudno się było od tego pana opędzić. Pewni nie jesteśmy, ale jego motoryka mała i duża wskazywała na pozostawanie pod wpływem jakichś substancji, niekoniecznie mile widzianych przez Allaha. W końcu - odjechał starym samochodem, dzięki czemu uzyskaliśmy spokój, ciszę i możliwość sfotografowania całej struktury bez wątpliwej ozdoby jaką stanowił ten pojazd.
Najbardziej ekscytującym momentem zwiedzania Belha było odszukanie niskiego wejścia do wąskiego i całkowicie ciemnego tunelu. Przyświeciliśmy sobie latarkami z telefonów komórkowych i gęsiego powędrowaliśmy w mrok. Po około 15 metrach dotarliśmy do większego pomieszczenia, które podobno służyło jako loch więzienny. Niestety trudno jest odszukać jakieś szczegółowe informacje o kościele Belha, nawet data jego powstania zmienia się w zależności od źródła. Można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że ta bizantyjska struktura powstała pomiędzy VI a VIII wiekiem n.e.
O Belha nie wspominają posiadane przez nas przewodniki książkowe oraz najpopularniejsze serwisy turystyczne poświęcone Turcji, a poszukując jakichś ciekawych wiadomości o tym miejscu natknęłam się na pewnym angielskojęzycznym blogu na stwierdzenie, że jego istnienie jest dobrze strzeżonym sekretem. Faktycznie, mało kto o nim pisze, ale z drugiej strony - rozmiary kierunkowskazów do Belha, rozmieszczone gęsto w okolicach Özkonak, nie wskazują na wielką tajemniczość tej lokalizacji. W każdym razie - jeżeli nic o niej nie wiedzieliście, to już wiecie - tajemnicy nie da się zachować przed ekipą TwS.
Odpowiedzi
Avanos
Wysłane przez lukroman w
Avanos (rzymska Vanessa) ma także inne oblicze - malownicze, choc nie pokazywane turystom. To dawne greckie i ormiańskie domy, obecnie zrujnowane, niektóre wykorzystywane - w niektórych zrobiono hotele i pensjonaty i restauracje. Zlokalizowane na zboczach zamkowej skały, podziurawionej jak ser, (jeszcze) świadczą o bogatej społeczności chrześcijańskiej, wysiedlonej po Traktacie z Lozanny w 1923 r. Ponieważ temat dla Turków niezręczny, to pokazuje się przedmieścia z produkcją "durnostojków", chociaż dawniej liczne warsztaty w mieście od wieków, chyba nawet od hetyckich czasów, wyrabiały potrzebne gliniane naczynia. Teraz to już tylko "cepelia".
"Cepelia"
Wysłane przez Iza w
Avanos
Wysłane przez lukroman w
Nie mam nic przeciwko regionalnym wyrobom i ich masowej produkcji, chociaz sam tego nie kupuję i żonie zabraniam, bo to służy do niczego, czyli durnostojki i łapacze kurzu. Czasem skusimy się na jakieś wyroby "artystyczne", bo się nam podoba, albo trudno się oprzeć sprzedawcy, albo żeby dac zarobić miejscowym... Ale ogólnie tego rodzaju przybytki jak Potery Shops w Avanos omijamy, tak samo jak stragany pod Jasną Górą albo w San Marino :) Nie da się tego zrobić w Naama Bay i wtedy człek jest bezradny. Zresztą sprawa kupowania "pamiątek" to dłuuugi temat, chyba jeszcze nie poruszany na TwS?
Słuszna uwaga
Wysłane przez uzman w
No właśnie, proponuję stworzyć jakiś kontrowersyjny wpis o pamiątkach a zleci się tylu dyskutantów, co do wątku o niesławnych podróżnikach.
Wszak na pamiątkach zna się każdy! :)
Pamiątki a TwS
Wysłane przez Iza w
Panowie, temat pamiątek był na TwS poruszany wiele razy, chociażby w całej serii artykułów zgromadzonych w dziale Pamiątki. Jest tam i o dywanach, i o ceramice, i o naczyniach miedzianych. Jeżeli chcecie zobaczyć coś kontrowersyjnego, to gorąco polecam komentarze pod tekstem o tzw. Oku Proroka. Pisałam też o tym w dziale FAQ - Co warto kupić w Turcji?
Co do Avanos, to akurat sklepy z ceramiką są jedynymi tego rodzaju przybytkami, które mi się, w przeciwieństwie do salonów ze skórą i z biżuterią, podobają. Tylko zaznaczam, że nie chodzi mi o te wielkie pawilony na przedmieściach miasta, ale o pracownie ceramiczne w centrum - mają zazwyczaj niepozorne wejścia, ale później wchodzą głęboko w ziemię, tworząc prawdziwe podziemne miasta. Słyszałam też od osób z branży turystycznej, że to właśnie sklepy z ceramiką są najciekawsze dla wielu turystów na wycieczkach zorganizowanych, nawet dla tych, których nudzą pokazy wyrobów z onyksu itp.
Swoją drogą, właśnie w tej relacji z Avanos przyznałam się do zakupu jakiejś typowej pamiątki (czyli tego obrazu - kopii Trenera Żółwi), bo zazwyczaj przywozimy z Turcji jakieś kosmetyki, przyprawy czy ubrania lokalnych producentów. No i od razu dowiedziałam się o wszelkich wadach durnostojek, chociaż mam w domu wystrój raczej spartański. Nie mówiąc już o tym, że warto było pokazać dzieciakom, jak się garnki lepi.
Pamiątki
Wysłane przez lukroman w
1. Uzman i ja mówimy o KUPOWANIU PAMIĄTEK, a to co innego niż jakie pamiątki w Turcji można/warto/nie warto kupić.
2. Jesteś przewrażliwiona na swój temat (jest tu chyba jakiś problem?), więc podkreślę, że nic mi do tego, co kupujesz (obraz znam i podoba mi się, też bym kupił ładną kopię), i ktokolwiek kupuje, za swoje pieniądze. Napisałem że mnie się nie podobają durnostojki, i że nie kupuję, bo - zdaje mi się - mam takie prawo na tym forum. I wiem, że moje zdanie niczego nie zmieni, więc producenci i sprzedawcy wszelkiego rodzaju "pamiątek" nie ucierpią na mojej fobii. Tylko tyle.
Pamiątki
Wysłane przez Iza w
1. Uzman pisał o stworzeniu wpisu o pamiątkach, nie zauważyłam słowa "kupowanie" w jego wpisie, więc może poczekajmy na jego wyjaśnienie, zamiast wkładać mu w usta słowa, których nie wypowiedział.
2. Nie, nie jestem przewrażliwiona na swoim punkcie, wręcz przeciwnie - jestem osobą o anielskiej cierpliwości i łagodnym usposobieniu. Nie podoba mi się Twoje, wyrażone wcześniej, sformułowanie, że Hani "nie pozwalasz" kupować durnostojek - czy jest ona Twoją żoną czy dzieckiem, żebyś jej zabraniał? Co do tego, co możesz a czego nie na tym forum i do czego masz prawo, to jest wyłącznie moja decyzja jako jego właścicielki i administratorki. Najwyżej się obrazisz i skasujesz swoje wypowiedzi, tak jak to miało miejsce w przypadku pojawiających się i znikających życzeń świątecznych. I tutaj widzę Twój problem, a nie mój.
Miłego weekendu!
1, 2 a nawet 3
Wysłane przez uzman w
1. Istotnie nie pisałem nic o kupowaniu.
2. Kłótnia z niczego - jak w starym, dobrym małżeństwie. :)
3. Dla odwrócenia tematu 2 uwagi prywatne: a) Zaraz się zabieram za dalsze spisywanie swych wakacji - miałem to zrobić wcześniej ale koszmarna grypa mnie dopadła. b) Przy okazji nie polecam nikomu oglądać filmów przed snem przy wysokiej gorączce. Po obejrzeniu "Aguirre gniew boży" w gorączkowych zwidach przez pół nocy walczyłem z bystrym nurtem Amazonki i krwiożerczymi tubylcami.
Dzięki, Uzman!
Wysłane przez Iza w
1. i 2. :) Dzięki za sprowadzenie tej dyskusji do absurdu, faktycznie - awantura w szklance wody. Lukroman - może się już nie obrażaj, co?
3. a) Właśnie miałam pytać, kiedy ciąg dalszy. Grypy współczuję ogromnie, mam nadzieję, że już Ci lepiej. b) Ale odlot - i co, zjedli Cię w tym śnie na końcu?