Po intensywnym zwiedzaniu Kayseri poprzedniego dnia mieliśmy troszkę dość widoków wielkomiejskich i z samego rana wyruszyliśmy w drogę prowadzącą do położonego 22 kilometry na północny-wschód stanowiska archeologicznego, znanego obecnie jako Kültepe czyli Kopiec Popiołu. Pod tą nieco przygnębiającą nazwą skrywa się niezmiernie ważne dla badań historii Azji Mniejszej i Bliskiego Wschodu miejsce, o którym wspomina każda poważna praca dotycząca dziejów starożytnych tych ziem.
W początkach II tysiąclecie p.n.e. kupcy z Asyrii założyli na terenie Anatolii kolonie handlowe, położone na trasie łączącej centralną część Azji Mniejszej z Mezopotamią. Z asyryjskich tekstów wiemy, że tych kolonii było co najmniej 21, ale do tej pory badaczom udało się zidentyfikować zaledwie trzy z nich. Wraz z przybyciem kupców asyryjskich na tereny Anatolii przybyło pismo klinowe, w postaci glinianych tabliczek na których skrupulatnie odnotowywano transakcje handlowe. Stanowisko Kültepe okazało się najbogatszym źródłem tych tabliczek, których do tej pory udało się tutaj odnaleźć około 24 tysiące.
Teoria teorią, ale jak w rzeczywistości wygląda obecnie Kültepe? Musiałam sprawdzić to osobiście, a wizyta na tym stanowisku była dla mnie jednym z najważniejszych powodów, dla których chciałam odwiedzić Kayseri. Zdaję sobie sprawę, że dla mnóstwa osób może być to zupełnie niezrozumiałe. Przecież większość stanowisk archeologicznych, zwłaszcza tych z czasów przed czasami osadnictwa greckiego i podboju rzymskiego, wygląda dla laika jak nieciekawe dziury w ziemi i jakieś skromne murki. Jednak miałam silne przekonanie, że Kültepe zobaczyć trzeba, a reszta ekipy podzielała mój entuzjazm.
Wyjechaliśmy z centrum Kayseri, minęliśmy typowe blokowiska położone na obrzeżach miasta i szybko znaleźliśmy się na obszarze wiejskim. Do Kültepe prowadziły nas brązowe kierunkowskazy, najwyraźniej uznano, że warto zasugerować turystom odwiedzenie tego miejsca. We wczesny, świąteczny poranek ruch na drogach był minimalny i saprawnie dojechaliśmy do Kültepe, na pierwszy rzut oka opuszczonego i zamkniętego na cztery spusty. Droga dojazdowa prowadziła pomiędzy położonym po jej lewej stronie ogromnym kopcem Kültepe Höyük, a rozciągającą się po prawej stronie osadą asyryjską Kültepe Karum. Obie części stanowiska otoczone są siatkowym ogrodzeniem i początkowo wydawały się niedostępne. Minęliśmy kopiec i podjechaliśmy pod teren kolonii asyryjskiej, a tam - niespodzianka - stał autokar wycieczkowy. Tego się, szczerze mówiąc, nie spodziewałam, ale ucieszył mnie fakt, że Kültepe jest odwiedzane przez turystów.
Dzięki temu, że grupa wycieczkowa właśnie weszła na teren wykopalisk, bramka była otwarta i zachęcała nas do podążenia ich śladami. Nie było tu żadnej kasy biletowej, ani nie zauważyliśmy oficjalnych godzin otwarcia. Dopiero gdy tureccy turyści wrócili do autokaru zauważyliśmy, że jesteśmy pod obserwacją - stanowiska pilnował strażnik na rowerze w towarzystwie psa. Gdy zostaliśmy na terenie Kültepe Karum prawie sami, przystąpiliśmy do eksploracji i fotografowania tego terenu. Zaskoczyła nas jego wielkość - widać było, że asyryjscy kupcy żyli wygodnie, w przestronnych domostwach, których fundamenty i fragmenty ścian były doskonale widoczne dzięki pracy archeologów. Warto wiedzieć, że przybysze z Mezopotamii mieszkali na terenie Kültepe przez wiele lat, więc ich pobyt należałoby traktować raczej jako wieloletnią emigrację, a nie krótką podróż służbową. Wiadomo nawet, że wielu z nich zakładało tu rodziny, biorąc za żony rdzenne mieszkanki tych ziem. Nie przeszkadzało im to w posiadaniu rodzin w ojczyźnie, do których wracali po zakończeniu emigracji.
Zachęceni sukcesem w zwiedzaniu terenu kolonii asyryjskiej podjechaliśmy następnie po imponujących rozmiarów (500 metrów średnicy!) kopiec Kültepe Höyük, który stanowi pozostałość lokalnej, anatolijskiej osady. Na jego szczycie odkryto ogromny pałac miejscowego władcy. Zdecydowanie zachowało się z niego więcej, niż oczekiwałam. Naszej eksploracji kopca przyglądał się z oddali strażnik i jego wierny psi towarzysz. Wkrótce potem byliśmy gotowi do dalszej podróży, chociaż dla mnie najważniejszy punkt wyprawy został już zrealizowany.
Tymczasem Myszkowóz zawiózł nas do niedalekiej osady Ağırnas. Pewnie nigdy o niej nie słyszeliście? Nic nie szkodzi, ja też nie miałam pojęcia o jej istnieniu jeszcze na kilka dni przed tą wizytą. Poszukując ciekawych miejsc, wartych odwiedzenia w okolicy Kayseri, natrafiłam na informacje właśnie o Ağırnas jako o wsi, w którym urodzić się miał Mimar Sinan, najsłynniejszy osmański architekt. Jego grób widziałam wiosną 2014 w Stambule, w pobliżu meczetu Sulejmana, więc wydawało mi się, że odwiedzenie w tym samym roku domu, gdzie się urodził, będzie ciekawym domknięciem pewnego rozdziału podróżniczego.
Ağırnas to całkiem urocza wioska, w której, prawdę mówiąc, nie ma zbyt wiele do zobaczenia. Tzw. "Dom Urodzin Sinana" to niepozorny budynek, będący jedynie symbolicznym miejscem urodzin mistrza. Podobno w jego wnętrzu można obejrzeć typowe wyposażenie z końca XV wieku, ale nie dane nam było sprawdzenie tego osobiście - ciągle trwało Święto Ofiarowania i budynek był zamknięty. Z tego samego powodu nie udało nam się również wejść do podziemnego miasta położonego pod Ağırnas, ale nie zamierzaliśmy się smucić, podziemnych miast widzieliśmy już wszak kilka, parę dni wcześniej. Przyjemnym zaskoczeniem był natomiast ładny gmach kościoła pod wezwaniem świętego Prokopiusza, wzniesiony w 1857 roku, a niedawno odrestaurowany i przekształcony w centrum kulturalne.
Puste brzuchy zasugerowały nam powrót do Kayseri na południowy posiłek i chociaż mieliśmy jeszcze namiary na kilka potencjalnie ciekawych miasteczek, postanowiliśmy posłuchać burczących żołądków. Okazało się, że była to dobra decyzja, nie tylko ze względu na smaczny posiłek, ale również z powodu turystycznego. Otóż, gdy najedliśmy się w znanej nam już lokancie, zauważyliśmy, że biuro informacji turystycznej jest, pomimo święta, otwarte. Dowiedzieliśmy się tam, że lokalne muzeum też jest w drugi dzień Święta Ofiarowania czynne.
Mówi się trudno i wędruje się dalej - podążyliśmy znaną już trasą wzdłuż bulwaru Burhanettina w kierunku cmentarza, przy którym miało znajdować się muzeum. Zidentyfikowanie właściwego budynku przysporzyło nam sporo kłopotów - spodziewaliśmy się bardziej reprezentacyjnego gmachu, a okazało się, że placówka muzealna skrywa się w maleńkim budyneczku, otoczonym przez zarośnięty chwastami ogród. Wnętrze muzeum też nie powaliło nas na kolana - co prawda wystawiono tam nieco znalezisk z Kültepe oraz innych lokalnych stanowisk, ale całość sprawiała przygnębiające, zaniedbane wrażenie.
Przy okazji obejrzeliśmy dokładniej grobowiec Seyyida Burhanettina, licznie odwiedzany przez rodziny tureckie i wróciliśmy do ścisłego centrum Kayseri. Popołudnie i wieczór upłynęły nam na lenistwie w parku oraz na rozważaniach, co robić dalej. Najzwyczajniej w świecie nie spieszyło mi się do Kapadocji, wzywały mnie natomiast drogi i bezdroża wschodniej Anatolii. Ostatecznie postanowiliśmy jednak zaryzykować powrót do Kapadocji, pomimo wielu obaw związanych z ogromną popularnością tej krainy wśród turystów. Jak się miało okazać, obawy te były całkowicie nieuzasadnione, ale o tym napiszę już w kolejnym odcinku.