Jak legalnie spędzić w Turcji 35 dni?

Wbrew pozorom pytanie postawione w tytule wcale do trywialnych nie należy. Stanęliśmy przed tym problemem podczas ubiegłorocznej wyprawy po Anatolii. Otóż naszą metodą na dotarcie do Turcji było wykupienie lotu charterowego w jednym ze znanych i renomowanych biur podróży. Swoją drogą polecamy takie rozwiązanie niezależnym podróżnikom - od przelotu razem z wczasowiczami w wersji "all inclusive" jeszcze nikomu korona z głowy nie spadła, a pozwala to zaoszczędzić nieco pieniędzy, które można wydać na miejscu w znacznie ciekawszy sposób...

Wracając do naszego dylematu: zakupiliśmy ów przelot w wersji pozwalającej nam spędzić w Turcji całe pięć tygodni. Początkową euforię, spowodowaną wizją tak długiej wyprawy, zaćmił problem natury matematyczno-praktycznej. Z matematycznego punktu widzenia pięć tygodni to pięć razy siedem czyli 35 dni. Typowa wiza turystyczna dla obywateli Polski przewiduje pobyt w Turcji do jednego miesiąca (cytując tekst na wizie: multiple entry visa valid for one month). Pomijając już fakt, że miesiąc miesiącowi nierówny, daje nam to maksymalny czas pobytu równy 31 dniom. Pozostając w Turcji dłużej, niż wiza na to pozwala, narażonym się jest na różne nieprzyjemności, w tym srogą grzywnę i zakaz ponownego wjazdu do kraju, co dla miłośników Turcji byłoby sporych rozmiarów tragedią.

Trzeba było zatem przystąpić do rozważenia rozwiązań legalnych. Wydawało się, że opcji jest kilka, w tym dwie dość oczywiste: ubiegać się o dłuższą wizę jeszcze w Polsce lub starać się o przedłużenie wizy w Turcji. Pierwsza opcja, choć teoretycznie możliwa, wiązała się z dużą ilością papierków i ogólnie z przerażającą biurokracją, między innymi trzeba w tym przypadku przedstawić plan podróży i rezerwacje hoteli, a to już kłóciło się z naszą filozofią podróżowania. Druga opcja, również teoretycznie możliwa, w praktyce jest niewykonalna w zderzeniu z turecką biurokracją. Dodatkowo, podczas podróżowania szkoda czasu na zwiedzanie urzędów.

Trzeba więc było znaleźć trzecią opcję, która jest zresztą najczęściej stosowana i ogólnie rekomendowana: opuszczenie granic Turcji przed upływem miesiąca i szybki powrót plus, oczywiście, zakup nowej, miesięcznej wizy. Po zaakceptowaniu tego rozwiązania stanęliśmy przed kolejnym dylematem: gdzie przekroczyć granicę turecką, żeby cała operacja odbyła się szybko, sprawnie i przy minimalnych nakładach finansowych?

Rozwiązać ten problem postanowiliśmy już na miejscu, w zależności od tego, jak się wyprawa rozwinie. Opcją numer jeden była wyprawa na Cypr Północny z Anamuru. Rejs z Alanyi nie wchodził w grę - tym razem nawet się tam nie zatrzymaliśmy, tylko z Antalyi wykupiliśmy bilety autokarowe bezpośrednio do Anamuru. Niestety, wprowadzone zaledwie dwa lata wcześniej rejsy na Cypr zostały zawieszone, a może nawet zlikwidowane. W każdym razie opcja numer jeden upadła bardzo szybko.

Opcją numer dwa była przeprawa na wschód Turcji i przekroczenie granicy z Gruzją. Co prawda nie za bardzo było nam po drodze, ale za to brzmiało to dość ciekawie - do czasu sprawdzenia najnowszych doniesień ze świata polityki: właśnie wtedy wybuchł konflikt zbrojny między Gruzją a Rosją. Tak też upadła opcja numer dwa.

Opcja numer trzy dość długo była brana pod uwagę, ponieważ zakładała przejazd autokarem z Istanbulu do Bułgarii. Ponieważ sporą część wyprawy spędziliśmy w południowo-wschodnich rejonach Turcji, więc opcja musiała poczekać na nasz powrót do Europy, który zresztą nie obył się bez ciekawych przeżyć. Gdy w końcu dotarliśmy na dworzec autokarowy w Istanbule, opcja numer trzy nie okazała się już tak kusząca - bilety były dość drogie, czas przejazdu - długi, a możliwości zwiedzania Bułgarii - dość ograniczone. Zasadniczo trzeba by było pojechać autokarem do Bułgarii, spędzić tam noc i wrócić - czysta strata czasu, a na dłuższy pobyt nie mogliśmy sobie pozwolić, ponieważ byliśmy umówieni w Istanbule ze znajomymi. I tak opcja trzy została odrzucona, a czas ważności wizy powoli dobiegał końca...

Pozostała nam ostatnia deska ratunku - czyli opcja numer cztery: przeprawa promowa z Çeşme na grecką wyspę Chios. Ta opcja została zrealizowana, pomimo mojej niechęci do Chios, które odwiedziliśmy poprzedniego roku, gdy przesiadaliśmy się na prom płynący do Pireusu. Tym razem otrzymałam szansę na zrewidowanie swojej negatywnej opinii. Czy z tej szansy skorzystałam? O tym (oraz o tajemniczej substancji nazywanej mastica) postaram się napisać w najbliższej przyszłości.

Podsumowując nasze wizowe wyzwanie - na cztery dni przed upływem ważności wizy staliśmy się dumnymi posiadaczami wizy nowej. O mały włos cała wyprawa zakończyłaby się fiaskiem, ponieważ punkt sprzedaży wiz na przystani promowej w Çeşme to niepozorny stolik z jeszcze bardziej niepozorną panią. Gdybyśmy się zagapili i podeszli prosto do kontroli paszportowej, to wpuszczono by nas do Turcji na podstawie starej wizy, która przecież uprawnia do wielokrotnego przekraczania granicy tureckiej. Co do turystów odwiedzających w trakcie wczasów Rodos czy Kos jest błogosławieństwem, dla nas o mało nie stało się przekleństwem...