Subiektywizm podróżnika a obiektywizm reportera

Taki temat do rozmyślań i dyskusji nasunął mi się po niedawnej wymianie zdań na temat lubianych i nielubianych miejsc w Turcji. Każdy podróżnik czy turysta ma swoje preferencje, często są one zresztą dobitnie wyrażane na rozmaitych forach, blogach itd. w postaci kategorycznych sądów. Z takim postawieniem sprawy wiąże się jednak kilka zagadnień, którym chciałabym się po kolei przyjrzeć.

Zauważyłam ostatnio pewną niepokojącą mnie tendencję, która objawia się wielką ostrożnością w wyrażaniu opinii o odwiedzanych miejscach lub też wręcz w przekonaniu, że oceniać ich, zwłaszcza negatywnie, nie wolno. Wpisuje się owa tendencja w nurt poprawności politycznej i wiąże z przekonaniem, że należy wyrażać szacunek dla obcych kultur, nieznanych praktyk religijnych i odmienności obyczajowych. Zasadniczo zgadzam się z takimi założeniami przyjmowanymi podczas podróżowania, ponieważ wiadomo, że bogactwo cywilizacyjno-kulturowe ludzkości jest przeogromne, a wachlarz rozmaitych zwyczajów - nadzwyczaj szeroki i wielobarwny.

Niestety, często dochodzi w związku z taką polityką szacunku i poprawności za wszelką cenę do nieporozumień i nadużyć. Jeżeli nie podobają nam się panujące w danym kraju zwyczaje lub prawa, to można tam oczywiście nie jechać. W pewnych przypadkach wydaje mi się to jedynym stosownym rozwiązaniem: trudno mi pojąć, czym kierują się osoby wykupujące wycieczkę do Korei Północnej. Do pewnego stopnia rozumiem, że motywacją jest ciekawość świata czy chęć podróży w miejsce nieskażone obecnością milionów turystów, jednakże finansowanie tamtejszego reżimu w celu zaspokojenia takich potrzeb uważam za grube nieporozumienie.

Najczęściej jednak dzieje się tak, że podróżnik trafia do nieznanego sobie wcześniej kraju, którego zwyczaje różnią się od znanych mu dotychczas. Mam tu na myśli zarówno takie podstawowe kwestie, jak stosowny ubiór, inaczej skomponowane i przyprawione posiłki, odmienna organizacja dnia roboczego, jak i drobniejsze różnice kulturowe. Podróżnik najczęściej nie ma wyboru i musi dostosować się do lokalnych zwyczajów: jeżeli mam ochotę odwiedzić meczet, to ubieram chustę na głowę, jeżeli jest właśnie pora sjesty, to dobijanie się do sklepu czy banku nic mi nie pomoże itd.

W tym momencie dochodzę do podstawowego pytania: jeżeli lokalne zwyczaje trzeba szanować, to czy muszą się nam one podobać? Czy wolno mi powiedzieć, że w chuście na głowie jest zbyt gorąco i niewygodnie, nie smakują mi miejscowe specjały kulinarne, a godziny otwarcia placówek muzealnych doprowadzają do rozpaczy i rosnącej frustracji? Czy też w imię szacunku dla innej kultury powinnam jedynie zachwalać uroki danego kraju lub siedzieć cicho?

W moim odczuciu podróżnik ma pełne prawo wyrażać swoją opinię o rozmaitych aspektach podróżowania po danym kraju czy regionie. Jednakże, i tutaj proszę o uwagę, należy odróżnić subiektywną opinię od braku szacunku dla danej kultury. Jeżeli w chuście na głowie było mi niewygodnie, to o tym napiszę, ale powstrzymam się przed negatywną oceną wszystkich kobiet, które takie nakrycie głowy noszą na co dzień, a co więcej - od oceny zasad obowiązujących wyznawców islamu. Najwyżej następnym razem pojadę do innego kraju lub zrezygnuję, w imię wygody, z wizyty w meczecie. Nie smakowała mi lokalna kuchnia, bo w moim odczuciu potrawy były zbyt słone/pikantne/mocno doprawione? Trudno, następnym razem nie zamówię tych dań oraz poinformuję czytelników lub znajomych, że mi nie smakowały. Być może nawet zadumam się nad historią gastronomiczną regionu, która doprowadziła do wykorzystania pewnych składników i pominięcia innych.

Wyrażanie przez podróżników opinii o odwiedzanych miejscach jest niezwykle cenne, ponieważ suche opisy są po prostu nudne. Relacja czy wpis na blogu od razu stają się ciekawsze, jeżeli autor doda do opisu swój osobisty komentarz w postaci garści uwag krytycznych lub słów zachwytu. Czyha tu na autora pewna pułapka: kontrowersyjne sądy i skrajne poglądy z pewnością przyciągają czytelników, ale czy nie zatraca się wówczas autentyzmu i wiarygodności?

Innym, często pojawiającym się na blogach i forach podróżniczych błędem jest wyciąganie wniosków natury ogólnej na podstawie niewielkiej próbki. Wskutek takiej praktyki pojawiają się odważne, aczkolwiek często nieprawdziwe stwierdzenia. Przykładem są często powtarzane opinie, że w Turcji nie ma piaszczystych plaż, że każdy mieszkaniec tego kraju mówi w co najmniej trzech językach, a alkohol jest wszędzie dostępny. Takie stwierdzenia wygłaszają często osoby, które spędziły tydzień wakacji w Bodrum lub Alanyi i uogólniły sobie obserwacje tamtejszych zwyczajów i realiów na cały kraj.

Nadmierna ostrożność przy wygłaszaniu ocen i sądów również niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Jeżeli pewna potrawa nie była dla mnie smaczna, to mogło być to spowodowane jej specyficznym przyprawieniem, ale również nieświeżymi składnikami lub nieudolnością kucharza. Wstrzymując się od oceny w tym drugim przypadku możemy poważnie zaszkodzić kolejnym podróżnikom, którzy wybiorą taki lokal. Nie należy się więc obawiać stwierdzenia faktu: mięso było przypalone, pomarańcze zepsute, a zupę przyrządzono z proszku.

Przejdźmy teraz do sedna rozważań czyli do postawionego w tytule dylematu Subiektywizm podróżnika a obiektywizm reportera w odniesieniu do Turcji w Sandałach. Staramy się w gronie redakcyjnym przestrzegać podstawowej zasady: rozgraniczenia opisu danego miejsca od naszej oceny. W praktyce sprowadza się ona do pewnego dualizmu widocznego na portalu. Artykuły będące opisami miast, zabytków, dań kuchni tureckiej i cudów natury staramy się tworzyć jak najbardziej obiektywnie, ograniczając się do przedstawienia faktów w postaci dat, cen, opisów architektonicznych czy geologicznych. Nasze subiektywne sądy zamieszczamy natomiast w postaci komentarzy, wątków na forum czy też relacji z podróży.

Tak wyglądają założenia, ale jak wiadomo, oddzielenie opisu od oceny jest zadaniem niezwykle trudnym. Nasze preferencje, sympatie i antypatie są zapewne doskonale widoczne, a świadczy o nich chociażby ilość artykułów dotyczących poszczególnych zagadnień. Wystarczy porównać ilość artykułów dotyczących Edirne oraz Alanyi, żeby wyciągnąć słuszne wnioski o tym, co tak na prawdę kręci redakcję Turcji w Sandałach. Być może kogoś zastanowi także znikoma ilość tekstów opisujących słodycze i desery tureckie - prawda jest taka, że ze słodkości najbardziej smakuje nam Adana kebab.

Na etapie podróży, podczas której zbieramy informacje i sporządzamy dokumentację fotograficzną, wyrabiamy sobie opinię na temat odwiedzanych miejsc. Często bywa tak, że pierwsze negatywne wrażenie skutecznie zniechęca nas do dogłębnej eksploracji danego miasta. Czasami, po stoczeniu wewnętrznej walki, decydujemy się spełnić reporterski obowiązek i zostajemy w takim miejscu na dłużej. Często bywa jednak i tak, że wygrywają nasze odczucia. W efekcie nie powstaje tekst o takim miejscu lub jest on nad wyraz krótki i pobieżny, chociaż dokładamy starań, aby nie był jednocześnie krzywdzący.

Ponieważ zdajemy sobie sprawę z roli zmęczenia, chwilowych nastrojów w zespole i tym podobnych czynników, czasami decydujemy się na powrót do miasta, które nas podczas pierwszej wizyty zniechęciło. Zdarza się, że kolejna odsłona jest bardziej korzystna, ale zauważyliśmy, że w wielu przypadkach pierwsze wrażenie potwierdza się podczas takiego powrotu. Wówczas wiemy, że trzeciej próby nie będzie.

Reasumując, nie boimy się wyrażania osobistych opinii, ale staramy się starannie oddzielić je od faktów. Od autorów przewodników natomiast oczekujemy pewnej dozy zdrowego sceptycyzmu, o który tak trudno wśród miłośników danego kraju czy regionu. Sami sobie też takiego sceptycyzmu życzymy, żeby plusy podróżowania Turcji nie zasłoniły nam pewnych minusów (o których napiszemy już wkrótce).