Wyprawa TwS 2018 czyli kemping, którego nie było (część 3/5)

Trzecia część relacji z letniej wyprawy ekipy TwS 2018 zabierze Was do Konyi, w której sprawdziliśmy co ciekawego można tam zobaczyć poza Mauzoleum Mevlany. Później postaramy się Was przekonać, że nawet trzy dni to zbyt mało, aby dokładnie zwiedzić Hierapolis i Pamukkale, a na koniec przeniesiemy się na wybrzeże Morza Egejskiego, do sennego miasteczka znanego jako Selçuk.

Białe Niebo czyli Pamukkale

Dzień 15 (07.07.2018)

Dzisiaj dzień transferowy. Po śniadaniu wymeldowujemy się z hotelu, zostawiamy bagaże w automatycznej przechowalni na dworcu (10₺ za 4 godziny) i wędrujemy do mauzoleum Atatürka. Spacer trwa 40 minut. Jest jeszcze wcześnie i niezbyt upalnie. Atmosfera w mauzoleum jest bardziej luźna niż to pamiętamy sprzed 13 lat. Wstęp darmowy, ale jest kontrola bezpieczeństwa. Na koniec wizyty Iza kupuje sobie okolicznościową czapeczkę za 10₺ i robimy sobie grupowe selfie na pamiątkę dwóch tygodni w podróży.

Grupowe selfie w mauzoleum Atatürka

Około 11:30 jesteśmy z powrotem na dworcu. Czas do odjazdu pociągu spędzamy w restauracjach, na tarasie z widokiem na Ankarę i na zakupach. Dworzec szybkiej kolei w Ankarze jest przestronny, bardzo czysty i niezatłoczony. Pociąg odjeżdża punktualnie o 14:40. Ma dwa przystanki pod Ankarą, a potem gna w kierunku Konyi. Jest o wiele mniej pasażerów niż na trasie ze Stambułu do Ankary.

W pociągu z Ankary do Konyi

Na dworcu kolejowym w Konyi przez chwilę zastanawiamy się nad dostępnymi opcjami dotarcja do centrum miasta. Postanawiamy podążyć za tłumem, który doprowadza nas do autobusu miejskiego. Próba zapłaty za przejazd spotyka się z odmową, najwyraźniej jest to forma transferu w cenie biletu na pociąg.

Przed dworcem kolejowym w Konyi

Wjeżdżamy autobusem do centrum Konyi i orientujemy się, jak miasto jest zorganizowane. Wysiadamy w pobliżu Wzgórza Alaaddin Tepesi i kierujemy się do hotelu, wypatrzonego przez nas poprzedniego wieczoru w sieci. To Selçuk Otel Şems-i Tebrizi, bardzo dogodnie położony i czysty, pierwszy rzut oka sprawia, że można go nawet uznać za luksusowy. Przestronna recepcja, złocenia, ogromne akwarium. Zatrzymujemy się w dwupokojowym apartamencie, chociaż pokoje nie są zbyt duże, ale wystarczą dla naszej ekipy.

Po rozpakowaniu wychodzimy na wstępny rekonesans. Najpierw kierujemy się na Wzgórze Alaaddina, gdzie właśnie trwa remont najsłynniejszego chyba meczetu w mieście - Alaeddin Keykubad Cami. Przechadzamy się po parku na wzgórzu, a przy wyjściu naszą uwagę przyciąga próba rekonstrukcji Kiosku Kılıçarslana II. Niestety nie wygląda na zbyt udaną, a raczej przywodzi na myśl nieszczęsny zamek "Sponge Bob" z Şile.

Rekonstruckcja Kiosku Kılıçarslana II

Wędrujemy przez historyczne centrum Konyi, drogą Melvana Caddesi, łączącą Wzgórze Alaaddina z Mauzoleum Mevlany. Pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne, szerokie ulice, czyste i zadbane, piękne budynki, odrestaurowana dzielnica handlowa. Zatrzymuje nas Turek oprowadzający grupę Chińczyków i namawia, żebyśmy poszli obejrzeć ceremonię sema czyli słynne wirowanie derwiszy. Dodaje, że żałuje, iż musi gnać za swoją grupą i obdarowuje dzieciaki pocztówkami.

W dzielnicy handlowej, znanej w Konyi jako Bedesten, znajdujemy przepiękny i ciekawy architektonicznie meczet Aziziye. Zbudowany w XVII wieku, ale przebudowany po pożarze w drugiej połowie XIX wieku budynek to fascynujące połączenie tradycyjnej architektury osmańskiej i baroku. Przed meczetem trwa natomiast handel pijawkami.

Meczet Aziziye

Komu pijawkę, komu?

Robimy się głodni i w jednej z bocznych uliczek znajdujemy lokantę, najwyraźniej nastawioną na klientelę miejscową. Zajadamy się sac kavurmą, popijając zimny ayran.

Zimny ayran to jest to!

Ostatni punkt dnia to spacer aż do Mauzoleum Mevlany. Robimy też parę zdjęć meczetowi Selimiye. Jutro tu wrócimy, przygotowani na zwiedzanie wnętrz meczetowych.

Mauzoleum Melvany w świetle zachodzącego słońca

Dzień 16 (08.07.2018)

Śniadanie miło zaskakuje - jest menemen. Oczywiście są też inne potrawy, ale obecność jajek z warzywami zawsze nas cieszy najbardziej.

Dzisiaj zwiedzamy Konyę. Zaczynamy od muzeum Mevlany. Jesteśmy przed otwarciem muzeum, ale sporo osób już czeka. Jest nawet wycieczka Polaków z Alanyi, nieco zaspanych. Przed wejściem do Mauzoleum trzeba założyć niebieskie plastikowe woreczki na buty, trochę jak w szpitalu. Niestety główna atrakcja - grób Mevlany - jest w renowacji. Poza tym jest sporo turystów z Turcji i innych krajów i nie bardzo da się zwiedzać.

Zwiedzamy Mauzoleum Mevlany

Po muzeum idziemy do meczetu Selima. Oczywiście dzieciaki szaleją po dywanie. My jesteśmy stosownie pozawijani, Tola też ma chustę na głowie. Z tego powodu po wyjściu z meczetu zostajemy wzięci za miejscowych.

Meczet Selima

Potem ruszamy przez historyczne centrum. Okazuje się, że stara dzielnica handlowa to właśnie Bedesten, który widzieliśmy na mapie umieszczonej na tablicy informacyjnej dla turystów. W tej okolicy wyremontowano 2700 sklepów i 40 uliczek. Efekt jest bardzo miły dla oka.

Uliczka w dzielnicy handlowej

Przy okazji dokonujemy zakupu czapeczek dla Jarka (nazwaliśmy je roboczo myckami) - są cieńsze po 2₺ i grubsze po 4₺ - bierzemy dwie i w sumie płacimy 5₺.

Jarek w mycce

Drugi meczet dzisiaj to Aziziye, zbudowany w stylu barokowym/rokoko. Meczet jest bardzo dobrze oświetlony, ma wyjątkowo duże okna. Dzieciaki doceniają możliwość pobrykania po dywanie.

Wnętrze meczetu Aziziye

Potem idziemy do İplikçi Camii. Meczet jest zbudowany w zupełnie innym stylu, o wiele bardziej masywnym. Jest też o wiele starszy - zbudowany został w XIII w. Jeszcze inny styl reprezentuje meczet Kapu, z drewnianymi kolumnami, z XVII wieku.

Meczet İplikçi

Meczet Kapu od środka

Mamy już dość meczetów, więc dla odmiany kierujemy się do Muzeum Archeologicznego, po drodze oglądając kościół katolicki świętego Pawła. Kościół jest zamknięty, wygląda na to, że proboszcz ma wakacje.

Kościół rzymskokatolicki w Konyi

Muzeum jest darmowe i posiada w kolekcji wspaniałe sarkofagi rzymskie oraz wannę sprzed 4 tysięcy lat. Niestety wiele eksponatów nie jest opisanych, no i mało jest informacji o stanowiskach archeologicznych w prowincji Konya.

Sarkofag rzymski w Muzeum Archeologicznym w Konyi

Wracamy do hotelu odetchnąć, ale wilgotna pościel nie zachęca do wypoczynku, najwyraźniej obsługa założyła niedosuszone prześcieradła. Wyruszamy na poszukiwanie lunchu, który jemy w restauracji nastawionej na turystów. Próbujemy zupę z okry i dnie nazywane tirit. Jest niezłe, ale porcje są małe, za cenę dość wygórowaną.

Tirit czyli zapiekanka posypana pistacjami

Zupa z okry

Wybieramy się tramwajem na dworzec autokarowy, przy okazji nabywając kartę transportu publicznego w Konyi. Tramwaj jedzie prawie pół godziny, a to dopiero połowa trasy na kampus uniwersytetu.

Tramwaj w Konyi

Wracając wysiadamy dwa przystanki wcześniej i spacerujemy po parku Kültür Park. Są w nim sztuczne jeziora, po których pływają czarne łabędzie. Oglądamy też mauzoleum seldżuckie z XIII wieku.

Kültür Park

Mauzoleul Tacul Vezir

W drodze powrotnej największym przebojem jest wizyta w medresie Karatay przeekształconej w muzeum. Wystawione są w niej kafle z pałacu seldżuckiego Kubad Abad nad jeziorem Beyşehir. Ruiny pałacu odwiedziliśmy rok wcześniej, a teraz Iza jest niezmiernie szczęśliwa, że jednak odwiedziliśmy medresę Karatay, chociaż już mieliśmy ją pominąć. Kafle są niezwykłe, gdyż przedstawiają postaci ludzkie oraz zwierzęta, co w islamie jest ponoć zakazane.

Kafle z pałacu seldżuckiego Kubad Abad

Kolację jemy w sprawdzonej dzień wcześniej lokancie. Wolimy nie eksperymentować przed podróżą. Przed snem wędrujemy jeszcze trochę przez miasto, ale zabytkowe meczety zaczynają nam się już ze sobą mylić. Trafiamy do dzielnicy mieszkalnej i robimy zakupy w zwykłym Migrosie.

Dzień 17 (09.07.2018)

Podczas śniadania w hotelowej restauracji jest włączony telewizor. Dowiadujemy się z niego o wielkiej katastrofie kolejowej w europejskiej części Turcji, gdzie wykoleił się pociąg relacji Edirne - Stambuł. Według podawanych wiadomości zginęły aż 24 osoby, a o wiele więcej jest rannych. Wiadomości o wypadku podawane się z dopiskiem "son dakika" czyli z ostatniej minuty. Jesteśmy zszokowani, rozważaliśmy przejazd pociagiem na tej trasie. Dopiero później dowiemy się, że katastrofa miała miejsce dzień wcześniej, ale na media został nałożony zakaz publikowania informacji przez pierwszą dobę po wypadku. Czemu? Zapewne ma to coś wspólnego z ponownym zaprzysiężeniem na prezydenta Turcji Recepa Erdoğana, ale to tylko nasze spekulacje.

Z ostatniej chwili czyli sprzed doby...

Pakujemy się i sprawnie docieramy na dworzec autokarowy. Wchodzimy do środka i od razu rzuca się nam w oczy kurs do Denizli, podobno odchodzący za pół godziny. Porzucamy plany jazdy na raty przez Afyon i kupujemy bilety. Okazuje się, że sprawnie wsadzają nas w taksówkę, która ma za zadanie dogonić autokar. Oto Turcja!

Pozostała część dnia mija nam wygodnie na transferze. Autokar jedzie przez Seydişehir, Beyşehir, Ispartę. Dzieciaki grają na tabletach przymocowanych do oparć foteli w autokarze, a my śledzimy trasę.

Tola-czołgistka

Bardzo malowniczo prezentuje się jezioro Eğirdir, a w Isparcie nie ma smogu, jaki zapisał się w naszej pamięci rok temu.

Jezioro Eğirdir

Po drodze jest kilka 5 minutowych przerw i jedną dłuższa, niedaleko Denizli, przeznaczona na obiad. Posilamy się i my.

Ssamoobsługowa restauracja na trasie

W Denizli jesteśmy około 18 i szybko przesiadamy się do dolmusza, który jest naprawdę wypchany. W Pamukkale odnajdujemy znany nam sprzed roku hotel z basenem White Heaven. Dobijamy targu po turecku i w ten sposób mamy bazę noclegową za 190 euro na cztery noce.

Pokój hotelowy w Białym Niebie

Dzień 18 (10.07.2018)

Z rana idziemy się kąpać na trawertyny. Ruszamy zaraz po śniadaniu. Turystów jest niewielu, dzieciaki z przyjemnością testują kolejne baseny. Najbardziej podoba im się kąpanie w rowach prowadzących wodę. To dzień przeznaczony na wypoczynek i odmoczenie się po intensywnych prawie trzech tygodniach w drodze.

Pamukkale i dzieciaki

Wejście na szczyt tarasów zajmuje nam niemal dwie godziny. Przy ostatnich basenach jest sporo turystów. Na szczycie decydujemy się na brawurowy zakup wody - cena za 1,5 litra to 10₺. Ceny lodów też są niezłe.

Lody w Pamukkale. Ile kosztuje sam wafelek?

Wejście do basenu Kleopatry kosztuje 50₺. Przy basenie spotykamy Metina, którego poznaliśmy tutaj podczas zeszłorocznej wizyty. Oglądamy zniszczony brzeg basenu, który jest odgrodzony taśmą. Osobom kąpiącym to wcale nie przeszkadza.

Nieco uszkodzony Basen Antyczny

Zejście zajmuje na niemal godzinę. Wracamy do hotelu odświeżyć się i zrobić pranie. Potem idziemy na lunch. Znajdziemy fajną lokantę w pobliżu biur kompanii autobusowych. To chyba jedyne miejsce, gdzie można zjeść smacznie i świeżo w całym Pamukkale, reszta to typowe pułapki na turystów. Problemem nie jest nawet cena, ale podła jakość i mała ilość serwowanego tam jedzenia. My przez najbliższe trzy dni żywimy się w Hacı Kadir’in Yeri. Obiecaliśmy sobie, że rozreklamujemy ten lokal, więc to niniejszym czynimy! Pyszne köfte, świeża zupa, domowej roboty pilav oraz przepyszny menemen z ostrą papryką - mniam, mniam, palce lizać.

Jedyny lokal gastronomiczny, który polecamy w Pamukkale

Potem idziemy na sjestę do pokoju. Niestety, dzieciaki upierają się, żeby się kąpać w basenie. Jarek usiłuje spać najpierw w pokoju, a potem na leżaku.

Na basenie

Jest bardzo gorąco, więc ściągamy dzieci z basenu. Jarek robi pranie reszty ubrań. Wszystko bardzo dobrze schnie.

Potem idziemy jeść. Decydujemy się na niebiańskiego Mehmeta. Jedzenie jest słabe, Staś dostaje spaghetti, które jednak mu nie smakuje. Frytki wyglądają na odgrzewane, a kebab - na przygotowanego z mrożonki Niestety bardzo wieje i trzeba pilnować swojej szklanki, żeby jej zasłony nie przewróciły. Więcej tu nie wrócimy.

Niesmaczne jedzonko

W naszym hotelu nocuje wycieczka Chińczyków. Objawia się to nawracającym brakiem prądu wieczorem i alarmem telefonicznym o 5 rano. Obsługa zarzeka się, że to nie ich wina, tylko Chińczyków. Ale to już kolejny dzień...

Dzień 19 (11.07.2018)

Po wczesnoporannej pobudce dosypiamy, po zasłonięciu okien i włączeniu klimy, bo na dworze pieją koguty i dmuchają balon. To znaczy balon dmuchają ludzie, a nie koguty... Po śniadaniu Jarek zostaje w pokoju pracować, a reszta ekipy wyrusza na podbój Hierapolis, z kierunku bramy południowej. Chodnik jest miejscami zarośnięty tak bardzo, że trzeba iść ulicą. Pomimo wczesnej pory pod górkę podjeżdża już sporo autokarów z turystami.

Wędrówka do górnego wejścia na teren Hierapolis

Zwiedzamy mury obronne, teatr rzymski, Plutonium, rzymską drogę, nimfeum, latryny, agorę i bramy. Dużo nawijam dzieciakom o historii i archeologii, szukamy inskrypcji w teatrze i fragmentów antycznych budowli w murach z okresu bizantyjskiego. Poza głównymi atrakcjami czyli teatrem i trawertynowymi tarasami zwiedzających praktycznie nie ma.

Zwiedzamy Hierapolis

Antyczna inskrypcja wychwalająca Hierapolis

Rzymska droga

W drodze powrotnej dzieciaki znowu chłodzą się w basenach i kanale na tarasach. Nie mają strojów, ale moczą się w bieliźnie. Obciachu nie ma, turyści z Azji chodzą po tarasach w czarnych skarpetkach.

Tola odmacza się po zwiedzaniu

W skarpetach przez Pamukkale

Najciekawszą niespodzianką jest trasa wiodącą wzdłuż naturalnych trawertynowych tarasów. Szukamy kanałów, którymi płynie woda. Przechodzimy w sumie 7,5 km. Wracamy akurat w momencie, kiedy Jarek skończył pracę.

Płynie, płynie cieplutka woda

Szybkie prysznice i idziemy na lunch do lokanty, na zupę i köfte. Tym razem wędrujemy prosto do sprawdzonego Hacı Kadir’in Yeri.

Po lunchu sjesta, backup zdjęć i próby uzupełniania relacji przez dzieciaki, zakończone szybką drzemką Stasia. Około 16:30 wybieramy się po napoje i przekąski, po czym Iza idzie się spotkać z Wiolettą, pilotką wycieczek w biurze Pacho Tours. Wiola jest zachwycona i stawia dwa piwa, przy których opowiada, w jaki sposób wylądowała w Turcji.

Spotkanie w Wiolą

Dzień kończymy z chrupkami i winem, bez kolacji w restauracji.

Dzień 20 (12.07.2018)

Wyspani wstajemy już o 7 rano, budzimy obsługę hotelu i szybko zjadamy śniadanie, żeby jak najwcześniej zacząć zwiedzanie Hierapolis. Tym razem wyruszamy w komplecie, zaopatrzeni w 3 butle wody.

Z reklamówką przez Pamukkale

Szybko wspinamy się trasą koło basenów trawertynowych i wspinamy się pod górę. Naszym głównym celem jest martyrium świętego Filipa. Prawie nikogo nie spotykamy po drodze.

Droga do martyrium świętego Filipa

Przy okazji oglądamy stosunkowo niedawno odkryty grób tego świętego. Widać też ślady działalności archeologów, którzy zrekonstruowali fragment kościoła i most.

Zrekonstruowany kościół

Martyrium świętego Filipa

Maszerujemy nad Hierapolis, przez nekropolię, i znajdujemy teatr hellenistyczny.

Teatr hellenistyczny w Hierapolis

Schodzimy na teren Agory, po czym dochodzimy do podestu nad oryginalnymi tarasami, ale zamiast wrócić do wejścia, kierujemy się dalej, w kierunku nekropolii.

Przy oryginalnych tarasach

Oglądamy ciekawe formacje skalne, trawertynowe tarasy i stojące na nich grobowce. Zdumiewa nas świetny stan zagospodarowania tego rozległego terenu, do którego dociera niewielu turystów.

Biało i pusto, wstęp wzbroniony

Nekropolia Hierapolis

Ścieżka i kwiecie

Wracamy do tłumów, i szybko schodzimy do miasteczka. Kierujemy się na lunch do znanej lokanty, gdzie tym razem Jarek zamawia menemen, najlepszy, jaki mieliśmy okazję kosztować. Dzisiaj podają też pilaw, a pani kucharka widząc, jak dzieciaki prawie się o niego pobiją, dokłada hojnie z garnka. Obsługa żegna nas serdecznie, przeczuwając jakoś, że to nasz ostatni dzień w Pamukkale.

Menemen pycha!

Udajemy się kupić bilety autokarowe do Selçuku na następny dzień, kosztują za 4 osoby około 170₺. Dokupujemy też dużo płynów i wracamy na sjestę do hotelu. Później już nic ciekawego się nie dzieje, odpoczywamy i korzystamy z basenu.

Dzień 21 (13.07.2018)

Idziemy z rana na midibus, niestety trochę ciasny. Na początku nie jest jasne, czy mamy 4 miejsca siedzące, bo jeden z biletów posiada numer wyższy niż liczba miejsc w busiku. Kurs do Selçuku trwa 3 godziny. Konduktor jest trochę nerwowy.

Docieramy o 13:15 i udajemy się w kierunku upatrzonego wcześniej hotelu. Niestety jest on nieczynny, chociaż parę miesięcy temu miał dodawane znakomite opinie. Idziemy do następnego, a tam obsługa kieruje nas do kolejnego. Na szczęście tam jest już miejsce. Dodatkowym atutem jest basen. Miasteczko jest dosyć puste, tylko w okolicach targu kręcą się ludzie.

Senna atmosfera w Selçuku

Szybko ruszamy na lunch - na szczęście na głównym skrzyżowaniu jest bardzo dobre miejsce - Petek Çöp Şiş. Potem wybieramy się na eksplorację miasta. Znajdziemy sklepy, akwedukt i stację kolejową.

Czas na lunch - çöp şiş

Akwedukt w Selçuku

Wracamy koło twierdzy i zaskakuje nas brak turystów oraz opłaty za parking. Znajdujemy też nieco tajemnicze wykopaliska, które nie posiadają tablicy informacyjnej. Trzeba będzie zgłębić ten temat po powrocie. Postanawiamy zwiedzić twierdzę i bazylikę św. Jana jeszcze dziś. Nagrodą dla dzieciaków ma być potem basen.

Ruiny pod twierdzą w Selçuku

Zostawiamy zakupy w hotelu i ruszamy. Jest dosyć ciepło, ale i tak podejście prostsze niż w Pamukkale. Na twierdzy rzeczywiście jest bardzo mało osób, a my cieszymy się z tego, że po raz pierwszy możemy twierdzę odwiedzić, ponieważ podczas wcześniejszych naszych wizyt była w remoncie. Co chwilę natykamy się na te same ekipy. Zwiedzamy bazylikę i zamek.

Grób świętego Jana

Twierdza na wzgórzu Ayasoluk

Po twierdzy idziemy kupić napoje i ser. Testujemy piwo Skol - okazuje się niezłe. Sera trochę za mało. Kupujemy też serek topiony i bułki na kolację i śniadanie. W hotelu podają śniadanie od 8:30, a nasz plan zakłada stawienie się w Efezie tuż po otwarciu bram czyli o godzinie 8.

Po powrocie do hotelu idziemy na basen i robimy pranie.

Powiązane artykuły: