Poznawanie Turcji z Ekodosdem

Jeśli chcesz dobrze poznać kraj, to musisz poznać jego mieszkańców, dotrzeć do najbardziej odległych zakątków. To wiedza wszyscy, nie wszyscy jednak wprowadzają w to w czyn. Doskonałym przykładem takiej postaci jest znany podróżnik Wojciech Cejrowski - tylko do czytania, nigdy nie do słuchania ;), który zwiedził wzdłuż i wszerz Amerykę Łacińską.

O stowarzyszeniu Ekodosd już pisałam, jaka mają misję etc., więc nie chcę się powtarzać. Dość powiedzieć, że to właśnie dzięki nim jestem w stanie poznawać zupełnie nieznane tereny Turcji, ludzi ciągle żyjących w zgodzie z natura, a także odwiedzać... całe miejscowości, gdzie nie tylko nie ma wszechobecnych odbiorników telefonii komórkowej, ale także - elektryczność do nich jeszcze nie dotarła.

Dla przypomnienia powiem tylko, że Ekodosd to organizacja mająca za cel ochronę dziedzictwa kulturowego w Turcji. W tym celu regularnie organizuje dla swoich członków różnego rodzaju wycieczki. A, że ma na celu także prezentację nieznanych obiektów, wycieczki te odbywają się różnych dziwnych miejscach, jednak najczęściej... w górach Taurus.

W miniona niedzielę także obyła się takowa. Prowadziła na szczyt góry Madran Dağ która ma ni mniej, ni więcej, tylko 1792 m n.p.m., zaś na jednym z jej zboczy znajduje się historyczne miasto Gerga - relację z pobytu zamieściłam w tym artykule.

Zaczęło się bardzo niewinnie, zawieźli nas autokarem najwyżej, jak tylko mogli, a potem szliśmy sobie bitą dróżką. Już na samym początku naszej wędrówki podziwialiśmy zachowany niemal w stanie nienaruszonym most z czasów rzymskich.

Ponadto widoki były przepiękne. Szliśmy wzdłuż wąwozu, podziwiając w oddali niesamowite szczyty, w dole płynął potok - jakieś 300 metrów, także nie słyszeliśmy szumu wody, ale i tak było fantastycznie. W pewnym momencie nasz prezydent stowarzyszenia stanął, zarządził zebranie i spokojnie powiedział, że teraz już drogi nie będzie - ja tam miastowa jestem, dla mnie i tak jej nie było ;) - i zaczyna się trudniejszy etap wycieczki. W tym momencie należy wtrącić kilka słów wyjaśnienia. Tego rodzaju wycieczki mają to do siebie, że nie możesz zawrócić. Po prostu się zgubisz, no, chyba, że masz ze sobą kłębek Ariadny.

Wsłuchując się w słowa prezydenta zaczęłam się mocno zastanawiać, czy aby dobrze zrozumiałam? Jednak, kiedy pokazano mi kierunek naszej wycieczki... okazało się, że tak, jak najbardziej. Otóż, pokazano mi w oddali - bardzo oddali - górę, do której droga wiodła przez tenże kanion wzdłuż którego właśnie szliśmy, oraz... przez dwa następne szczyty. Nieco zamarłam.

Zaczęliśmy pionowo schodzić w dół. Na dole, przeprawiliśmy się przez rzeczkę - oczywiście żaden mostek czy kładka na nas nie czekała - trzeba było poskakać po kamyczkach :D, po czym... wspięliśmy się znowu w górę... Kolejne 300 metrów, pionowo, bo tak szybciej - co nie znaczy łatwiej. Wchodziliśmy zatem na kolejny szczyt. Po drodze był strumyk górski. Niektórzy z nas byli już naprawdę zmęczeni. Zobaczcie sami na zdjęciu, co robili ;)

Potem była nieco przyjemniejsza część wycieczki - przechodziliśmy obok kilku fantastycznych wodospadów... Przy jednym z nich zrobiliśmy krótki odpoczynek... Wszyscy, z wyjątkiem naszego prezydenta, padli! Takie wycieczki są dużo bardziej wyczerpujące, niż najtrudniejsza siłownia, z której zawsze można wyjść. My mieliśmy już za sobą 6 km wspinaczki i przed sobą jeszcze 4 kilometry...

kolejny odpoczynek, a droga jeszcze daleka! Kolejny odpoczynek, a droga jeszcze daleka!

Nasz prezydent znowu przemówił... powiedział, że w zasadzie, to dotychczasowa trasa przebiegała łagodnie, i teraz niestety zacznie się trudniejszy odcinek (!!!). Znikąd ratunku... Trzeba iść dalej. Pojawiły się kolejne przeszkody w postaci kamiennych płotów, które trzeba było zwyczajnie przeskakiwać. Generalnie nie byłoby problemu, ale ich było, jakieś... 20.

Wreszcie... góra zdobyta! Widoki przepiękne! Tutejsze góry przybierają dziwne, niespotykane kształty, sami zresztą zobaczcie. W oddali widać sztuczne jezioro wybudowane przy elektrowni wodnej. Widok zapierający dech w piersiach... Warto było.

Po krótkim postoju, idziemy dalej. W końcu docieramy do Gergi, miasta zapomnianego przez Boga i Ludzi. Mówiąc szczerze, nie dziwię się, jak się tam dostać? Byliśmy jedynymi zwiedzającymi oczywiście.

Jednakże wszyscy już byli porządnie zmęczeni. Po przeskakiwaniu kolejnego płotka, społeczeństwo po prostu się zbuntowało i... odmówiło pójścia dalej bez minimum 15 minutowego odpoczynku :D

Po chwili szliśmy dalej. W końcu w oddali zamajaczyły się nam jakieś budynki.

Wiedzieliśmy, że to koniec naszej wyprawy, że wkrótce wsiądziemy do autokaru i wreszcie odpoczniemy... Dotarliśmy do wioski - i - ku naszemu przerażeniu szliśmy dalej! Okazało sie bowiem, że to jedna właśnie z takich małych wioseczek, gdzie prądu nie ma, a co dopiero utwardzonej drogi. Ale za to, jakie widoki!

Szliśmy więc dalej... Zeszliśmy z kolejnej góry... W dole stał autokar... Skończyło się. Byliśmy bardzo zmęczeni, ale szczęśliwi. Nie można poznać kraju, jak go się nie przejdzie wzdłuż i wszerz. Za kilka dni następna wycieczka. Zobaczymy, gdzie nas tym razem zaprowadzi Ekodosd.