Nasza Turcja

Termin

Rozpoczęcie: 

29/07/2005

Podróżnik: 

Pauli75 & piotrmx

Organizator: 

brak

Podobno najtrudniej jest zacząć. A jeszcze trudniej zacząć oryginalnie. W takim razie może na początek coś bardzo tureckiego. Czyli kot- Turecki Van. Być może nie do końca zgodny ze wzorcem rasy. Nie ma bowiem dwóch symetrycznych plamek na głowie. Ogon też nie był pręgowany. Ale te oczy!!!

 

 



Nie będzie to relacja z poszczególnych dni jednej wyprawy ale wspomnienia z najciekawszych miejsc w które dane nam było zobaczyć w ciągu ostatnich siedmiu lat. „Nasza Turcja” to wyprawy z 2005, 2006, 2009 i 2010 roku.  Do tego reminiscencje z wcześniejszych moich pobytów w Turcji, czyli 1982 i 1990 roku.

Niestety z pierwszego wyjazdu nie mamy zdjęć, bo naszym aparatem „zaopiekował” się jakiś klient knajpki w Zakopanem. Mogę mieć tylko nadzieję, że z kolejnych wypraw będzie ich aż nad to.

 

W 2009r wybraliśmy się do Turcji na przełomie kwietnia i maja. Hasło, które nam towarzyszyło brzmiało "W strone słońca i ciepłego morza". Pomysł niezły. Gorzej z realizacją. W Stambule wiało, padało i było może z 15 stopni. Po drodze widzielismy snieg, który na wysokosci 1000m wcale nie topił się.

 

Przełęcz koło miejscowosci Bozdag była przykryta chmurami a termoment w samochodzie pokazywał 0 stopni!!. To był nasz rekord zimna w Turcji.

DALYAN

Na szczęście czym dalej na południe, tym słońce odważniej wyglądało zza chmur. I wreszcie po 3000km byliśmy na miejscu. Czyli w Dalyan. Rozejrzeliśmy się po miejscowości i szybko znaleźliśmy nocleg. Holet Caria. Co ciekawe prowadzony przez Angielkę. Jak nam opowiadała, w Anglii poznała Turka, który namówił ja na ten interes. Wyglądała na zadowoloną.  Chyba nie czuła sie samotna bo spacerując po mieście wszędzie słychać język angielski.  Większość  gości licznych pensjonatów i hotelików stanowili Anglicy. A to mogło oznaczać, że i nam będzie się tutaj podobać .  Przekonaliśmy się już wcześniej, że Anglicy wybierają miejsca, które i nam pasują.

 

 

 

Hotel możemy polecić. Niezbyt drogi, czysty. I co najważniejsze mamy bezpośredni widok na.......

 

 

....licyjskie grobowce.

Co prawda wokół jest kilka knajp ale o 22.00 Turcy grzecznie zamykali interes i nikt nie hałasuje. W nocy grobowce sa podświetlone.

 

W Dalyan planowaliśmy spędzić kilka dni. Mielismy więc wystarczająco czasu aby rozejrzeć sie po okolicy. Pierwsza w planie była plaża Iztuzu.

Plaża znajduje się na mierzei, która oddziela mokradła i rozlewiska stworzone przez rzekę Dalyan. Można tam dojechać samochodem lub dolmuszem. Początkowo droga biegnie nisko, wokół jeziora Sulungur. Później zaczynamy wspinać się. Przy drodze jest kilka knajpek. Zatrzymaliśmy sie w jednej z nich na bereka. Okazało się, że goście siedzą na podłodze a właściwie drewnianej platformie, zawieszonej nad urwiskiem. Ciekawe wrażenie. Szczególnie gdy spojrzyjmy w dół. Nie polecam jednak osobom z lękiem wysokości.

Droga z powrotem prowadzi w dół i kończy sie na parkingu, który jest położony na samym początku mierzei.

 

Plaża Iztuzu jest znana z walki jaką stoczyli ekolodzy z przemysłem turystycznym. Widoczne są jeszcze fundamenty hotelu, który miał tu stanąć. Ale budowę udało się zatrzymać i teraz jest to miejsce lęgu żółwi morskich. Gadów nie widzieliśmy ale za to spostrzegliśmy miejsca gdzie złożone były jaja.

 

 

Na plaży nie wolno przebywać w nocy. Świeżo wyklute żółwie, podążają do morza, kierując  się światłem księżyca. Światło latarki może je zmylić Podobnie jak światła budynków, gdyby stały w pobliżu.

 

W ciągu dnia można po plaży mozna spacerować. Do przejścia są 4 kilometry.

 

 

 

 

Słońce grzało ale niestety był wiatr. Ale tu chyba zawsze wieje.

 

Nie zrażony niezbyt ciepłą woda wykąpałem sie przepływając ujście rzeki. To co najwyżej 100 metrów ale nie polecam osobom niezbyt pewnie czującym się w wodzie. Prąd w ujściu jest mocny i trzeba się napracować aby nie zniósł nas na pełne morze.

O tej porze roku na plaży było pusto.

 

I tylko w miejscu gdzie przybijają stateczki z Dalyan, kręciło się kilku turystów.

 

 

Po drugiej stronie rzeki Dalyan znajduje sie starożytne Kaunos. Do wyboru mieliśmy, przeprawić się łódką lub pojechać samochodem. Oczywiście wybraliśmy samochód. Zamiast 1km było do celu 40km.

Koszt prawdopodobnie podobny bo właściciele łódek rozpuszczeni przez Anglików nie chcieli sie targować. Wygląda na to, ze stworzyli kartel. A Anglicy i tak zapłacą.

Z Dalyan jechaliśmy wokół jeziora Koycegiz. W wiekszości to typowa turecka „gminna” droga. Dlatego należy uważać na dziury i poprzeczne garby. Szczególnie we wsiach.

W Kaunos nie było zwiedzających. Co bardzo nam odpowiadało. Bo nie ma jak samotne błądzenie wśród starożytnych ruin. Oczywiście Kaunos to nie Efez ale liczba i stan zachowanych obiektów, sytuuje miasto wśród dobrej tureckiej średniej.

Ale największą atrakcją jest widok ze szczytu akropolu. Najpierw trzeba wspiąć się 90metrów. Od strony północnej jest ścieżka do której prowadzą drogowskazy. Po nieudanej próbie wejścia od strony pd-zach , odniosłem wrażenie, że jest to jedyna rozsądna droga na szczyt.

A stąd mamy imponujący widok.

 

Z jednej strony Kaunos. Na pierwszym planie teatr, na prawo bizantyjska bazylika a jeszcze bardziej na prawo rzymskie łaźnie.

 

Z drugiej, delta Dalyan a w oddali plaża Iztuzu.

 

Z trzeciej, Dalyan.

 

Poniższe bajorko to pozastałości portu. Podobnie jak w Efezie, Milecie czy Priene przyroda wygrała z człowiekiem.

Uważa sie, ze w czasach historycznych czyli od ok 1000 roku p.n.e morze cofnęło się o około 5 kilometrów. Ale ludzie nie tylko walczyli przyroda nieożywioną. Mieszkańcom Kaunos dawały sie nieźle we znaki komary przenoszące malarię. Podobno byli znani z żółtego odcienia skóry, który jest charakterystyczny dla ludzi przewlekle cierpiących na tę przypadłość. Obecnie malarii w Kaunos nie ma.

A nawet gdyby zaplatał sie tutaj jakis podejrzany komar to odpowienie słuzby szybko sie z nim rozprawia. Widziałem taka ekipę w Oludeniz. Mieli dmuchawy podobne do tych, które służą u nas do odkurzania liści i okadzali nimi cała miejscowość.

Ale jeżeli będziemy mieli pecha, możemy złapać malarię w Turcji. W 2012 odnotowano kilkanaście przypadków w okolicach Mardinu czyli na pd-wsch tuz obok syryjskiej granicy. Na szczęście nie jest to postać wywoływana przez Plasmodium falciparum czyli najgroźniejszgo pierwotniaka.

 

Opuszczając Kaunos natknęlismy się na wyprzedaż. Oferta dla tych, którzy szczególnie cenią sobie solidność wykonania, przedkładając je nad wzornictwo a'la Ikea.

 

 

Z Kaunos wracaliśmyy tą samą drogą. Z tym,że zatrzymalismy sie w Sultaniye Hotspring & Mud Bath.

Czyli nad ciepłymi źródłami i błotnymi kąpielami. W folderach turystycznych miejsce wyglada ciekawiej .Na miejscu okazało sie, ze jest tu niewielki basenik z błotkiem a obok kolejny z ciepłą wodą. W srodku sezonu pewnie byłoby ciężko zamoczyc nawet noge ale w maju kąpało sie tylko kilka osób. Oczywiście nie moglismy odmówić sobie wysmarowania sie błockiem. Poza otwartymi basenami są jeszce pawilony w których znajdują sie także niewielkie baseny z wodą o barwie cementu.. Tu juz nie było nikogo .

Dla tych, którzy preferują wodę słodką nad morską , pozostaje jeszcze jezioro Koycegiz.

 

 

 

OLUDENIZ

 

Do Oludeniz trafiliśmy dwukrotnie. Pierwszy raz pod koniec września w trakcie objazdówki po pd-zach Turcji. Obejrzeliśmy plażę, popływaliśmy w lagunie, przespaliśmy sie na kampingu przy Sugar Beach i następnego dnia ruszyliśmy dalej. Obiecując sobie, że jeszcze tu wrócimy na dłużej. 

Okazja taka trafiła się w 2010r, kiedy mieliśmy w planach wyjazd ze znajomymi.  Zamiar był taki, aby tydzień posiedzieć w hotelu i oswoić znajomych  z Turcją, a drugi tydzień spędzić w podróży. 

Koniec września to bardzo dobry czas na podróże wzdłuż tureckiego wybrzeża. Upał nie męczy, woda jest ciepła, ceny niższe, noclegi dostępne bez wcześniejszej rezerwacji. I owoce. 

Jedynym minusem wydaje mi się krótszy dzień. Co podkreśla jeszcze szybciej niż w Polsce zapadający zmierzch. A nie lubię jeździć po ciemku. 

Na szczęście do Oludeniz zdążyliśmy przed zmrokiem, więc nie było problemu ze znalezieniem noclegu. Na pn brzegu laguny znajduje się Sugar Beach Club, gdzie można postawić kampera, rozbić namiot lub wynająć bungalow.   Atmosfera w tym miejscu jest dość luźna, bo jest to osrodek dla obieżyświatów, kontrastujący z całą resztą kurortu. 

O czym przekonaliśmy się, gdy trafiliśmy do all inclusive. Pierwszy i pewnie ostatni raz. Chociaż doświadczenie z socjologicznego punktu widzenia interesujące.  A czasami wręcz niebezpieczne, kiedy było się napastowanym przez dwutonową angielską Calineczkę. Której nie odstraszała nawet siedząca obok mnie żona. 

Do hotelu pojechaliśmy w środku sezonu. Co w przypadku Oludeniz nie jest dobrym pomysłem. Kurort jest położony w małej dolinie otoczonej trzech stron górami. Dlatego jest tu dość wilgotno. A największa duchota panuje na terenie hotelu. Co nie przeszkadza obsłudze obficie podlewać rosnące tu rośliny. Dlatego w ciągu dnia przyjemniej jest już na plaży, gdzie czuć ożywczą bryzę. 

Widocznie było jednak za sucho, bo w Oludeniz przeżyliśmy jedyne oberwanie chmury, jakie nas do tej pory spotkało w Turcji. Hektolitry lejącej się z nieba wody powalały parasole, chroniące stragany przed słońcem. Strumienie wody, wlewającej się do nisko położonych pokoi w hotelu, utopiły m.in laptop i paszport naszej rezydentki. 

  

Co można robić w Oludeniz? Oczywiście poza konsumowaniem darmowych drinków. Najlepiej oczywiście na basenie :-).

Na początek proponuję zajrzeć nad lagunę. Jeżeli zatrzymamy się w Sugar Beach mamy oczywiście gratis dostęp do ładnej plaży. Możemy również udać się drogą wzdłuż północnego brzegu laguny do ostatniej prywatnej plaży, gdzie wynajmiemy leżak. Plusem jest to można leżeć pod drzewami. Dodatkową atrakcją są młode pary biorące śluby. Śluby biorą, oceniając fizjognomię państwa młodych,  Anglicy. Co ciekawe panny młode z reguły w sukniach ślubnych, panowie potrafią być w podkoszulku i tenisówkach.

Woda w lagunie jest cieplutka. Dlatego po przepłynięciu na druga stronę czyli mierzeję można być nieźle spoconym. Ale za to mamy darmowy wstęp na najbardziej znaną plażę w Turcji. Niestety za leżaki trzeba zapłacić bo czujny boy czuwa aby nikt nie wylegiwał sie gratis.

 

 

 

A po drugiej stronie- otwarte morze.

 

 

A gdy znudzi się nam plażowanie kupujemy lot z Babadag (to ta górka w tle).

 

 

Lot z Babadag wykupilismy wieczorem więc pozostało jeszcze troche czasu, żeby spisac testament i wypić kilka drinków dla dodania sobie odwagi.  Bo jak sie okazuje, nie wszyscy lądują szczęsliwie.

http://www.dailymail.co.uk/news/article-1283979/Paragliding-pensioner-clings-ledge-14-hours-crashing-fog.html

 

http://www.fethiyetimes.com/news/44-news/6647-news-snippets-week-ending-16th-july-2011.html

 

Żeby nie było, że nie ostrzegałem.

 

Z dołu zabrała nas półciężarówka w wersji górskiej. Kamienista droga pnie sie prawie na 2000metrów. Silnik rzęzi, spod kół sypią sie kamienie ale po godzinie jesteśmy na szczycie. Jest dość chłodno,wieje. 

Jeszcze tylko przygotować aparat i możemy lecieć. Warto  umówić się z pilotem aby nie bujał skrzydłem, bo nie chcemy rozstawać się z allinclusowym śniadankiem.

 

Kolejną atrakcją w okolicy w okolicy jest Dolina Motyli.  Przewodniki i miejscowi naganiacze próbuja oczywiście namówić na rejs stateczkiem. Ale nigdy nie pociągało mnie pływanie łajbami. Preferuję oglądać świat ze szczytów a nie poziomu morza.

Dlatego skorzystałem z oferty miejscowych kierowców dolmuszy.  Droga wije się po stromo opadających zboczach Babadag. Po kilkunastu minutach dojeżdżamy nad Dolinę Motyli. Kierowca zarządza kilkunastominutowy postój. Zatrzymaliśmy sie około 300m nad poziomem morza. Stąd na sam dół jest podobna jakaś ścieżka. Pewnie dla górskich kozic.

Po przerwie kontynuuję  podróż. Dolmusz ma końcowy przystanek w Kebak. Tu kończy się droga.  W dole jest plaża, przy  której stoją bungalowy. Nocleg można znaleźć również w niewielkiej wsi położonej na końcu drogi. Niestety okazało się, że przyjechałem ostatnim dolmuszem, który miał wracać za pół godziny. Zrezygnowałem więc z przebieżki na plażę i rozejrzałem sie po okolicy. Okazało sie, że dobrze trafiłem bo wokół zabudowań rosło mnóstwo figowców. A nie ma jak świeżutka figa prosto z drzewa. I to do wyboru: zielone lub ciemnofioletowe.

A dla smakoszy, mających cierpliwość dla tych chol...ch kolców świeżutkie opuncje.

 

 

Dolina Kebak wydaje sie godna polecenia podróżującym po Turcji. Pięknie połozona plaża, spokój a jak komuś brakuje wrażeń zawsze może pojechać do Oludeniz lub Fethiye.

 

Jadąc z Oludeniz do Fethiye przejezdżamy przez Hisaronu, czyli "górne Oludeniz". Tu według znaków skręcamy w lewo do Kayakoy.Po kilku kilometrach dojezdżamy do"miasta duchów".

Kayakoy dawniej zwane  Levission opustoszało w wyniku postanowień traktalu lozańskiego z 1923r, który zadecydował o wymianie ludności pomiedzy Turcją i Grecją. Tak wymazano prawie 30 wieków cywilizacji greckiej w Azji Mniejszej.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Wymiana_ludno%C5%9Bci_mi%C4%99dzy_Grecj%C4%85_i_Turcj%C4%85

 

FETHIYE

 

Do Fethiye zagladalismy przy okazji. W drodze do lub z Oludeniz. Najbardziej atrakcyjna część miasta to okolice portu. Znajdziemy tu niewielkie ale ciekawe muzeum, na którego zwiedzenie możemy poświęcić godzinę.

 

http://www.lycianturkey.com/fethiye-museum.htm

 

Jeżeli zgłodniejemy warto udać się w stronę najstarszej części Fethiye. Znajdziemy tu bazar z targiem rybnym. Kupujemy świeżą rybkę, którą następnie zanosimy do najbliższej knajpy. Gdzie zamawiamy ją  w postaci smażonej z frytkami i surówką.

Tuz obok targu znajdują się dobrze zachowane ruiny starożytnego teatru.

 

Na zdjęciu w tle. Na pierwszym planie pomnik Fethi Bey'a. Jednego z pierwszych tureckich lotników. W w 1914 roku wybrał się on samolotem z Konstantynopola do Kairu. Niestety do celu nie doleciał. W miejscu gdzie zginął postawiono pomnik a miastu, jak mozna się domyslać, nadano nazwę Fethiye.

W starożytności nosiło ono nazwę Telmessos. Z tych czasów, poza teatrem, pozostały grobowce oraz sarkofag. Do grobowców nie dane było nam dotrzeć, natomiast sarkofag stoi sobie na skwerku przy Ataturk Cd.

 

 

Na koniec docieramy do portu. Tutaj znajdziemy bogatą ofertę rejsów wzdłuż Turkusowego Wybrzeża. Możemy popłynąć stąd w rejs do Marmaris, Olympos. Są też oferty na jednodniowe wycieczki po Zatoce Fethiye lub do Oludeniz.

 

 

Jezioro Salda

Nad jezioro Salda trafiliśmy pierwszy raz przypadkowo. Szukaliśmy jakiejś alternatywa dla szosy Denizli- Antalya. Na mapie, podkreślona na zielono droga, sugerowała,  że jadąc wzdłuż wybrzeża jeziora Salda możemy spodziewać się „ładnej trasy widokowej”. Rzeczywistość przerosła jednak nasze najśmielsze oczekiwania. Salda to tylko na pozór ot, taki sobie krajobraz typu „górskie jezioro”, jak wiele innych. Już z daleka rzuca się w oczy dziwna biała otoczka, okalająca wodę. Z bliska okazuje się, że to osad mineralny, nagromadzony na brzegu, który zarazem wyznacza granicę dla otaczającej jezioro roślinności. Głównym składnikiem widocznych osadów jest węglan magnezu, który odpowiada za zasadowe wynoszące ponad 9 pH. Czytałem gdzieś, że są w nim jakieś ryby.  Ale żadnych nie widzieliśmy. Dno, dopóki jest widoczne jest białe jak otoczenie jeziora. Można odnieść wrażenie, że pływamy w wielkim basenie. W necie można znaleźć sporo naukowych artykułów. Jedni naukowcy próbują wytłumaczyć pochodzenie jeziora i obecność węglanu magnezu. Inni natomiast badają stromatolity.

http://www.youtube.com/watch?v=5ghSQcOoHVA

Stromatolity to skały, które powstają przy obecności cyjanobakterii czyli sinic. Najstarsze odnalezione na Ziemi mają prawdopodobnie ok 3 mld lat. W Saldzie cyjanobakterie maja sie wciąż bardzo dobrze i liczne stromatolity widoczne przy brzegu, rosną na naszych oczach.

Plażowaliśmy nad Saldą na pd wybrzeżu. W miejscu tym szosa dochodzi prawie do brzegu. Na plaży byliśmy sami. Tylko kilkaset metrów dalej na plaży odgrodzonej starą, dziurawą siatką, było sporo tureckich wczasowiczów, którzy byli gośćmi znajdującego się tu motelu.

Jezioro jest położone dość wysoko, ponad 1000 metrów nad poziomem morza. Fakt ten, jak również duża głębokość oraz to, ze jest zasilane przez liczne źródła, których ujśćia widać na brzegu, sprawia, ze woda jest dość chłodna.

Patara

 

 

Odpowiedzi

Kaunos...

...zostało właśnie dodane do planu wyprawy TwS 2013! Dzięki za rekomendację!

To fajnie, bo rzeczywiście

To fajnie, bo rzeczywiście warto! To jedno z najciekawszych starożytnych miast, jakie zwiedziliśmy w Turcji... a nazbierało się ich już trochę...

A skoro już do Kaunos - to bardzo, ale to bardzo polecamy również Labrandę. Ona też się pewnie z czasem pojawi u nas w relacji. Miejsce niezwykłe! Tylko droga, niestety, kiepska bardzo :( Ale warto!

:) ?

Zapytam naiwnie... Dalyan obok Ćeśme ? Pozdrawiam :)

Dalyan...

Dalyanów jest w Turcji kilka. Ten, o którym pisze Piotr położony jest w prowincji Muğla i opisany b. skrótowo w artykule pod tytułem Dalyan. Koło Çeşme jest zupełnie inny Dalyan, opisany przez nasz jako Dalyanköy :)

Sultaniye Hotspring & Mud Bath...

rok wcześniej czyli AD 2008 wypaćkaliśmy się owym błotkiem pozostawiając "czystymi" jedynie otwory oczne, uszne i usta...

niestety:

- wycieczkowy fotograf zagubił się z "dokumentacją"...

- spłukiwanie owego błotka możebne było jedynie w zimnej wodzie rzecznej i to po zanurzeniu się z poziomu drabinki...

=== 

to przyjemne żyć marzeniami twardo stąpając po ziemi...

Nie jestem pewien czy byles

Nie jestem pewien czy byles w takim razie tam gdzie my. Kolo Dalyan, zaraz po drugiej stronie rzeki sa inne mud baths. Tylko nie wiem czy sa tam cieple zrodla. W Sultaniye sa cieple zrodla z woda lecznicza po ktorej swiecisz jak gieroj z Czernobyla :-)))).

mam pamięć wzrokową...

więc dobrze zapamiętałem ten murek od strony wody gdzie siedziałem susząc błotko w promieniach słonecznych...

...

czy było tam ciepłe źródło ?

tak - było, przed zamuleniem moczyliśmy się w nim z marylą...

ale nie wypadało włazić doń zamulonym... 

więc rzeka a potem zimny prysznic...

===

przed chwilą skonsultowałem to z marylą, ona potwierdza...

co dwie głowy... 

=== 

to przyjemne żyć marzeniami twardo stąpając po ziemi...

jezioro - rzeka...

nie zwracałem uwagi podczas rejsu gdzie konczyło się jezioro z gdzie rzeka...

i miałem pioruńskiego pecha - nie sprawdziłem baterii i po kilku fotkach aparat padł...

==== 

to przyjemne żyć marzeniami twardo stąpając po ziemi...