Droga do wodospadów Etler i Uçan

Termin

Rozpoczęcie: 

21/03/2015

Zakończenie: 

21/03/2015

Podróżnik: 

piosharks

Organizator: 

brak

21 marca 2015 roku

8:00

Samochód czekał, a ja nie mogłem się doczekać. Po śniadaniu wyruszyliśmy na naszą trasę, najpierw, aby się zatankować – w zasadzie najważniejsza rzecz, by jechać pożyczonym samochodem gdzieś dalej.

8:00

8:30

Po drodze odwiedziliśmy miasto Serik. Tak tylko na dłuższą chwilę, aby zobaczyć polskiego „Malucha” (tego nowszego, a nie starszego) i kupić świeżego pieczywa. Pycha!

Maluch

8:55

Kierowaliśmy się na Zeytintaşı Mağarası (inna nazwa tej jaskini, ale też w innym języku to Olivensteihöhle – jeśli wierzyć mapie w internecie), bo to nam tak pasowało i były oznaczenia. Na tym odcinku mijaliśmy szklarnia za szklarnią i potem też wielokrotnie jeżdżąc po nizinie. Zatrzymaliśmy się widząc półciężarówkę w rzece z jakimś towarem roślinnym przypominającym pory i kręcących się wokół ludzi.

8:55

W wodzie

Chwilę potem zatrzymaliśmy się na potokiem. To ta sama rzeka co wcześniej, tu mająca zdecydowanie górski charakter. Uwielbiam takie motywy, więc mały, trwający kwadrans rekonesans. 

Potok

9:20

I znów tylko kawałeczek jazdy, bowiem gdzieś w pobliżu czaił się wodospad.

9:20

Wiele mniej znaczących obiektów geograficznych nie ma oficjalnych nazw lub też nie sposób do nich dotrzeć. Często nazwy – nie do końca oficjalne, ale tak się przyjęło, że trzeba coś jakoś nazywać – wzięte są od najbliższych miejscowości, przeważnie wsi, które zazwyczaj mają nazwę. Posługiwanie się nazwami jednak ułatwia sprawę, niż posługiwanie się tylko np. współrzędnymi.

Akbaş

To był ten pierwszy wodospad w tej okolicy, który wyczaiłem przed wyjazdem. Trochę nie bardzo wiedziałem jako go podejść. Z lewej, z prawej, z przodu, z tyłu, z góry, z dołu, z bliska czy z daleka. No i z daleka zobaczyłem, że można podejść względnie z bliska od góry. Parę zdjęć i zaliczone. Za mało czasu i nie aż tak atrakcyjny, aby schodzić i podziwiać z dołu. Ale za to wokół te łączki pełne wiosennych kwiatów i soczystej zieleni traw, to czysta poezja lub po prostu palce lizać, jak mawiał dziadek Jacek Poszepszyński, szczególnie na widok słoika z dżemem truskawkowym.

Kwiaty

9:45

Mniej niż pół godziny na delektowanie się i w drogę, dalej w stronę Zeytintaşı Mağarası. Nie mieliśmy jaskini w planach m.in. z powodu zakazu fotografowania i z wielkim prawdopodobieństwem można było przyjąć, że będzie jeszcze nieczynna. Gdzieś znalazłem w sieci opis czyjejś wycieczki, w której młody mężczyzna (chyba Turek – ale z perspektywy czasu pamięć mi się zatarła i nie jestem tego pewien) opisywał tę jaskinię i nieźle złorzeczył na tez zakaz.

9:45

Ale gdzieś niedaleko Google Maps „wytyczyło” nam trasę do kolejnego wodospadu. Przyznaję, że przegapiłem ją. I to o kilka kilometrów, bo nic mi nie pasowało. Zawróciliśmy i tym razem zauważyłem ten zjazd. W dodatku niedaleko skrętu do jaskini, tylko w przeciwną stronę. Wypatrywałem czegoś innego, drogi przynajmniej o podobnym standardzie, po jakiej jechaliśmy. W pionie niecałe 250 m, w poziomie 2 km, a drogą to tylko 4,5 km, co daje średnio 5,5 % przewyższenia, więc nie tak wiele, gdyby jeszcze był tam asfalt.

Zrezygnowaliśmy z niej, po prostu stchórzyliśmy, nie uśmiechało nam się nią jechać zwykłą osobówką. Gdyby się jednak udało, to byśmy zaoszczędzili 1 godzinę jazdy, ale gdyby nie, to… No właśnie, tu otwiera się cała gama możliwości i to zdecydowanie pesymistycznych.

Objazd

Zamieniliśmy się miejscami z żoną i mogłem łatwiej nawigować. Niestety, ze względu na specyficzne ukształtowanie terenu i brak dróg, trzeba było wrócić, no może nie całkiem pod Serik, ale jednak spory kawałek. I znów kluczyliśmy wśród mnogości szklarni, aż w końcu po ich ominięciu zaczęliśmy się wspinać. 

Serpentynka

11:35

11:35

No i dojechaliśmy do przełęczy, miejsca widocznego wcześniej z dołu. A taka mała, jasnobrązowa plamka wśród zieleni lasów okazała się sporym i czynnym kamieniołomem, obok którego prowadził nasz skrót, z którego zrezygnowaliśmy. Trzeba było tylko uważać na załadowane ciężarówki, chociaż w starciu z pustą byśmy podobnie wyglądali. Albo nawet w ogóle już byśmy nie wyglądali. 

Kamieniołom

11:40

Sillyon

Widoczne z płaszczyzny szosy D400, wystające samotne wzgórze z ruinami miasta (bodajże z IV w p.n.e. – ale tego nie udało mi się osobiście potwierdzić) z tej pespektywy wyglądało jeszcze ciekawiej. Taki spory – 150 m względnej wysokości, wyrastający guz na płaskiej, zdrowej i żyznej skórze gleby Pamfilii, zupełnie nie pasujący do otoczenia.

Zboże

Do kolejnego celu jeszcze daleko. Droga miejscami jakby węższa, choć i bywała bardzo szeroka, gdy tylko pozwalało na to miejsce. I coraz wyżej się wznosząca i jakby coraz mniej utwardzona. Zaczęły się pojawiać stada kóz i owiec stołujących się na skrawkach łąk. Wypatrywałem uparcie i z utęsknieniem miejsca, gdzie powinniśmy się zatrzymać, aby dojść do kolejnego wodospadu. 

Koza

11:50

Góry

Ale wcześniej wysiedliśmy na tarasie widokowym, aby podziwiać i pozachwycać się cudnymi widokami na góry i doliny, ukryte przed oczami ciekawskich turystów, z których przeważająca większość nie śmiała by się tu wybrać, a część byłaby w ogóle zdziwiona, że poza hotelowym all-inclusive istnieje jakaś rzeczywistość i to nie wirtualna. W zasadzie to bardzo ciekawe i modne ostatnimi czasy połączenie słów. W jaki sposób rzeczywistość może być wirtualna? Tego to ja ze swoim malutkim rozumkiem nie pojmuję.

Taras widokowy

Ten taras widokowy jakiś niedorobiony. Jakaś kupa gruzu bitumicznego, brak barierek, i tylko jakieś szersze pobocze pozwalające zjechać z tej ruchliwej drogi, po której nawet co godzinę przemykał jakiś pojazd. Patrząc na rozległe kotliny górskie chciałoby się tak chodzić, wręcz skakać po górach, zanim powstanie kolejne sztuczne jezioro. Budowę zapory widać było w oddali.

Zapora w budowie

12:10

12:10

No i w końcu jest – Etler Köyü Şelalesi (inna nazwa Uçarsu?). Słychać go już, choć jeszcze nie widać.

Kierunek na wodospad Etler

Jeszcze niedawno myślałem, że mam rozpoznane wszystkie wodospady regionu. Zdawałem sobie sprawę, że takich małych, kilkumetrowych jest w otaczających górach bez liku i ciężko nawet je zakwalifikować albo też bywa dużo okresowych, zależnych od pór roku i/lub opadów atmosferycznych. Ale że aż takiej wielkości wodospad pozostał prawie nie odkryty, to się naprawdę nie spodziewałem. Dobrze że są w Turcji ambitni wędrowcy, którzy ślady, a właściwie efekty swoich wycieczek umieszczają w globalnej sieci. Trafiłem w ten sposób akurat na grupkę rowerzystów, którzy byli tu niemal równy rok temu przed nami i się tym pochwalili. Ale to nie kolejne tysiące osób czy nawet miliony zaliczające oba Düdeny czy Manavgat albo któreś ze znanych i masowo odwiedzanych ruin. Takie wyprawy popieram i jak najbardziej mi się podoba. Oczywiście hity turystyczne też warto, a nawet koniecznie trzeba obowiązkowo zobaczyć. Póki jeszcze istnieją, bo tak szybko odchodzą. A nie to, co taki piosharks, który wykupi wycieczkę i ma pretensje, że go okłamują, oszukują i chcą sobie na nim zarobić jak najwięcej, wydoić z jego własnej kasy najlepiej do cna a on jeszcze robi z tego sensacje XXI w i w dodatku nieporadnie opisuje znane turystycznie miejsca masowo odwiedzane przez większość oraz, co już woła o pomstę do nieba, pisze o swoich, za przeproszeniem, przygodach.

Wodospadziątko

Trzeba było zostawić samochód i się przejść. Przez jakąś szczelinę w rosnących drzewach i krzewach na bardzo stromym zboczu zobaczyłem go. Ale iść tędy, było delikatnie mówiąc niekomfortowo. Jakieś 80 m w pionie na odcinku 170 m, daje niemal 50 % spadku, to jednak sporo. Jeśli byłby to spadek od twórcy słynnych okienek, to z chęcią bym przyjął. Nie byłem sam, a wchodząc z powrotem mógłbym dostać lekkiej zadyszki i byłoby mi wstyd przed Agatką, że tak kiepsko z moją kondycją. I przy schodzeniu istniało ryzyko zbyt szybkiego przybycia na miejsce.

W drodze do Etler

Wybraliśmy drogę gruntową prowadzącą lekko w dół, która oddalała się od celu, ale można było nią śmiało iść z nadzieją, że dotrzemy do celu i do tego była nawet względnie przejezdna, choć co prawda przecinało ją w poprzek wiele drobnych, samoistnych i okresowych strumyczków.

Zielona droga

Na najbliższym rozstaju dróg (po około 500 m) niemal zawróciliśmy kierując się w stronę wodospadu zdecydowanie mniej uczęszczaną drogą. Po tamtej coś co jakiś czas jeździło, po tej raczej rzadko i dawno. Była zdecydowanie zieleńsza i bardziej mokra od poprzedniej.

Kijanki

Obfitowała w trawę i potoczki, które przepływały nie tylko w poprzek, ale i wzdłuż tworząc w bruzdach wiele dużych, długich kałuż wypełnionych beztroskimi kijankami, które sobie radośnie pływały rozkosznie merdając ogonkami.

Koniec drogi

No i w pewnym momencie (znów około 500 m) droga, jaka by nie była, skończyła się. Tak ni stąd, ni zowąd. Dalej było ostro w dół (z 50 m), ale już blisko celu. I z widokiem. Zaraz zbiegłem do wody. No dobra, ostrożnie zszedłem zachowując przepisy BHP. Agatka miała dołączyć później.

Etler

Piękny! No nie aż tak jak Alara, ale było co podziwiać! Woda spadająca z kilkudziesięciu metrów rozpylała się i niosła na co najmniej drugie tyle, co przeszkadzało w wykonywaniu zdjęć na długich czasach.

Etler z innej perspektywy

Natomiast ilość śmieci jaka walała się wokół świadczyła, że jednak cieszy się względną popularnością pomimo znacznego oddalenia od siedzib ludzkich. Teren zaśmiecić mogła też niewielka grupka osób ekologicznie inaczej nastawionych.

Ścięte drzewko

I jeszcze mostek niedawno wyremontowany, na oko tydzień, może dwa temu, o czym świadczyły świeże ślady ścięć. Nie mówiąc o  pozostałościach ogniska. Dla pewności przeczesałem okoliczne krzaki, ale nikt w nich nie spał.

Mostek

Ten mostek, a właściwie tylko kładka, to ciekawa sprawa. Ktoś musiał się przecież nieźle natrudzić, aby go zbudować. Szkoda że nie było poręczy, ale i tak skorzystałem z niego, aby przejść suchą nogą, a nawet obiema, na drugą stronę, i aby wodospad ująć z tej flanki.

Opryskany obiektyw

Lecz i tu docierała mgiełka z rozpryskującej się wody.

Razem na tle wodospadu

Wróciłem z powrotem. Akurat Agatka zdążyła zejść i mogliśmy razem podelektować się panującą wokół ciszą (pomijając huk spadającej wody) i niemal nieskalaną wiosenną przyrodą (poza śmieciami i ściętymi drzewkami). Chciałoby się pobyć znacznie dłużej, ale nie to było naszym, no dobra – moim, głównym celem dzisiejszej wycieczki.

Góra wodospadu

Wracając do samochodu usłyszeliśmy dzwoneczek. Gdzieś z tyłu i z góry. Mecząc zabeczałem lub becząc zameczałem. I to był błąd. Dzwoneczek był coraz bliżej, podążał za nami. Po chwili razem z kozą pojawił się na drodze. Odetchnęliśmy, kiedy zwierzę doszło do konkluzji, że to jednak nie jego stado i udało się na dalsze poszukiwania, a my bez obaw wsiedliśmy do samochodu.

Koza

Dojście i pobyt zajęły nam 1,5 godziny. Niby tak niewiele, ale czasu było coraz mniej, a do zmroku coraz bliżej. 

Widok na okolicę

13:40

Już mieliśmy naprawdę niedaleko – około 1,5 godziny jazdy, z obowiązkowymi przystankami, ma się rozumieć. Bo jechać, tylko żeby jechać i nic po drodze nie korzystać, to ja tego nie lubię chociaż często ramy czasowe wymuszają i taką konieczność. Jechaliśmy przez tereny bardzo słabo zaludnione, nierzadko drogą szeroką na półtorej samochodu osobowego, obok leśnych wyrębów i tartaków, przez rzeki płynące w poprzek szosy. Za pierwszym razem, to się zatrzymaliśmy nawet przed przekroczeniem takiego brodu. Samochód jadący przed nami, to nawet za bardzo nie zwolnił, więc podbudowani tym faktem i my przejechaliśmy mocząc sobie podwozie. Do środka woda nie dostała się. Im głębiej w góry i wyżej, tym asfaltu mniej – taka dziwna zależność. Tym razem to nawet porządnych przepaści nie było, ale przy tej krętości, to nie przyspieszy się za bardzo. A Kubicą nie jestem, aby co rajd dachować lub w inny sposób pozbawiać się środka lokomocji, a w jego przypadku wręcz narzędzia pracy. A propos dachowania, to miałem okazję przetestować to w sposób kontrolowany i spowolniony w specjalnym wozie do tego przeznaczonym. Fajna sprawa. Taki roll-caster dla anemików.

13:40

14:35

Przejeżdżaliśmy przez dość nowy most na rzece Küçükaksu. Po raz pierwszy przekraczaliśmy tą rzekę, będącą lewym dopływem Aksu Çayı.

Most

15:00

Wreszcie jest wioska Kozan. Jeszcze tylko kilka kilometrów, stado kóz, las i strumyk.

15:00

Lądujemy w wiosce (chyba bardziej adekwatne określenie to przysiółek) Uçan, na jakimś obszarze będącym wypadkową łąki, pastwiska, gaju oliwnego i nieużytku. W oddali na północny-zachód widać kilka chałup, z tyłu za nami, po północno-wschodniej stronie góruje, sporych rozmiarów w stosunku do otoczenia, góra (ponad 850 m n.p.m.) z jakimś budyneczkiem na szczycie, przypominająca nasz Giewont, na południu las, skąd się wynurzyliśmy, a my kierujemy się na zachód, w kierunku rzeki tworzącej, w ścisłej współpracy z glebą, skałą i lasem, wodospady Uçan 1 i Uçan 2. Na razie ani widu, co wydaje się normalne, ani słychu, co też wydaje się normalne.

Turecki Giewont

I muszę z przykrością się przyznać do tego, że doznałem lekkiego zresetowania pamięci, świadomości, postrzegania rzeczywistości. Po prostu pomroczność jasna. I to silny przypadek. Jak nic lub jak dwa razy dwa jest cztery. Gdzie się kierować, by nie zwariować, w  którą stronę mamy iść, aby złapać drzewa liść, a w którą biec, by się nie wściec. Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? I co robi to stado różowych słoni na drzewkach oliwnych?

Wodospady Ucan

Poszliśmy na zachód. Ale gdzie teraz? W dół strumienia ciężko – taka gęstwina krzaczków, krzaków i krzaczorów, że nie ma mowy, znaczy nie ma przejścia, wszak maczety ze sobą nie braliśmy. Poszliśmy w prawo, w górę rzeczki. A tu zaraz niespodzianka – nowe ogrodzenie, właściwie to nowopowstające. Przez krzaki nie bardzo, więc przecisnęliśmy się pod siatką, dobrze że nie było linek naciągających. I tu, przyznam się, że znowu w Turcji, zjedliśmy kabanosy. Świńskie. Byliśmy ukryci w nierównościach terenu porosłego w tym miejscu rzadkimi krzakami, więc nikt nie widział i się nie gorszył. Dzięki temu poszedłem po rozum do głowy i minęła mi pomroczność jasna. Przecież idziemy w złym kierunku! To nie w tę stronę! Nawet myślałem, aby przejść rzeczkę i przesuwać się tamtym brzegiem. Była tam co prawda czyjaś posesja i to raczej zamieszkana, ale niekoniecznie ktoś tam był w tej chwili. A dalej krzaki ciągnęły się i po tamtej stronie.

Krzaczki nad potokiem

Zawróciliśmy i znów czołganie pod siatką, chociaż ktoś oznakował tędy jakiś szlak a ogrodzenie zagradzało go. Patrzymy a tu jakiś dziadek coś tam majstruje przy siatce. Chce przejść czy właśnie grodzi dalej? W strachu czy nas nie pogoni lub nie wezwie jakiś posiłków, podeszliśmy do niego. W miarę po turecku przywitaliśmy się i pytamy o wodospad. Ale Turek udawał Greka. Nie chciał puścić pary.

Selale, selalesi, çağlayan, waterfall, Wasserfall, vodopad, cascade, cascata, krioklys, ūdenskritums, juga, foss, vesiputous, vízesés, maporomoko ya maji, וואַסערפאַל. Starałem się mówić na różne sposoby i języki. Nic z tego. "Daremne żale - próżny trud. Bezsilne złorzeczenia! Przeżytych kształtów żaden cud nie wróci do istnienia. ... Wy nie cofniecie życia fal! Nic skargi nie pomogą - bezsilne gniewy, próżny żal! Świat pójdzie swoją drogą." Adam Asnyk.

W końcu sięgnąłem po środek ostateczny - pismo obrazkowe. Mapy nie wziąłem (tradycyjnie na tego typu wyprawę zapomniałem), ale miałem wydruki zdjęć z internetu. Przemawia w zasadzie do każdego - przynajmniej do osób widzących i myślących. I tu dziadka mieliśmy. Uśmiechnął się. Ze zrozumieniem czy złośliwie? Zaczął szybko gestykulować i jeszcze szybciej mówić. My skupiliśmy się na jego rękach. Głównie na tym, w którą stronę najczęściej je kierował.

Wzdłuż potoku

Niedaleko była jakaś niewidoczna dla niewtajemniczonych przerwa w ścianie drzewiastych krzewów, którą nam pokazał. Mieliśmy się kierować wzdłuż rzeczki aż zobaczymy lub usłyszymy wodospad. Albo spadniemy w przepaść. Dobrze, że roślinność była jeszcze w powijakach i nie wybujała, była jako tako widoczność. Czasem nawet na 20 lub 30 m. Strumień się wił. Lawirował. Coraz to wpadał do niego kolejny dopływ (być może tylko okresowy), zwłaszcza z lewej strony, którędy podążaliśmy.

Wszerz potoku

Przypominało mi to Plitvice, w jej górnym rejonie, gdzie idzie się wśród drzew i rozlewisk, także krasowych, z tym że tam szło się po kładkach, a tutaj musieliśmy skakać z jednego suchego fragmentu na inne mniej mokre miejsce.

Tureckie Plitvice

Nie martwiłem się o to, gdyż miałem odpowiednie obuwie. Nie, nie sandały. Aczkolwiek woda w nie wpłynie i zaraz wypłynie. Nawet tak zimna. Ale Agatka szła w adidasach, musiała więc bardzo uważać, gdzie i jak stawia kolejne kroki, co ją spowalniało, a ja przystawałem i czekałem na nią. To był istny wodny labirynt w 3D, bowiem nie była to jedna płaszczyzna, właśnie przez te liczne rozlewiska dopływów. Być może tylko sezonowych, lecz jednak.

Lasy po horyzont

Wyglądało, że to droga przez mękę i bez odwrotu. Nie mogła się przecież tak bez końca nieskończenie ciągnąć. I rzeczywiście. Nareszcie ujrzeliśmy więcej prześwitującego światła, drzewa i krzewy przerzedziły się ukazując naszym oczom niemal stumetrowej (w przybliżeniu) wysokości przepaść. Piękny widok rozciągał się u naszych stóp. Wydawałoby się, że niezmierzona połać lasu rozciąga się po horyzont.

Lasy po horyzont

Nikły huk wodospadu dobiegał gdzieś tam z dołu i z prawej zagłuszony przez coraz bystrzejszy nurt rzeczki. Lepsze podejście było z prawej, więc przebyliśmy potok. Z tym że tylko połowa z nas suchą nogą. Ślady bytności ludzi i tu były w postaci śmieci i resztek ogniska.

Góra wodospadu Ucan

Nareszcie dopadłem wyczajony przed 5 laty wodospad. Jednak nie tak jak chciałem i nie całkiem z tej strony, co chciałem. Wodospady zdecydowanie lepiej prezentują się jednak z dołu. Generalnie. Zdarzają się bowiem wyjątki. Za mało czasu mieliśmy, aby zejść na dół. A jeszcze wcześniej odszukać w tej gęstwinie ścieżkę tam prowadzącą. Nie mówiąc już o dojściu do drugiego wodospadu.

Góra wodospadu Ucan z prawej

Mogłem znów się skarcić, że za ambitny plan przyjąłem, a do tego doszły nieprzewidziane okoliczności. Ale coś za coś. Mam nadzieję, że jeszcze tu wrócę, do tych dwóch wodospadów i je w końcu zobaczę. Tylko tym razem wybiorę się z innej strony, tej łatwiejszej.

Potok na ostatniej prostej

Żałuję i nade wszystko ubolewam wylewnie, że nie zrobiłem sobie selfie, jak to stoję sobie na skraju wodospadu. Jeszcze lepiej bym wypadł jak bym spadł. Ale byłbym trendi! I ile bym miał lajków! Jak topowy celebryta! Lecz przykro mi niezmiernie, ale narcyz się nie nazywam.

Selfie cienia

Przy tym wodospadzie pierwszy raz widziałem takie dziwne drzewa. Gdyby było pochmurnie, deszczowo, burzowo, wietrze, mrocznie to nie chciałbym ich wtedy po raz pierwszy zobaczyć. Istny horror. A drewno twarde, że patyka nie szło iść zgiąć.

Drzewo z horroru

Wracaliśmy do samochodu innym szlakiem. W miarę szybko wyszliśmy z tych otaczających nas zarośli, krzewów i drzew na w miarę otwartą przestrzeń pokrytą niezliczonymi mini strumykami, bruzdami, po ciężkim sprzęcie i świeżo ponasadzanymi oliwkami.

Powrót przez rozlewisko

16:45

16:45

Nasz samochód stał i czekał na nas. Z niedosytem (Uçan) z jednej strony i z satysfakcją (Etler) z drugiej wsiadaliśmy do wozu, każde z nas ze swojej strony. Dojechaliśmy do skrzyżowania, gdzie odbiliśmy na Kozan i tam zaraz, co widzieliśmy skręcając w tym kierunku, był kolejny przejazd przez rzekę po asfalcie. No, może mniej więcej po asfalcie. Tym razem sfilmowałem przejazd, co w zasadzie wyjaśnia, kto z nas gdzie siedział.

Widok wstecz

Dalej to już nic ciekawego. Poza tym, że w pewnym momencie trochę krew szybciej nam popłynęła i serca podeszły nam pod gardła widząc stojących po obu poboczach kilku facetów z flintami. To byli na szczęście tylko myśliwi.

Most

Coraz bliżej cywilizacji i droga coraz to lepsza. Już bliżej rzeki Küçükaksu minęliśmy skrzyżowanie skąd było tylko 13 km do wodospadu Uçan. Innym razem (ileż to już rzeczy mam na kiedyś, na potem, następnym razem itp.). Przejechaliśmy tę rzekę po raz drugi, tym razem po zdecydowanie dłuższym (kilkukrotnie) moście.

Most

Mieliśmy wielką ochotę, jak tylko zobaczyliśmy to miasto, zatrzymać się w Gebiz. Lecz jakoś tak wyszło, że przejechaliśmy je i tylko się zatankowaliśmy na stacji benzynowej. Ale trochę dalej zatrzymaliśmy się pod sklepem. Urzekła nas prosta i swojska nazwa miejscowości - Abdurrahmanlar. Tam w sklepie i my się zatankowaliśmy - ayranem. Uczynni sprzedawcy szybko i z uśmiechem zaopiekowali się pustymi kubeczkami - opakowaniami. My przy okazji kupiliśmy trochę słodyczy, głównie w postaci słonych orzeszków.

Teren pod EXPO 2016

18:25

Cała trasa

Do hotelu dotarliśmy już po zmroku i na recepcji oddaliśmy kluczyki od samochodu. Szkoda że druga zaplanowana nasza wycieczka, z powodów od nas niezależnych, nie mogła się odbyć.

Przekrój trasy

P.S.

Wykorzystano mapki z Google Earth (wszystkie satelitarne) i GPSies (cała trasa i przekrój).


ZałącznikRozmiar
Image icon 8:55 Mini wodospad122.06 KB
Image icon 8:55 Mini wodospad 2134.99 KB
Image icon 11:40 Droga149.81 KB
Image icon 12:10 Etler - droga do wodospadu145.41 KB

Odpowiedzi

DROGA

Doskonała relacja krótkiej podróży waterfallfanów :) Mam do niej dwa pytania: 1) Gdzie się zgubił jeden metr całkowitego spadku 2) Czy nie było w wypożyczalni offroada albo chociaż suva, żeby ryzykować uszkodzenie osobówki ? wiem, na pewno było AC, ale chodzi mi o kłopot na bezludziu..

Tu waterfallfan

Podoba mi się to określenie. Wcześniej myślałem o sobie jako wodospadowym wariacie. W czerwcu zmieniałem miejsce pracy i moi podwładni zrobili mi plakat z zebranymi w internecie różnymi wodospadami z nakazem zaliczenia ich wszystkich.

Plakat

Przepraszam, ale miałem go w pionie, a transfer wstawił w poziomie.

Co do tego brakującego metra - no cóż, taki mamy klimat, tzn. taki algorytm liczący tegoż w sumie ciekawego oprogramowania on-line, z wyborem różnych map.

A co do samochodu: miałem zamiar to wyjaśnić w innej relacji z cyklu Obiektywnie subiektywnego opisu, co mam nadzieję nastąpi jeszcze w tym roku. W marcu bezpośrednio po powrocie z Turcji nie miałem czasu i chyba chęci też, dlatego zamieściłem tylko krótką fotorelację.

Dziękuję!

Już myślałam, że nikomu się nie chce dodawać nowych relacji, a tu - taka miła niespodzianka!

Też dzięki

Wydaje mi się, że bardzo dobry fragment został wybrany na wstępniak.

A co do relacji, to niestety ciężko się zabrać za nie. Zbyt wiele jest lenia w człowieku. I w dodatku wpływają na to także inne czynniki.