Wyprawa TwS 2013 - dzienniki z podróży (część 10)

20 maja zastał nas w Kızkalesi, gdzie pogoda zupełnie się przez noc odmieniła i wesoło przygrzewało słoneczko, zachęcając do wizyty na plaży. Szybko się zebraliśmy i już za chwilkę moczyliśmy się w dość ciepłej wodzie morskiej, delektując się widokami na 'pływający' Zamek Panny. Z pewnością niewielka odległość do plaży była ogromną zaletą wybranego przez nas hotelu Nisan. Do jednej z poważniejszych wad zaliczyliśmy natomiast tamtejsze śniadania, z których zrezygnowaliśmy już po pierwszym dniu. Otóż za kwotę 10 TL od osoby otrzymywało się tam kilka kromek chleba i maleńkie opakowania dżemu oraz masła, okraszone plasterkiem pomidora i kawałkiem ogórka. Zdecydowanie smaczniej i korzystniej cenowo wypadała poranna zupa z soczewicy, zjadana w niedalekiej restauracji.

Widok z 'naszej' plaży w Kızkalesi na Zamek Panny

Po dwóch godzinach plażowania, około godziny 11, słońce zaczęło dawać się nam we znaki, a plaża, do tej pory dnia będąca dużą piaskownicą dla dzieci, stopniowo pustoszała. Również my czuliśmy się już wystarczająco wymoczeni i wygrzani, zdecydowaliśmy się więc na wycieczkę do jedynego w okolicy miasta z prawdziwego zdarzenia, czyli do Silifke.

W Silifke zjawiliśmy się około południa i po krótkim rekonesansie znaleźliśmy odpowiadającą nam 'wzrokowo' lokantę Akdeniz, w której zjedliśmy na lunch pyszne anne köfte, lokalną specjalność czyli tantuni oraz kurczaka w bułce z warzywami. W przeciwieństwie do prawie pustych restauracji w Kızkalesi, przez lokantę w Silifke przewijało się mnóstwo klientów - był to lokal dla miejscowych, a nie dla wczasowiczów, którzy mieli przybyć tłumnie do pobliskich kurortów dopiero za kilka tygodni.

Posiłek z Silifke - buła z kurczakiem

Pobyt przed szczytem sezonu turystycznego we wschodniej części wybrzeża śródziemnomorskiego posiadał rozliczne zalety: szeroki wybór miejsc noclegowych, brak problemów z parkowaniem oraz puste plaże. Nie obyło się jednak bez wad: puste restauracje, w których żywiła się głównie obsługa, zamknięte supermarkety, które otwierają się jedynie sezonowo oraz brak znaczących upustów cenowych pomimo niskiego sezonu. Przykładowo, gdy rozważaliśmy wynajęcie leżaka na plaży w Kızkalesi, okazało się, że ta przyjemność kosztuje 20 TL. Najwyraźniej lokalni przedsiębiorcy woleli nic nie zarobić niż dać nam jakiś rabat.

Wracajmy jednak do naszej wizyty w Silifke. Po lunchu dotarliśmy do biura informacji turystycznej, które właśnie otworzyło się po przerwie. Większość takich placówek nie działa pomiędzy 12 a 13. Byliśmy jedynymi klientami, ale obsługa okazała się bardzo pomocna, a ilość dostępnych za darmo materiałów informacyjnych o bliższych i dalszych okolicach mocno nas zaskoczyła. Zaopatrzyliśmy się w broszurę o prowincji Mersin, do której dodawana jest płyta CD oraz wyśmienitą mapę regionu, na której zaznaczone są wszelakie zabytki oraz drogi dojazdowe. Mapa okazała się o wiele bardziej szczegółowa, niż posiadane przez nas mapy drogowe Turcji. Dostaliśmy również plan Silifke i zostaliśmy poinstruowani, jak dotrzeć do lokalnego zamku. Cenna okazał się informacja o zamknięciu głównej drogi prowadzącej do Diocezarei oraz alternatywnym sposobie dojazdu. Na koniec pracownik biura zapewnił nas, że służy dalszą pomocą w czasie naszego pobytu w regionie. Naiwnie odpowiedziałam mu, że bardzo serdecznie dziękujemy, ale planujemy przejazd dalej na zachód już za dwa dni.

Zaopatrzeni w plan Silifke rozpoczęliśmy systematyczne poszukiwania tamtejszych atrakcji. Najpierw trafiliśmy na rzymski most nad rzeką Göksu, zbudowany w I wieku n.e. i ciągle wykorzystywany w ruchu drogowym, oczywiście po kilku remontach, z których ostatni miał miejsce w 1972 roku. Zaskoczyły nas rozmiary tej konstrukcji, której szerokość pozwalała na swobodny ruch pojazdów w obu kierunkach oraz na poprowadzenie po obu stronach chodników dla pieszych.

Rzymski most nad rzeką Göksu w Silifke

Niedaleko mostu zajrzeliśmy do zabytkowego meczetu Alaaddin, zbudowanego w 1226 roku przez Turków Seldżuckich. Bardziej jednak intrygowała nas zaznaczona na planie świątynia z okresu rzymskiego. Wędrowaliśmy po Silifke w jej poszukiwaniu, aż zlitował się nad nami chłopiec w szkolnym wieku i uprzejmie wskazał kierunek marszu. Niestety świątynia poświęcona Jowiszowi nie jest dostępna dla zwiedzających, a wysokie ogrodzenie zakończone drutem kolczastym nie zachęca do eksploracji na dziko. Ponieważ musieliśmy zrobić kilka ładnych zdjęć, pozostała nam wykorzystywana parokrotnie podczas wyprawy metoda 'fotograf na barana'.

Skromne pozostałości świątyni Jowisza w Silifke

Zadowoleni spacerem po Silifke wróciliśmy do samochodu, żeby podjechać do twierdzy, która jest widoczna już z daleka. Silifke Kalesi zbudowano w czasach bizantyjskich, w VII wieku n.e., w celu obrony wybrzeża przez arabskimi najazdami. Twierdza była później wielokrotnie przebudowywana. Obecnie można zobaczyć zewnętrzne obwarowania, ale wstęp do wnętrza zamku jest zakazany - trwają tam prace archeologiczne, które wykazały, że teren ten był wykorzystywany już w epoce brązu, a pierwsze fortyfikacje powstały najprawdopodobniej w XIII wieku p.n.e.

Twierdza w Silifke

Około godziny 14 udało nam się w końcu wyjechać z Silifke, w którym nie spodziewaliśmy się znaleźć tylu zabytkowych budowli. Naszym celem była wspomniana wcześniej Diocezarea, położona głęboko w górach. Korzystając z otrzymanych wskazówek oraz mapy znaleźliśmy właściwą drogę na północ i zaczęliśmy podjazd pod górę. Zamierzaliśmy dotrzeć bez przystanków do Diocezarei i wrócić do Kızkalesi na popołudniową dawkę plażowania i kąpieli morskich. Jakże się myliliśmy!

Tuż przy drodze zauważyliśmy rozległe antyczne ruiny, nie opisane żadną tablicą. Ich eksploracja wymagała sporo czasu i wysiłku, ponieważ teren był zarośnięty chaszczami. Trudy opłaciły się, ponieważ wśród bujnej roślinności kryły się prawdziwe skarby z dawnych czasów. Jak się później okazało, była to wczesno-bizantyjska osada rolnicza, znana obecnie jako Karakabaklı.

Pierwsze ruiny napotkane na drodze do Diocezarei

Po zakończeniu eksploracji ruszyliśmy dalej, aby zaraz zatrzymać się przy kolejnych ruinach, tym razem opisanych skromną tabliczką jako Işıkkale. Oprócz pokaźnych ruin kilku budynków znaleźliśmy tam również fragmenty dawnej drogi. Wędrowaliśmy wśród dawnych budowli, często wspinając się na mury, żeby uzyskać lepszy widok na zarośnięte tereny. Czas nas jednak gonił, więc znowu ruszyliśmy w kierunku Diocezarei.

Işıkkale

10 minut jazdy i... stop. Biała tabliczka zachęcała tym razem do rzucenia okien na Sinekkale. Tym razem teren do obejrzenia był mniejszy, ale zaczynaliśmy wątpić, czy w tym tempie dojedziemy kiedykolwiek do Diocezarei. Na szczęście udało się nam przejechać dłuższy fragment trasy i dotrzeć do skrzyżowania, w którym objazd łączył się z główną drogą z Silifke do Diocezarei, która poniżej skrzyżowania była zamknięta z powodu remontu. W sumie podróżowaliśmy już nieprzerwanie aż 10 minut, gdy pojawił się przed nami brązowy kierunkowskaz do Meydan Kalesi. Kolejny raz spróbowaliśmy szczęścia, ale do tego zamku nie udało nam się dojechać z powodu kiepskiej drogi. W okolicy znaleźliśmy natomiast piękne widoki na wąwóz.

Sinekkale

Dalszy scenariusz jest już chyba przewidywalny: 10 minut jazdy w kierunku Diocezarei i kolejne brązowe tablice, tym razem sztuk 2, zachęcające do odbicia w prawo, do Hançerli Kale i Gökburç. Nasza żyłka fotoreportera była już mocno zmęczona, ale pomimo tego daliśmy się ponieść i w ten sposób znaleźliśmy kolejne ruiny zamku. Przy okazji przekonaliśmy się, jak dobrze połączone są ze sobą drogi górskie w okolicach Silifke. Można wjechać w góry jedną z nich, pokręcić się po okolicy i zjechać nad morze kolejną, omijając znane już fragmenty trasy.

Wróciliśmy na główną trasę do Uzuncaburç czyli wioski położonej wśród ruin antycznego miasta Diocezarea. Droga wiodła miejscami bardzo stromo pod górę, w pewnym miejscu osiągając wysokość 950 metrów n.p.m. Tuż przed Uzuncaburç zauważyliśmy kolejną tablicę, zachęcającą do odwiedzenia 'Hellenistycznego Mauzoleum'. Była godzina 17, a my jeszcze nie dojechaliśmy do Diocezarei, więc tym razem machnęliśmy rękami na owo mauzoleum i pojechaliśmy dalej.

Przy wjeździe do Uzuncaburç zauważyliśmy tablicę informującą, że do ruin Olba jest jeszcze kilka kilometrów, ale w kierunku przeciwnym do jej wskazań majaczyły nam z oddali wspaniałe kolumny, i tam też pojechaliśmy. To, co znaleźliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania - ruiny miasta Diocezarea stoją wśród współczesnych wiejskich zabudowań. Idąc w kierunku wsi po drodze mija się antyczny teatr, później droga rozwidla się, omijając imponującą Bramę Paradną, a następnie prowadzi obok Nimfeum i pozostałości antycznej kolumnady do wspaniałych pozostałości świątyni Zeusa, wśród których pasą się kozy.

Świątynia Zeusa w Diocezarei

To nie koniec atrakcji - przy końcu ulicy stoją pozostałości świątyni Tyche, a podążając za rozwidleniem w prawo dociera się do świetnie zachowanej bramy północnej. Słońce chyliło się ku zachodowi, a my ciągle krążyliśmy wśród ruin antycznego miasta, robiąc zdjęcie za zdjęciem. Około godziny 18 zapadła ważna dla losów wyprawy TwS decyzja - chcemy wrócić do Diocezarei w godzinach porannych, żeby zobaczyć, jak wygląda w innym świetle. Poza tym przecież jest jeszcze to pominięte mauzoleum z okresu hellenistycznego, a nieopodal - antyczna Olba.

Brama północna w Diocezarei

Wracaliśmy do Kızkalesi zmęczeni, ale zachwyceni historycznym dziedzictwem tego regionu. Spojrzenie na mapę i nawet pobieżne przejrzenie broszury utwierdziły nas w przekonaniu, że warto rozbić bazę w okolicy na dłużej niż 2 dni. Klamka zapadła - w Kızkalesi spędziliśmy prawie tydzień, z którego większość czasu zajęła nam eksploracja okolicy.

Gdy wieczorem dojechaliśmy do hotelu nastąpiła scena doskonale ilustrująca tureckie podejście do parkowania. Mam tu na myśli przekonanie, które żywi chyba każdy przechodzień w tym kraju, że wie lepiej, jak i gdzie kierowca ma zostawić pojazd. Pod hotelem odbyła się w sprawie naszego samochodu prawdziwa burza mózgów: zebrało się trzech panów, z których jeden uważał, że auto powinno zostać przestawione dalej w kierunku plaży, drugi twierdził, że należy wjechać nim w boczną uliczkę, a trzeci upierał się, żeby zostawić je tam, gdzie jest. Strach pomyśleć, co by się działo przy większej ilości doradców...

Rankiem 21 maja przystąpiliśmy do realizacji planu powrotu do Diocezarei. Oczywiście nie obyło się bez drobnych odchyleń od założonej trasy, spowodowanych znanym nam już dobrze 'syndromem brązowego kierunkowskazu'. Z drogi prowadzącej wybrzeżem odbiliśmy tym razem w góry już w Kızkalesi i po przejechaniu kilku kilometrów zjechaliśmy w boczną dróżkę prowadzącą do 'Yapılı İn'. Odkryliśmy tam głęboki wąwóz, w którego ścianach znajdują się pozostałości świątyni Hermesa. Na dogłębne zbadanie terenu nie starczyło nam czasu, ponieważ chcieliśmy złapać poranne światło w Diocezarei.

Kanion Yapılı İn

Kolejną miejscowością na naszej trasie było Cambazli, w którym na wjeździe powitała nas 3-nawowa bazylika bizantyjska z V wieku n.e., a z drugiej strony wsi czekała na nas świątynia Ateny. Czyżby ilość zabytków w prowincji Mersin zbliżała się do nieskończoności?

Bizantyjska bazylika w Cambazli

Tym razem przed Uzuncaburç zatrzymaliśmy się w okolicach mauzoleum hellenistycznego, które stoi na wzgórzu i widoczne jest z terenu Diocezarei. Ponowne odwiedziny w samej Diocezarei wypadły nad wyraz pomyślnie i mogliśmy podążyć za kierunkowskazem na Olbę.

Olba - buleuterion

Wizyta w Olbie składała się z dwóch części: najpierw Mruk zbadał tereny wzgórza obudowanego fortyfikacjami, a ja w tym czasie odwiedziłam położone poniżej budowle, w tym ładny buleuterion, a następnie to mi przypadła w udziale wędrówka wąwozem, który rozpoczyna się przy pozostałościach starożytnego akweduktu. Wzdłuż wiodącego dnem wąwozu koryta wyschniętego potoku rozrzucone są sarkofagi, a ściany wąwozu ozdobione są wykutymi w nich grobowcami.

Akwedukt w Olbie

Wycieczkę zakończyliśmy wizytą w Narlıkuyu czyli pułapce na turystów, składającej się z położonych nad zatoką drogich restauracji rybnych. Tym razem do Kızkalesi wróciliśmy na tyle wcześnie, żeby pozostałą nam część dnia spędzić na plaży. Jest to plaża wymarzona dla rodzin z dziećmi: drobny piasek, łagodne zejście do wody i ciągnąca się w kierunku Zamku Panny płycizna gwarantują bezpieczeństwo i dobrą zabawę dla najmłodszych. Jednak dla dorosłej części ekipy TwS plaża w Kızkalesi była nieco nudna, zwłaszcza że w celu popływania i ponurkowania trzeba wędrować daleko w morze, a życia podwodnego prawie w nim nie stwierdziliśmy.

Narlıkuyu

22 maja zaplanowaliśmy sobie tak, aby lunch zjeść w przetestowanej lokancie w Silifke. Żeby zasłużyć na posiłek trzeba było jednak najpierw nieco pozwiedzać. Tuż za Silifke, w kierunku zachodnim, położony jest kościół świętej Tekli. Święta Tekla była podobno uczennicą świętego Pawła, która ostatnie lata życia spędziła jako pustelnica. W grocie, w której mieszkała, powstał po jej śmierci kościół. Alternatywna wersja dziejów tej świętej twierdzi, że grób Tekli znajduje się w Maalula, na terenie Syrii. Oba domniemane miejsca jej pochówku stały się celem pielgrzymek wiernych.

Aya Tekla w pobliżu Silifke

Jadąc dalej w kierunku zachodnim minęliśmy portowe miasteczko Taşucu oraz malowniczą zatokę Boğsak, w której zauważyliśmy ciekawy kompleks wypoczynkowy, składający się z hotelu, kempingu i pola namiotowego.

Zatoka Boğsak

Za Boğsak droga stała się bardziej kręta i węższa, oddalając się od wybrzeża. Po kilku kilometrach skręciliśmy z trasy przelotowej, wjeżdżając głębiej w góry. Po 3 km jazdy dotarliśmy do zamku Tokmar, który skrywał się przed nami w nisko wiszących chmurach. W tym miejscu pogoda była zupełnie inna niż na nieodległym wybrzeżu Morza Śródziemnego. Sam zamek okazał się ciekawą budowlą z pięknymi widokami na góry oraz budowaną poniżej nową drogę przelotową, mającą zastąpić krętą dróżkę do Anamuru.

Zamek Tokmar

Wracając w kierunku Kızkalesi zatrzymaliśmy się w Taşucu, żeby zbadać kwestię promów pływających stamtąd na Cypr Północny. Perspektywa przeprawy wydawała się nam kusząca, ale powstrzymaliśmy swoje zapędy i odłożyliśmy ten pomysł na kolejne wyprawy.

Przystań statków wycieczkowych w Taşucu

W drodze powrotnej zajrzeliśmy do Silifke, nie tylko w celu zjedzenia smacznego obiadu, ale przede wszystkim - złożenia wizyty w lokalnym muzeum archeologicznym. Wstęp do niego jest darmowy, ale goście są legitymowani i proszeni o wpisanie się do specjalnego zeszytu, wraz z podaniem swojego zawodu. Samo muzeum jest niewielkie, ale znajduje się w nim sporo ciekawych i dobrze opisanych eksponatów, pochodzących z pobliskich wykopalisk.

Muzeum Archeologiczne w Silifke

Pod koniec wycieczki odwiedziliśmy jeszcze deltę rzeki Göksu, która jest niezmiernie ważnym obszarem dla ptactwa. Największe wrażenie wywarły tam na nas jednak nie ptaki, a obozy pseudo-namiotów ciągnące się wzdłuż drogi. Ich mieszkańcy sprawiali wrażenie pracowników sezonowych, a całość wywołała mocno przygnębiające uczucie.

W delcie rzeki Göksu

Ostatni dzień w Kızkalesi (23 maja) rozpoczęliśmy od odwiedzin w dwóch zamkach. Chociaż mieszkaliśmy w tej miejscowości już dobrych parę dni, dopiero teraz znaleźliśmy czas i motywację na poznanie najważniejszych budowli miasteczka. Na pierwszy ogień poszedł zamek lądowy czyli Korykos. Teren wewnątrz obwarowań jest mocno zarośnięty, a opłata za wstęp (5 TL od osoby) pobierana jest chyba jedynie w celu powstrzymania zapędów letników do urządzania sobie tam imprez pijackich.

Zamek Korykos w Kızkalesi

O wiele lepsze wrażenie robi 'pływający' Zamek Panny, do którego dotarliśmy niewielkim stateczkiem. Byliśmy zresztą jego jedynymi pasażerami - większe obłożenie zaobserwowaliśmy w godzinach popołudniowych. Przeprawa kosztowała nas 10 TL od osoby, a po dotarciu do zamku znaleźliśmy informację, że wstęp jest płatny. Jednak nie zjawił się nikt, żeby sprzedać nam bilety. Umówiliśmy się z chłopakiem ze stateczku, że mamy 20 minut na zwiedzanie i ruszyliśmy do środka. Najładniej wypadły znajdujące się na dziedzińcu mozaiki, wspinaliśmy się również na mury obronne i zaglądaliśmy w różne zakamarki, ścigając ogromne jaszczurki. Po 20 minutach, gdy wróciliśmy na przystań, odkryliśmy, że stateczek zniknął... Wielki płacz naszych przestraszonych dzieci przywołał go z powrotem z brzegu i już po chwili byliśmy na stałym lądzie.

Zamek Panny w Kızkalesi

Pozostało pytanie, co zrobić z ledwo rozpoczętym dniem? Po pewnych wahaniach podjęliśmy decyzję o wycieczce do Nieba i Piekła czyli Cennet ve Cehennem. Byliśmy tam dobrych parę lat temu i postanowiliśmy skonfrontować wspomnienia z rzeczywistością (oraz zrobić lepsze zdjęcia przy okazji). Cena za wstęp (5 TL od osoby) wydaje się niewygórowana za możliwość zajrzenia w głąb 'Piekła' oraz wędrówki do 'Nieba'. Zwłaszcza ta wędrówka przysporzyła nam wiele emocji i wysiłku: początkowo schodzi się w głąb zapadliska krasowego ładnymi schodkami, ale później robi się trudniej - we wnętrzu jaskini podłoże jest bardzo śliskie. Nie powstrzymało nas to przed wejściem do środka, dzięki czemu przekonaliśmy się, jak przestronne jest 'Niebo'.

Wrota do 'Nieba'

Miłą niespodzianką przy okazji były stojące tuż przy Cennet ve Cehennem ruiny świątyni Zeusa, przebudowanej w V wieku n.e. na chrześcijańską bazylikę. Ponieważ wielokrotnie spotkaliśmy się z zapytaniami o istnienie 'Czyśćca', spieszę poinformować, że owszem, w pobliżu położona jest trzecia jaskinia, nazywana oficjalnie Astım Mağarası. Wstęp do niej jest płatny osobno (3 TL od osoby), ale warto się skusić. Po zejściu w głąb leja przypominającego głęboką studnię, po prowadzących do jaskini kręcących się w koło schodkach, wchodzi się do przepięknej jaskini z niezwykle ładnymi formami naciekowymi. Dla miłośników jaskiń wizyta w Jaskini Astmatyków stanowi większą atrakcję niż Niebo i Piekło razem wzięte.

W jaskini Astım Mağarası

Z jaskiń pojechaliśmy nieco głębiej w góry, gdzie obejrzeliśmy sobie ruiny kościoła noszącego obecnie nazwę Hasanaliler. Podobno jeszcze dalej wzdłuż tej samej trasy stoi zamek Mancınıkkale, ale nam nie udało się go odszukać. Trzeba przecież pozostawić coś dla innych podróżników do odkrycia!

Pozostała nam tylko w Kızkalesi ostatnia kąpiel pod Zamkiem Panny i trzeba było zacząć się pakować. Następnego dnia czekał nas emocjonujący przejazd aż do Alanyi, drogą wzdłuż wybrzeża śródziemnomorskiego, musieliśmy się psychicznie przygotować na ostre wiraże i mocne wrażenia, o których napiszę w kolejnym odcinku.

Powiązane artykuły: