Wyprawa TwS 2011 nad Morze Czarne - część 6

25. sierpnia (Gerze)

Nastał dzień miłego odpoczynku i nieróbstwa, no może poza parowa owocnymi chwilami poświęconymi na upranie góry brudnej odzieży. Większość czasu poświęciliśmy jednak na leniwe spacery po Gerze, odbudowywanie sił straconych podczas przeprawy przez Góry Pontyjskie oraz sączenie piwa marki Efes.

Gerze

Gerze miło nas zaskoczyło: miasteczko jest malowniczo położone nad zatoką tworzącą naturalny port. Z mola roztaczają się widoki na pobliskie góry oraz na Morze Czarne. Znajduje się tam również kilka placów zabaw oraz restauracji nadmorskich - niestety zamkniętych w czasie naszej wizyty z oczywistych powodów. Podczas spacerów odkryliśmy również gablotę z informacjami o planowanym otwarciu tu elektrowni. W ostatnich czasach jest to źródło gorących i czasami dość gwałtownych protestów ze strony lokalnej społeczności.

Gerze

Wieczorem kilka lokant otwarło podwoje, umożliwiając nam pożywienie się prostym, ale smacznym posiłkiem - köfte podawanym w połówce chleba, popijanego ayranem. Po kolacji, na balkonie hotelowym snuliśmy plany dotyczące przebiegu dalszej części wyprawy, rozważaliśmy rozmaite aspekty Ramazanu oraz zastanawialiśmy się, czy niejaki Jacky już wyruszył w drogę do Turcji.

Gerze

26. sierpnia (Gerze - Sinop - Sarıkum - Ayancık - Ginolu - İnebolu)

Rankiem wyruszyliśmy w dalszą drogę, wiodącą wybrzeżem czarnomorskim na zachód (trasa 010). Tuż za Gerze zatankowaliśmy pojazd, oczywiście na stacji Opet - tym razem na zatankowanych 53 litrach oleju przejedziemy 760 km.

Sinop

Pierwszy ważny przystanek na trasie to Sinop, miasto związane ze filozofem Diogenesem, zasłużonym w pamięci masowej głównie dzięki zamieszkiwaniu w beczce. Pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła w związku z tym słynnym cynikiem, to stwierdzenie, że jemu było łatwo - piękna turecka pogoda przez większość roku musiała mu dość ułatwiać uprawianie minimalistycznego stylu życia... Tymczasem Sinop powitało nas ciężkimi deszczowymi chmurami, z których po chwili zaczęło dość konkretnie padać. Może jednak Diogenesowi nie bywało tak komfortowo?

Sinop

Zostawiliśmy auto na parkingu strzeżonym przez kilku wąsatych panów, zidentyfikowanych przez nas jako 'wujowie' oraz przez samego filozofa - spoglądającego ze stojącego tuż obok pomnika. Towarzyszył mu na tej wachcie wierny pies - zwierzę wychwalane przez Diogenesa jako uosobienie wszelkich cnót. W ręce filozof trzymał latarnię, z którą podobno szukał w biały dzień 'uczciwego człowieka'.

Sinop

W strugach deszczu wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Niestety w deszczu trudno było zrobić ładne zdjęcia tego niewątpliwie urokliwego miasta. Odwiedziliśmy również lokalne muzeum, położone w bardzo rozległym ogrodzie. Ciekawostką jest spora kolekcja ikon w zasobach muzealnych, ale w tej części muzeum obowiązywał całkowity zakaz fotografowania. Odbiliśmy sobie frustrację na terenie murów obronnych otaczających miasto i ruszyliśmy dalej.

Sinop

Około 20 km na zachód od Sinop, zachęceni brązowym kierunkowskazem, odbiliśmy od głównej drogi w prawo, na północ, aby dotrzeć do rezerwatu Sarıkum. Tego miejsca nie mieliśmy przewidzianego w planie podróży, ale warto było je odwiedzić. Rezerwat Sarıkum obejmuje jezioro słodkowodne oraz odcinek wybrzeża z piaszczystą plażą, zresztą sama nazwa Sarıkum oznacza po turecku żółty piasek.

Sarıkum - test piasku

Droga poprowadziła nas przez wieś o tej samej nazwie w kierunku wydm. Krajobraz w okolicy mocno przypominał ten zapamiętany przeze mnie znad Bałtyku. Piaszczyste wydmy porastały drzewa iglaste, i nawet pochmurna pogoda przywodziła na myśl wczasy nad polskim morzem. Drogę co chwila przebiegały nam żółwie, potwierdzając swą obecnością, że byliśmy jednak w Turcji.

Sarıkum - żółw na drodze

W pewnym momencie droga rozwidliła się, więc korzystając z okazji wjechaliśmy w lasek, zakopując się w piasek. Pozostawiliśmy bezpiecznie zaparkowany samochód i na piechotę dotarliśmy do słynnej plaży. Jedynymi plażowiczami okazały się na niej lokalne krowy, chociaż ilość napotkanych śmieci w postaci puszek po piwie świadczyła, że bywają tam również ludzie.

Sarıkum - krowy na plaży

Chmury groźnie wisiały nad nami, a Morze Czarne sprawiało dość posępne wrażenie, silnymi falami atakując drobny, żółty piaseczek udekorowany muszelkami. Woda w morzu okazała się po teście przeprowadzonym przez nasze stopy dość chłodna. Jednak Morze Czarne zdecydowanie różniło się od poznanych przez nas dotychczas innych mórz oblewających Turcję.

Sarıkum - zachmurzone niebo

Po powrocie do auta czekało nas wykopanie się z piachu, jak się okazało bezproblemowe. Dalsza droga zaprowadziła nas nad jezioro Sarıkum, będące ostoją wielu rzadkich gatunków ptactwa.

Sarıkum - jezioro

Po powrocie na główną trasę następny krótki postój zorganizowaliśmy sobie w Ayancık. Deszcz nadal straszył, ale głód okazał się silną motywacją. Na stacji benzynowej zaopatrzyliśmy się w czipsy i ciasteczka, które skonsumowaliśmy w trasie, dochodząc do smętnego wniosku, że gorzej z kwestiami odżywiania w Turcji już być nie może.

Mknęliśmy dalej na zachód, wypatrując jakichś ciekawych kierunkowskazów, a pogoda stopniowo się poprawiała. Zauważyliśmy po drodze zwiększającą się liczbę samochodów na niemieckich tablicach rejestracyjnych. Czyżby wybrzeże czarnomorskie niespodziewanie stało się popularnym miejscem wypoczynku naszych zachodnich sąsiadów? Oczywiście, że nie, za kierownicami pojazdów marki BMW lub Mercedes bezbłędnie rozpoznawaliśmy wąsatych jegomościów o śniadej karnacji. To ciekawe zjawisko okazało się być pierwszą zapowiedzią zbliżającego się końca Ramazanu.

Jechaliśmy teraz słynną trasą widokową, którą Lonely Planet. Turkey porównuje do trasy wiodącej zachodnim wybrzeżem Nowej Zelandii lub do California State Route 1 prowadzącej wybrzeżem Pacyfiku. Charakteryzują ją wspaniałe widoki na Morze Czarne oraz bardzo wolne tempo przejazdu - trudniej wyciągnąć tu więcej niż 50 km/h, a momentami, na wirażach górskich prędkość spada do 20-30 km/h. Nawierzchnia, ciągle naprawiana przez napotykane służby drogowe, jest kiepska, a miejscami zdarzają się zwężenia spowodowane osuwaniem się podłoża do morza.

Roboty drogowe na trasie 010

Widok z trasy do Inebolu

Początkowo zachwycały nas krajobrazy, ale pod koniec przejazdu, na drugi dzień, mieliśmy już dosyć powtarzającego się scenariusza: mozolny wjazd wirażami pod górę, szaleńczy zjazd w dół, widok na malowniczą zatokę, nad którą usytuowało się kolejne miasteczko portowe, przejazd przez owo miasteczko i dalej w górę...

Droga do Inebolu

Wzburzone Morze Czarne

Kolejny postój wypadł na kamienistej plaży, podczas którego naszym głównym zadaniem okazało się być nakarmienie i napojenie niezwykle wychudzonej psiny. Z tego miejsca zauważyliśmy jednak górujące nad okolicą wzgórze z ciekawymi obwarowaniami.

Psina pod zamkiem Ginolu

Rzeczywiście już za chwilę nieomylny brązowy kierunkowskaz doprowadził nas tuż pod zamek Ginolu. Ta zapomniana twierdza jest mocno zarośnięta chaszczami i znajduje się w stanie rozpadu, ale wstęp jest darmowy, a z zamku roztaczają się ładne i fotogeniczne widoczki.

Widok z zamku Ginolu

Zbliżał się wieczór i czas poszukiwania noclegu. Przynajmniej tym razem byliśmy pewni, że chcemy zatrzymać się w İnebolu. Z trasy przelotowej wjechaliśmy w głąb miasta i wpakowaliśmy się w plątaninę uliczek o bardzo ciekawej organizacji ruchu.

Organizacja ruchu w Inebolu

Błądząc uliczkami, poganiani klaksonami przez zniecierpliwionych miejscowych wyjadaczy wpakowaliśmy się w ulicę, przy której trwały roboty drogowe. Tuż po naszym wjeździe została ona z jednej strony zablokowana przez maszyny, a drugi wylot tarasowało zaparkowane auto. Co tu robić, ani tam, ani z powrotem? O, zjawił się jakiś człowiek i wsiada do zaparkowanego samochodu, pewnie zaraz odjedzie i będziemy mogli wydostać się z pułapki! Niestety, ów człowiek okazał się tylko życzliwym przechodniem, który chciał przestawić samochód, niestety w stacyjce nie było kluczyków... Właściciel objawił się po dłuższym oczekiwaniu i mogliśmy dalej błądzić po İnebolu. W końcu wróciliśmy na główną trasę i znaleźliśmy jakiś hotel, który okazał się w pełni obłożony. Czyżby trzeba się było cofnąć do poprzedniego miasteczka?

Na szczęście tuż obok znajdował się Dom Nauczyciela. W nim znaleźliśmy przestronny, 4-osobowy pokój za 60 TL, w dodatku ze śniadaniem wliczonym w cenę - miła odmiana po ostatnich hotelach bez porannego posiłku. Dodatkowym bonusem był balkon z widokiem wprost na morze.

Widok z balkonu - Dom Nauczyciela w Inebolu

Ruszyliśmy na zwiedzanie İnebolu. Na piechotę miasto okazało się przyjazne, czyste i bogate w pomniki wiele mówiące o jego historii. Kolejną atrakcją są dobrze zachowane drewniane domy z czasów osmańskich. Przy okazji wędrówki wypatrywaliśmy jakiejś restauracji. Owszem, było ich sporo, ale ponieważ zachód słońca jeszcze nie nastąpił, świeciły pustkami - słaba to reklama dla lokalu. Poszliśmy więc poszwendać się po bocznych zaułkach, a gdy zapadł zmrok doświadczyliśmy magii Ramazanu - w jednej minucie puste lokale okazały się być przepełnione - wolnych stolików brak!

Drewniany dom w Inebolu

Kolejny raz głód wygrał z cierpliwością: kupiliśmy na wynos kebab w wersji dürüm (zawinięty w ciasto) i skonsumowaliśmy w zaciszu pokoju. Głód nie dał się jednak tak do końca oszukać, trzeba było poczekać do śniadania, żeby go spacyfikować.

Suma przejechanych w tym dniu kilometrów: 152.

27. sierpnia (İnebolu - Gideros - Amasra)

Rankiem czekało na nas porządne tureckie śniadanie podawane w formie bufetu. Jak widać, świecka myśl Atatürka, która przyświecała utworzeniu sieci Domów Nauczyciela, ma się w tych placówkach wyśmienicie. Ze śniadania korzystali również bez skrępowania tureccy nauczyciele, co więcej, jeden z nich poczęstował naszą córkę ciasteczkami - niezmiernie miły i wymowny podczas Ramazanu gest!

Trasa do Amasry

Trasa do Amasry

Był to dzień spędzony w drodze, przebiegającej według przedstawionego w poprzednim dniu schematu. Piękna, ale powolna trasa widokowa nr 010 prowadziła nas między morzem a górami. Mijaliśmy nadmorskie miasteczka, dosyć solidnie obłożone tureckimi wczasowiczami: Cide i Kurucaşile. Mogą się one pochwalić ładnymi, piaszczystymi plażami. Pogoda tego dnia nam sprzyjała, słońce miło, ale nienatrętnie przyświecało zza nielicznych chmurek.

Trasa do Amasry

Trasa do Amasry

Trasa do Amasry

Podczas postoju na stacji benzynowej mieliśmy okazję napoić tajemnicze, małe zwierzątko, które po powrocie do Polski i konsultacjach na Facebooku zostało zidentyfikowane jako ryjówka aksamitna. Wygląd stworzenia zdecydowanie potwierdza tę wersję, chociaż zagadką pozostaje fakt, że te zwierzaki (wg mapy na Wikipedii) nie występują w żadnym regionie Turcji. Może dokonaliśmy przełomowego odkrycia zoologicznego?

Turecka ryjówka

Najładniejszym miejscem, w którym zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę, była zatoka Gideros. Jej wygląd zachęcał do zrobienia zdjęć, z których większość wygląda na nieco kiczowate widokówki. Niestety nie mogliśmy przetestować lokalnej restauracji rybnej, wiadomo, Ramazan.

Zatoka Gideros

Nadal obserwowaliśmy też najazd aut niemieckich na Turcję - rodziny emigrantów śpieszyły w różne zakątki kraju, aby zdążyć przed szybko zbliżającym się Świętem Słodyczy, obchodzonym przez 3 dni tuż po zakończeniu Ramazanu.

Po południu dojechaliśmy w końcu do Amasry. Przed zjechaniem z drogi mieliśmy okazję wykonać jeszcze parę pocztówkowych zdjęć - nie byliśmy w tym osamotnieni: Amasra z oddali wygląda bajkowo, zresztą od środka też nie jest źle...

Panorama Amasry

Poszukiwania hotelu nieco się przeciągnęły: nie dość, że sezon był wakacyjno-świąteczny, to pora weekendowa jest w Amasra okresem przepełnienia turystami. Oczywiście ceny pokoi hotelowych odzwierciedlały to zjawisko - za 3-osobowe lokum w hotelu Bedesten zapłaciliśmy aż 120 TL. Na szczęście mieliśmy w tej cenie do dyspozycji łazienkę oraz balkonik z widokiem na port i miasteczko.

Amasra

Po rozgoszczeniu się ruszyłam na rekonesans i uczciwie przyznaję, że zakochałam się w tej mieścinie. Położona na półwyspie Amasra posiada wszystkie atuty wartościowej miejscowości wypoczynkowej. Uwaga, wyliczam: piaszczysta plaża w centrum, dwa porty w zatokach po obu stronach miasta, obwarowany twierdzą teren starego miasta z plątaniną wąskich uliczek, na których leniwie wygrzewają się koty, restauracje i park z herbaciarnią, zacieniony plac zabaw, stragany z pamiątkami, stoiska z przekąskami oraz ciekawe muzeum archeologiczne.

Kot z Amasry

Amasra

Plaża w Amasra

Twierdza w Amasra

Wspomniałam właśnie o restauracjach - tutaj czekała na nas miła niespodzianka, większość lokali była czynna cały dzień! Wreszcie mogliśmy zjeść ciepły posiłek bez czekania na zachód słońca, dodatkowo bez nieśmiałości spowodowanej naruszaniem lokalnych zwyczajów - tureckich klientów było sporo. Niestety, były też minusy: zamówiony przeze mnie kebab Adana był zdecydowanie przesolony, a rachunek - dość wygórowany. Przynajmniej mieliśmy okazję poznać kolejną specjalność kuchni znad Morza Czarnego czyli surówkę z dodatkiem czerwonych buraków.

Adana kebab z Amasry

Miłym dodatkiem do wieczoru była herbata wypita w parku z widokiem na mniejszy port. Na koniec dnia czekał na nas piękny zachód słońca nad zatoką, tworzący romantyczną scenerię dla przytulających się par tureckich. Na wypoczywających wczasowiczów i podróżnych spoglądał przy tym z pomnika pochodzący z Amasry turecki rockman Barış Akarsu, który zginął młodo w wypadku samochodowym.

Zachód słońca w Amasra

Amasra - pomnik Barışa Akarsu

Przed snem przygotowaliśmy plany na dalszą wędrówkę, które zakładały chwilowe pożegnanie z wodami Morza Czarnego i odbicie w kierunku południowym w celu odwiedzenia kolejnej tureckiej atrakcji kulturalnej z Listy UNESCO.

Amasra

Suma przejechanych w tym dniu kilometrów: 171.