Wyprawa TwS 2017 - podsumowanie

Nasza tegoroczna wyprawa dookoła Turcji dobiegła już końca, więc czas przedstawić Wam jej skrótowe podsumowanie. Przebieg poszczególnych dni wyprawy został zaprezentowany na blogu Mruka, gdzie staraliśmy się na bieżąco spisywać nasze doświadczenia i wrażenia. Udawało nam się to prawie do końca, chociaż ostatnie 3 dni zostały opisane dopiero po powrocie do Polski. Naturalnie na szczegółowe opisy odwiedzonych przez ekipę TwS zabytków, miast i cudów natury trzeba będzie poczekać - wpisy na blogu to spontaniczne notatki pisane dla wspomożenia naszej pamięci dotyczącej przebiegu ekspedycji.

Herbata z Rize

Kto z kim i czym?

W wyprawie uczestniczyły 4 osoby: Iza (38), Jarek (37), Tola (8) i Staś (6). Małomównym, ale kluczowym uczestnikiem był nasz pojazd - Citroen C4 Picasso z silnikiem Diesla o pojemności 1.6, czule zwany Myszkowozem. Napisałam, że był małomówny, ale w żadnym wypadku nie zupełnie milczący, bo jak już nam coś powiedział, to szło aż w pięty. Przykładowo na dalekim wschodzie Turcji, w Kurdystanie, w górach pomiędzy Vanem i Tatvanem, znienacka Myszkowóz oznajmił nam radośnie "ENIGNE FAILURE. REPAIR NEEDED". W końcu byli jeszcze pluszowi uczestnicy wyprawy - dwa misie i dwie myszy. Możecie się śmiać, ale owe myszki załatwiły nam darmowy nocleg w Didim oraz tysiące polubień na Facebooku.

Myszkowóz

Planowanie wyprawy

Być może niektórzy z Was zastanawiają się, ile czasu spędziliśmy na planowaniu trasy tej wyprawy. Otóż - nie planowaliśmy jej wcale. Wyruszając z Polski 24 czerwca byliśmy przekonani, że zmierzamy w kierunku kempingu w okolicach Marmaris, po drodze odwiedzając Rumunię. Dodam jeszcze, że kilka tygodni wcześniej w naszych planach mocno figurował kemping w Grecji, gdzieś na Peloponezie.

Decyzja o zmianie przebiegu trasy zapadła gdzieś między Słowacją a Węgrami. Po pierwsze, miło zaskoczyło nas stosunkowo małe natężenie ruchu na głównych trasach przelotowych, a po drugie - spędzając długie godziny za kierownicą, przemyśleliśmy dogłębniej realia kempingowania w temperaturach dochodzących do 40 stopni C w cieniu. Właśnie takie informacje docierały do nas z południa Turcji. Zdecydowaliśmy się, że dokładniejszą eksplorację Rumunii odłożymy w czasie, a tym razem popędzimy ile sił i czasu przez Serbię i Bułgarię do Turcji.

Spontaniczny charakter wyprawy 2017 oznaczał, że mieliśmy ze sobą nieco za dużo sprzętu kempingowego oraz pływacko-nurkowego. Na szczęście nie rezerwowaliśmy przed wyjazdem ani jednego noclegu, więc nie musieliśmy zmieniać ani odwoływać noclegów.

Wypoczynek w Pamukkale

Trasy dojazdu tam i z powrotem

Transfer do Turcji zajął nam 1,5 dnia. Pierwszy nocleg wyprawy spędziliśmy w hostelu w Niszu (Serbia), a wczesnym popołudniem drugiego dnia dotarliśmy już do hotelu w Edirne. Szybki przejazd zapewniliśmy sobie sprytnym doborem przejść granicznych - unikaliśmy tych głównych, położonych na autostradach. Z Węgier na Serbię przedostaliśmy się bez momentu oczekiwania przejściem w Tompa, zamiast zwyczajowo zatłoczonym przejściem Roszke/Horgosz. Nieco czasu straciliśmy usiłując wrócić na autostradę na terenie Serbii. Okazuje się, że Serbowie planują wprowadzić opłaty za przejazd północnym odcinkiem autostrady A1 (E75) i intensywnie budują bramki na wjazdach, przy okazji tymczasowo zamykając niektóre z nich.

Ogromnym ułatwieniem były bułgarskie inwestycje drogowe. Sprzed kilku lat zapamiętaliśmy sobie koszmarną obwodnicę Sofii oraz mozolnie pokonywane dróżki do granicy tureckiej z okolic Płowdiwu. Tymczasem Sofia ma nową obwodnicę, a autostrada ciągnie się aż do granicy i przejścia w Kapikule. My opuściliśmy bułgarską autostradę w Swilengradzie i przedostaliśmy się na niecałą godzinę do Grecji, aby wjechać na teren Turcji maleńkim przejściem granicznym w Kastanies/Karaagac. Na przejściu byliśmy tylko my, dwoje Turków z zakupami z wolnocłówki oraz kilkoro lekko znudzonych pograniczników zabawiających kotki.

Trasa powrotna do Polski przebiegała nieco inaczej. Z Turcji wydostaliśmy się do Grecji przejściem w Ipsali. Wykorzystując nowoczesną autostradę Via Egnatia dostaliśmy się w okolice Salonik, gdzie przypadł nam pierwszy nocleg tranzytowy w drodze powrotnej. Stamtąd ruszyliśmy na północ przez Macedonię do Serbii. Drugi nocleg przypadł w Nowym Sadzie. Z tego serbskiego miasta dojechaliśmy już do Polski, przez Węgry, Słowację i Czechy. Najwięcej czasu zmarnowaliśmy na przekroczenie granicy serbsko-węgierskiej w Roszke - trwało to około 1 godziny. Jednakże zdecydowaliśmy się na to rozwiązanie wyłącznie ze względu na wczesną godzinę poranną. W kierunku południowym ustawił się już o wiele dłuższy sznur samochodów.

Trasa objazdu Turcji

Z racji spontaniczności całej imprezy trasa objazdu Turcji dookoła kształtowała się stopniowo. Wjeżdżając do Turcji wiedzieliśmy, że chcemy dotrzeć do jeziora Van, po drodze odwiedzając Hattuszę, a podczas powrotu mamy odwiedzić znajomego w Didim. Cała reszta to wynik decyzji podejmowanych na bieżąco. Motywem przewodnim była podczas tej wyprawy pogoda - udało nam się uniknął ekstremalnych upałów na zachodzie kraju, a gdy fala gorąca docierała na wschód - my byliśmy już w drodze na zachód, mijając front gorącego powietrza wywołujący lokalne trąby powietrzne. Na wybrzeże egejskie dotarliśmy pomiędzy kolejnymi falami upałów, ciesząc się maksymalną temperaturą 32 stopni Celsjusza.

Trasę naszego objazdu Turcji ilustruje poniższa mapka:

Trasa wyprawy TwS 2017

Nieco o kosztach

Po pierwsze - w Turcji jest obecnie dla zagranicznych podróżników tak tanio, jak chyba nigdy za naszej pamięci nie było, a do tego kraju podróżujemy od 1998 roku. Obecny kurs wymiany polskich złotych na tureckie liry to w przybliżeniu 1:1, a pamiętam, że bywało i 1:2,2. Jeżeli więc liczą się dla Was niskie koszty wyprawy przy bardzo korzystnych warunkach noclegów i wyżywienia, to Turcja wzywa Was głośno i wyraźnie. Dodatkowo przeliczanie cen jest banalnie proste - jeżeli coś kosztuje 10 lir to wydacie w przeliczeniu 10 zł.

Nocowaliśmy w przeróżnych warunkach - na kempingach, w hotelach, w domach nauczyciela, u znajomego, a podczas transferu przez Bałkany - w hostelach. Kemping w Kapadocji, z zapleczem sanitarnym i parkiem wodnym w cenie kosztował 40 TL za noc. Najdroższe hotele osiągały cenę około 200 TL, a najtańsze - około 80 TL.

Kemping nad jeziorem Van

Ceny żywności, zarówno w sklepach, na bazarach, jak i w lokantach są bardzo niskie. Za 50 TL zdarzyło nam się kilka razy zamówić prawdziwą ucztę dla 4 osób, z wliczonymi napojami bezalkoholowymi. Za 2,5 TL zjecie kebaba z kurczaka, a drobne ciasteczka czy przekąski z dyskontu to koszty groszowe. Warzywa i owoce z bazaru są dosłownie tanie jak barszcz. Szkoda, że w Turcji stosunkowo trudno o pokoje hotelowe z kącikiem kuchennym - chętnie przygotowalibyśmy sobie warzywne potrawy i sosy. W ramach postawy proekologicznej, żeby zminimalizować ilość generowanych odpadów, wodę pitną kupowaliśmy w butlach 5-litrowych (za 1-2 TL) i przelewaliśmy do mniejszych butelek w miarę potrzeby.

Osoby zainteresowane spożywaniem napoi wyskokowych muszą przygotować się na wydatek około 7 TL za puszkę piwa w markecie. Najtańsze wina kosztują od 10-12 TL. Natomiast palaczy ucieszy fakt, że paczka papierosów kosztuje bodajże od 8 TL (dokładniej sprawy nie zbadałam).

Wybór win w supermarkecie

Podróżując samochodem ogromną cześć kosztów wyprawy stanowi paliwo. W Turcji ceny za litr oleju napędowego kształtowały się od 3,70 do 4,40 TL za litr, przy czym istnieje bardzo duża rozpiętość cenowa nawet wśród blisko położonych stacji paliw.

Prowadzenie dokumentacji podróży

Wyprawa do Turcji nie była dla nas jedynie formą rozrywki - jechaliśmy dookoła kraju, aby zdobyć jak najwięcej ciekawych informacji i zrobić jak najpiękniejsze zdjęcia. Ponieważ w drodze dni tygodnia szybko mijają, a wspomnienia mieszają się ze sobą, prowadziliśmy poczwórny system dokumentacji przebiegu wyprawy. Najważniejsze były zapiski blogowe Mruka i moje, spisywane wieczorami, gdy dzieciaki już spały, a my mogliśmy zebrać myśli po całym dniu wrażeń (oraz po załatwieniu noclegu, zdobyciu kolacji, zapraniu skarpetek i skatalogowaniu zdjęć z całego dnia). Po drugie, w czasie przejazdu notowaliśmy sobie w małym kajeciku godziny przejazdów, kto prowadził Myszkowóz, za ile zatankowaliśmy itp.

Pozostałe dwa systemy zapisu wrażeń prowadziły dzieciaki. Każde na nich co wieczór spisywało swoje wrażenia w osobistym pamiętniku, a jeżeli starczyło sił i czasu to dodatkowo przygotowywało ilustrację najciekawszego przeżycia danego dnia. Na pomysł zaangażowania najmłodszych wpadliśmy nieco przypadkowo w Edirne, kiedy to okazało się, że w szale pakowania do drogi, dzieciaki nie wzięły ze sobą żadnych zabawek ani książek, więc mają czas na jakieś ważniejsze zadanie. Szybko zakupiliśmy wówczas notesiki, bloki i kredki - i od tego momentu rozpoczęła się akcja spisywania wrażeń. Przyznaję, że dodatkową motywacją stojącą za tym pomysłem była pewna książka, spisana rzekomo przez 8-latka z jego podróży do Azji południowo-wschodniej. Tola otrzymała ją w prezencie urodzinowym, tuż przed rozpoczęciem wyprawy. Postanowiliśmy więc sprawdzić, na ile stać nasze dzieciaki i co z wyprawy najbardziej utkwi im w pamięci. Mam nadzieję już wkrótce opublikować wyniki tego eksperymentu.

Dokumentację fotograficzną prowadziliśmy na trzy aparaty oraz dwa smartfony. Okazało się, że smartfony stały się dla nas bardziej ważne jako metoda na zrobienie zdjęć, którymi można z łatwością podzielić się na bieżąco. Poważne aparaty fotograficzne (lustrzanka i dwa bezlusterkowce) stanowiły źródło zdjęć do przetworzenia i pokazania później, podczas prac dokumentujących poszczególne odwiedzone miejsca. Zapewne zobaczycie efekty ich użycia już w okolicach listopada, kiedy to warunki atmosferyczne będą bardziej sprzyjały pracy twórczo-badawczej.

Archiwizacja zdjęć zajmowała nam spory fragment każdego wieczoru. Zgrywaliśmy fotografie ze wszystkich 5 urządzeń na komputer, a następnie - na zewnętrzny dysk twardy. Dodatkowo, zdjęcia ze smartfonów były backupowane przez GooglePhotos, o ile mieliśmy dostęp do sieci, a nie była to wcale taka oczywistość.

Jedno z tysiąca zdjęć z góry Nemrut

Najwspanialsze doświadczenia i największe wyzwania

Wśród mnóstwa ekscytujących zdarzeń, jakie się nam przytrafiły, w mojej pamięci najmocniej utkwiły:

  • piknik pod Bramą Sfinksów w Hattuszy
  • przepyszny lunch w Silvan
  • spotkanie z Carole Radatto na szczycie góry Nemrut
  • wodne spa, jakie urządziliśmy sobie w Pamukkale
  • zwiedzanie Didymy z Glennem Maffia

Podróżowanie to nie tylko cud, miód i orzeszki. Faktycznie większość czasu to walka - z nudą podczas długich przejazdów, ze zmęczeniem, z warunkami pogodowymi, itd. itp. Niestety oprócz tych oczywistości dopadło nas kilka problemów zdrowotnych, na szczęście pomyślnie pokonanych. Poza tym - jest jeszcze kwestia dogrania się ekipy podróżniczej, nawet jeżeli na wyprawę wyrusza się z własną rodziną. Nam dojście do pewnego stanu wzajemnego zadowolenia lub też pogodzenia z losem zajęło około tygodnia.

Czy czuliśmy się bezpiecznie?

Po pierwsze - proszę pamiętajcie, że poniższe uwagi dotyczące bezpieczeństwa to nasze subiektywne odczucia jako podróżników. Nikt nie da Wam gwarancji całkowitego bezpieczeństwa podczas podróży, co dotyczy nie tylko Turcji, ale każdego zakątka na świecie.

W zachodniej i północnej części kraju czuliśmy się na 100% bezpieczni. Przez "część zachodnią" mam tu na myśli Kapadocję i wszystkie tereny leżące na zachód od tej krainy, a "część północna" to wybrzeże czarnomorskie. Obecność wzmożonych sił policyjnych i wojskowych zaczęliśmy odczuwać w okolicach Karsu i dalej na południowym-wschodzie kraju. W tych okolicach trafiały nam się regularne kontrole samochodu, ze szczególnym uwzględnieniem zawartości bagażnika. O wizy nikt się nawet nie pytał. Na rogatkach miast i przy przekraczaniu granicy prowincji stoją zasieki, drut kolczasty, betonowe bloki, a obecność wojska i jandarmy akcentowana jest wozami opancerzonymi. Ich liczeniem zajmowały się w ramach pokonywania nudy podróżnej nasze dzieciaki. Po przekroczeniu setki dały sobie spokój...

Jandarma jak z reklamy

Powagę sytuacji i ogromnego nasilenia konfliktu turecko-kurdyjskiego najbardziej odczuliśmy trzykrotnie. Pierwszy raz trafiliśmy na zamkniętą drogę dojazdową z Dogubayazit do Vanu, co kosztowało nas kilkugodzinny objazd przez Agri. Po raz drugi - w okolicach jeziora Van, gdy wybraliśmy się na wycieczkę do zamku Hosap, w kierunku prowincji Hakkari. W drodze do zamku widzieliśmy zaparkowane pojazdy sił wojskowych, jakby przyczajone w oczekiwaniu na kogoś. W drodze powrotnej pojazdy te stały przy drodze, z otwartymi drzwiami, a z pobliskich wzgórz dochodziły odgłosy wystrzałów. W prowincji Siirt przywitała nas natomiast kolejna kontrola wojskowa, ale tym razem żołnierz obsadzający posterunek, zamiast grzecznie pić herbatę z kolegami, starannie mierzył do nas z karabinu podczas kontroli.

Paradoksalnie, o realne zagrożenie otarliśmy się najbliżej w regionie egejskim, gdzie nocowaliśmy w Didim. Rozważaliśmy nawet przez moment pozostanie na drugą noc, ale zmęczenie wyprawą przegnało nas na północny-zachód Turcji. Tymczasem tej drugiej nocy okolice Didim nawiedziło silne trzęsienie ziemi.

Zwiedzanie Didymy

Na koniec - kilka liczb

  • Czas trwania wyprawy - 29 dni
  • Pokonany dystans - 10300 km
  • Przywiezione zdjęcia - około 14 tysięcy
  • Zakupione pamiątki - pół bagażnika
  • Orientacyjny koszt całkowity - 14 tysięcy zł

Powiązane artykuły: