Wyprawa TwS 2013 - dzienniki z podróży (część 5)

2 maja okazał się dniem niespodziewanej zmiany planów, nie po raz pierwszy i zapewne nie po raz ostatni. Z samego rana pojechaliśmy do centrum Beyşehir, żeby obejrzeć kompleks meczetowy Eşrefoğlu. Zabudowania tego centrum religijnego pochodzą z XIII wieku, a sam meczet jest przepięknie zdobiony: z zewnątrz warto zwrócić uwagę na bogato zdobione kamiennymi rzeźbieniami wejście do budowli, a w środku - na drewniane kolumny i wspaniały mihrab.

Meczet Eşrefoğlu w Beyşehir

Meczet Eşrefoğlu znajduje się obecnie na liście kandydatów do wpisania na Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO, trzeba się spieszyć z odwiedzinami w tym miejscu, zanim odkryją je tłumy turystów. Podczas naszej wizyty pojawiła się w nim jedna większa wycieczka i kilku niemieckich podróżników, a na gości czatowały przed wejściem tureckie kobiety sprzedające wełniane rękodzieło oraz chusty na głowę - niezbędne wyposażenie dla kobiet zwiedzających meczety. Niestety sprzedawczynie były okropnie natarczywe, zniechęciły się dopiero po kilku stanowczych słowach i demonstracyjnym założeniu przeze mnie osobistej chusty przygotowanej na takie okazje.

Meczet Eşrefoğlu w Beyşehir

Dalszy plan dnia przewidywał wycieczkę dookoła jeziora Beyşehir. Niestety strategiczny odcinek drogi (Yeşildağ - Kurucaova) okazał się być zamknięty z powodu prac przy ulepszaniu szosy. Ogólnie, podczas tegorocznej wyprawy odnosimy nieodparte wrażenie, że Turcy budują i ulepszają drogi na potęgę, poprawiając i poszerzając nawet te trasy, które według polskich standardów uznane by były za znakomite.

Góry Taurus

Na poczekaniu wymyśliliśmy alternatywny plan wycieczki: przejazd przez góry Taurus tam i z powrotem do Beyşehir. Trasa na południe do Akseki prowadziła drogą oznaczoną na żółto, co oznaczało w praktyce bardzo kiepską nawierzchnię, ale i piękne widoki na ośnieżone górskie szczyty.

Góry Taurus

W Akseki zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek w lokancie na świeżym powietrzu, która na pierwszy rzut oka wydawała się dobrym wyborem... Do czasu, kiedy przyszło nam zapłacić rachunek za dwie małe zupy i jedną potrawkę warzywną ze śladowym udziałem mięsa plus 4 soczki - zażądano za taką ucztę 30 TL! Po dociekaniach, czemu tak drogo to kosztuje, dowiedzieliśmy się, że cena za jeden talerz zupy to 7 TL (!) Po dalszych dociekaniach wśród miejscowej klienteli dowiedzieliśmy się, że lokalni smakosze płacą za to samo 4 TL, a po dalszym marudzeniu cena nieco spadła - do 24 TL. Tym niemniej Akseki opuściliśmy zniesmaczeni i nadal głodni...

Drogi posiłek z Akseki

Całe szczęście, że dalsza część wycieczki - na północ przez góry z powrotem do Beyşehir - okazała się nadzwyczajnie udana. Jest to odcinek trasy pokonywanej przez wycieczki jadące z Riwiery Tureckiej do Kapadocji, ale o tej porze roku autokarów było na drodze niewiele. Nasze dzielne auto wjechało na przełęcz Alacabel położoną na wysokości 1825 metrów n.p.m., a chwilę później zjechaliśmy z trasy prosto pod wejście do jaskini Tınaztepe.

Przełęcz Alacabel

Bilet wstępu do jaskini kosztował 10 TL, ale był to wydatek dobrze uzasadniony. Jaskinia ciągnie się głęboko pod ziemią, wędrówka trwa bardzo długo, a końca trasy nie widać. Najciekawsze formy skalne są kolorowo oświetlone, co akurat w naszym przypadku nie spotkało się z dużym entuzjazmem. Wolelibyśmy jednokolorowe i niezmienne oświetlenie, które ułatwiłoby fotografowanie wnętrza jaskini. Płynie w niej podziemna rzeka, która tworzy tarasy wapienne, przypominające nieco widoki z Pamukkale.

Jaskinia Tınaztepe

Powrót do Beyşehir przez Seydişehir miał przebiegać bez przystanków, ale, oczywiście, tuż przed dotarciem do celu wypatrzyłam przy trasie brązowy kierunkowskaz na hetycki zabytek we wsi Fasıllar. Mówi się trudno, trzeba jechać w bok. Droga była utwardzona, ale wąska i miejscami dość dziurawa. Przejechaliśmy przez kanał Beyşehir, którym płynie woda zasilająca okoliczne uprawy i po jakichś 10 km jazdy oraz niezliczonej ilości przydrożnych krów i kóz dojechaliśmy do Fasıllar. Niestety we wsi nie umieszczono już pomocniczego kierunkowskazu, więc pojechaliśmy za daleko i trzeba było zawracać.

Wieś Fasıllar

Przeczucie oraz doświadczenie z hetyckimi zabytkami kazały nam podjechać w górę tuż przed wsią. Znajdują się tam dwa wzgórza połączone przełęczą. Szybka wędrówka i rekonesans zaowocowały wykryciem na wykutego na zboczu wzgórza reliefu przedstawiającego, na moje oko, konia oraz bramę. Usatysfakcjonowani wróciliśmy na nocleg do Domu Nauczyciela w Beyşehir.

Wykuty w skale koń z Fasıllar

Jednak wieczorem, przeglądając zasoby internetowe, z przerażeniem odkryliśmy, że w Fasıllar znajduje się jeszcze jeden zabytkowy obiekt: niedokończona ogromna rzeźba hetycka, leżąca na stoku wzgórza naprzeciwko zauważonej przeze mnie bramy z koniem. Szybko uknuliśmy sprytny plan przejazdu, uwzględniający ponowne dotarcie do Fasıllar.

Fasıllar - drugie podejście

Następnego dnia (3 maja) przystąpiliśmy do realizacji tego planu. Ponownie dojechaliśmy do Fasıllar, znaleźliśmy obiekt hetycki, który obfotografowaliśmy z każdej strony, i ruszyliśmy w drogę do Konyi. W tym momencie zaczęły się schody, ponieważ zarówno nasza mapa, jak i GPS wrednie nas okłamywały, co do istniejących w okolicy dróg.

Monument hetycki z Fasıllar

Pokręciliśmy się nieco, poznając uroki życia tureckiej wsi, ale na szczęście wkrótce znaleźliśmy stosowny skrót i już gnaliśmy asfaltową szosą w kierunku Konyi. Przy drodze posililiśmy się w świetnej restauracji i tak pokrzepieni... ominęliśmy Konyę szerokim łukiem. Tym razem nie był to skutek pobłądzenia, ale działania celowego - nie chcieliśmy wcale odwiedzić centrum tego ogromnego miasta. Zamiast tego wybraliśmy boczną drogę prowadzącą do Kilistra. Już po kilkunastu kilometrach jazdy po bardzo dziurawej drodze naszym oczom ukazała się wioska Gökyurt czyli antyczna Kilistra.

Wieś Gökyurt

Wieś położona jest na widocznym z daleka wzgórzu, w otoczeniu skał. W owych skałach dawni mieszkańcy okolicy wydrążyli całe miasto. Znowu, podobnie jak w Dolinie Frygijskiej, na myśl przyszła nam Kapadocja. Kilistra jest bardzo rozległa, domy skalne są przestronne i często kilkupiętrowe. Znajdują się tam również wydrążone kościoły i magazyny. Niestety, miejsce to nie jest w żaden sposób chronione czy też przygotowane dla turystów. W wielu skalnych domach lokalni mieszkańcy urządzili sobie wysypiska śmieci. Pomimo tego warto Kilistrę odwiedzić, będąc w okolicach Konyi.

Skalne osiedle w Kilistra

Po południu dojechaliśmy do miasteczka Çumra, gdzie spędziliśmy noc przed wizytą w pobliskim Çatalhöyük. Niestety hotelu w Çumra nie mogę polecić podróżnikom: co prawda jest on odremontowany, ale w pokoju unosił się zapach papierosów, a obsługa była bardzo nieprzyjemnie natarczywa.

Na szczęście przeżycia kolejnego dnia (4 maja) szybko zatarły złe wrażenia z Çumra. O odwiedzeniu Çatalhöyük marzyłam od 15 lat i w końcu udało mi się to marzenie zrealizować. Çatalhöyük to osada neolityczna, uznawana za jedno z pierwszych miast w dziejach ludzkości. Co prawda archeologom udało się do tej pory odkopać jedynie niewielki ułamek całości, na którą składają sie dwa kopce, ale nawet te odsłonięte fragmenty zrobiły na nas duże wrażenie. Jednak największe wrażenie wywarła na nas świadomość, że spacerując po tych utworzonych przez ludzką działalność wzniesieniach chodzimy po warstwach osadnictwa sięgających 9 tysięcy lat wstecz.

Çatalhöyük - konstrukcja osłaniająca wykopaliska

Çatalhöyük, wpisane na listę UNESCO, jest dobrze przygotowane na przyjęcie gości. Mają oni do dyspozycji tzw. Visitors' Center, w którym przygotowana została multimedialna prezentacja miejsca, oraz wystawione zostały zdjęcia i repliki odnalezionych w Catalhoyuk przedmiotów. Dodatkowo stoi tam tzw. Dom Eksperymentalny, który stanowi próbę odtworzenia warunków mieszkalnych dawnych mieszkańców osady.

Çatalhöyük - rekonstrukcja dawnego domu

Same wykopaliska, w postaci dwóch stanowisk, również można odwiedzić, chociaż o tej porze roku nie spotkaliśmy żadnych archeologów. Çatalhöyük znajdowało się pod opieką jednego dozorcy, który wskazał nam trasę zwiedzania i, na szczęście, nie chciał nam towarzyszyć. Mogliśmy więc wędrować w swoim tempie i własnymi drogami.

Çatalhöyük - widoczne warstwy osadnicze

Z Çatalhöyük, po krótkich poszukiwaniach właściwej drogi, ruszyliśmy do miejsca nazywanego 1001 Kościołów (Binbirkilise). Droga trwała dość długo, zwłaszcza przeszło 10-kilometrowy odcinek po nieutwardzonej drodze do Madenşehri. Na szczęście widoki wynagrodziły nam, chociaż częściowo, niedogodności dojazdu.

Binbirkilise

W Madenşehri, na środku łąki stoi zrujnowany kościół bizantyjski, a w samej wsi - drugi, w nieco lepszym stanie. Z tej wioski pojechaliśmy w góry, na wysokość 1500 m n.p.m., aby na zboczu wygasłego wulkanu Karadağ obejrzeć więcej dawnych świątyń. Na samym szczycie stoi tam wioska, której domy i zagrody wydają się być zbudowane z pozostałości kolejnych kościołów. Pozostałości kilku bizantyjskich budowli jeszcze się zachowały w stanie rozpoznawalnym, ale zapewne za kilka lat nie będzie już po nich śladu.

Binbirkilise

Zjechaliśmy z gór i dotarliśmy do trasy Konya - Adana. Przy tej trasie położone są dwa ciekawe jeziora, odwiedzone już i sfotografowane przez Iudexa na Turcji w Sandałach. Nie mogliśmy się jednak oprzeć pokusie zobaczenia ich na własne oczy. Pierwszym było jezioro Meke, położone w kalderze dawnego wulkanu i wypełnione wodami podziemnymi. Po raz pierwszy w życiu zjechałam samochodem do wnętrza wulkanu! Podczas naszej wizyty wody w jeziorze było mało, ale podmokły grunt wskazywał, że jeszcze niedawno stan wód był znacznie wyższy.

Jezioro Meke

Drugie jezioro, położone nieopodal, po drugiej stronie szosy, to Acıgöl, również pochodzenia wulkanicznego. Tak więc po raz drugi w życiu, i to tego samego dnia, zjechałam do wulkanu. Wielka szkoda, że tereny wokół obu jezior są okropnie zaśmiecone i noszą ślady wielu imprez.

Jezioro Acıgöl

Nad wodami jeziora Acıgöl podjęliśmy ostateczną decyzję, co do dalszej trasy wyprawy. Kusiły nas przestrzenie południowo-wschodniej Anatolii, ale mieliśmy już dosyć wszechobecnego pyłu i błądzenia wśród gór (przynajmniej na jakiś czas). Klamka zapadła: pojechaliśmy w kierunku wybrzeża śródziemnomorskiego, autostradą na Adanę. Autostrada jest ciągle w budowie, kiedyś ma połączyć wybrzeże ze stolicą kraju, ale już obecnie można nią wygodnie dojechać do Adany aż z Kapadocji, z miasta Niğde.

Przejazd był pełen emocji: najpierw mieliśmy bardzo mocny wiatr boczny, później, po wjechaniu w góry Taurus, uwidocznił się rozmach tureckiej myśli budowlanej. Autostrada wiedzie wieloma wiaduktami przeplatanymi z długimi tunelami przez tzw. Wrota Cylicyjskie czyli wąski przesmyk górski od niepamiętnych czasów umożliwiający podróż z południa, z Syrii i Arabii na tereny Azji Mniejszej.

Wieczorem zjechaliśmy z gór i dotarliśmy do miasta Tarsus czyli antycznego Tarsu, miasta świętego Pawła. Tutaj szybko znaleźliśmy nocleg w Domu Nauczyciela. Pierwsze wrażenie po przyjeździe na południe Turcji: jak tutaj jest gorąco, wilgotno i duszno. Na wyżynach centralnej Turcji panowały zupełnie inne warunki.

Powiązane artykuły: